I wtedy popłynęły łzy; łzy, które zdawały się ją rozdzierać. Wiedziała, jak wiele innych kobiet przed nią, że zakochała się w mężczyźnie niedostępnym jak księżyc. Nigdy nie pokocha jej tak, jak ona jego.
Zrozumiała, kiedy klęczeli razem przyjmując błogosławieństwo lamy, że połączył ich nierozerwalnie.
Odtąd nie byli już dwojgiem ludzi, ale jednym ciałem. Błogosławieństwo Buddy połączyło ich dusze.
- Kocham go... kocham go! - powtarzała bez końca szeptem Lavina.
Gdy tak płakała, poczuła, że markiz jest od niej tak daleko, jak szmaragdowy Budda znajdujący się w niebosiężnych odległych górach Tybetu.