Sir Hereward Grantley z trudem sadowił się
w ogromnym fotelu. Krzywiąc się i sapiąc, dźwignął opuchniętą stopę na taboret i ostrożnie próbował znaleźć oparcie dla obolałych pleców.
W tej samej chwili w radosnych susach ruszył ku niemu młody dalmatyńczyk. Nagle, potrącona psim ogonem, szklanka brandy zsunęła się ze stolika. Sir Hereward wpadł we wściekłość:
— Pilnuj swego przeklętego psa! — krzyknął na bratanicę i dodał z pretensją w głosie:
— Mówiłem ci już, że nie ma prawa tutaj przebywać. Nie życzę go sobie w domu. Jego miejsce jest w psiarni.
Diona pospiesznie zbierała z dywanu kawałki szkła.