To był wieczór podobny do tego, kiedy znalazł ją leżącą na zmarzniętym, ośnieżonym bruku. Szła powoli po opustoszałej ulicy. Na zewnątrz już świeciły latarnie. W takiej to ponurej aurze
przypomniała sobie, jak Wiktor bez zastanowienia wziął ją na ręce i poniósł do swojego domu. Opiekował się nią tak czule, troskliwie, jakby znali się od dawna. Wspomniała słowa bardzo dobrej przyjaciółki. „Tak, Helena miała rację: to bardzo dobry mąż.” I nagle przez głowę przeszła jej straszna myśl, że może go stracić. „Jeśli nie udowodnię mu, że go kocham, to może poszukać sobie innej żony! Ładniejszej, zdrowej i silniejszej ode mnie!” Zawsze miała problem z nazywaniem swoich uczuć. Od dziecka praktycznie czuła tylko strach i poczucie winy. Przy nim zaczęły nawiedzać ją stany, których nie potrafiła nazwać. Ktoś troszczył się o nią, tylko dlatego że istniała! I kochał ją tak, jak jeszcze nikt nigdy nie kochał!
„Jak wyznać mu to wszystko, co czuję?” Kiedy po raz drugi przechadzała się ulicą Żebraków, wpadła na pomysł. „Napiszę do niego list!” I czym prędzej poszła do domu. Gdy weszła do
mieszkania, on wciąż jeszcze spał. Ucieszona tym faktem, skorzystała z okazji i poszła do jego gabinetu. Tam ledwie powstrzymała się od czytania jego zapisków, przesunęła gruby plik papieru na bok, po czym odnalazła w szufladzie czysty pergamin. Pamiętała jeszcze, jak się pisze, choć nie robiła tego od dawna. Przez chwilę bała się, że zrobi kleksa lub jakiś koszmarny błąd, za który będzie się wstydziła, ale później westchnęła i zamoczyła pióro w kałamarzu. Pierwsza literka wyszła jej dobrze, dlatego zachęcona pozytywnym efektem swoich poczynań, zaczęła pisać...