Przy nabrzeżu w Dover panował nieopisany chaos. Trwał rozładunek trzech statków, a inne oczekiwały na swoją kolej. Nabrzeże było zapchane towarem, że nawet szpilki nie dałoby się wetknąć. Wszędzie było pełno dział, skrzynek z amunicją, końskiej uprzęży i innego sprzętu. Konie jeszcze teraz oszołomione były morską podróżą, podobnie jak koniuchowie. Sanitariusze wynosili na brzeg rannych, którzy zdawali się półżywi, żołnierzom bez rąk i bez nóg pomagali koledzy będący również w opłakanym stanie. Niektórym gdzieś się zawieruszyły karabiny i tornistry. Sierżanci usiłowali wydawać komendy, ale nikt ich nie słuchał.
"Jeśli tak wygląda pokój - pomyślał pułkownik Romney Wood schodząc po trapie - to trzeba przyznać, że na wojnie jest lepszy porządek."