Rok 1887
Giles obudził się i pomyślał leniwie, że upał staje się nie
do wytrzymania. W pokoju było nieznośnie duszno i markiz
spostrzegł ze zdziwieniem spuszczone żaluzje i zaciągnięte
zasłony. Przez chwilę usiłował przypomnieć sobie, dlaczego
tym razem nie otworzył okna, lecz rzut oka na poduszkę obok
niego starczył mu za całą odpowiedź.
Zawsze kiedy kładł się do łóżka sam, odsuwał zasłony i
podnosił żaluzje, aby zasypiając móc spoglądać na niebo
zaróżowione pierwszymi promieniami wschodzącego słońca.
Dzisiaj był jednak zbyt zajęty, by o tym pomyśleć. Patrząc na
pogrążoną w głębokim śnie towarzyszkę swego łoża, Giles
uśmiechnął się lekko. Noc, która właśnie minęła, mogła
doprawdy zdarzyć się mu tylko w Wenecji. Jedynie w tym
mieście można było spotkać kobietę tak płomiennie namiętną
jak ta, która spała teraz spokojnie u jego boku. Markiz nigdy
nie przyznałby tego nawet przed samym sobą, że przeżycia tej
nocy, aczkolwiek przekroczyły jego najśmielsze oczekiwania,
okazały się nieco wyczerpujące.