Uścisk markiza stał się nieco bardziej stanowczy, a z Neomą zaczęło się dziać coś dziwnego. Przyjemne ciepło, które przez cały wieczór czuła w spokojnym wreszcie sercu, wezbrało potężną falą i wypłynąwszy z piersi, zalało całe ciało. Usta paliły ją rozkosznym płomieniem. Gorące wargi markiza wzbudziły w niej nieznane, podniosłe uczucie. Jakby magiczne piękno Syth i czar upojnej nocy zjednoczyły swe moce w jednym pocałunku. Ogarniała ją ekstaza przekraczająca najśmielsze marzenia. Było w tym uczuciu wspomnienie muzyki, obrazów, a także szczęścia zrodzonego na przejażdżce o zaraniu dnia - i promienność modlitwy czystego serca płynącej do samego Boga. Jak błyskawica przebiegła jej przez głowę jasna myśl: to miłość! Miłość, którą znała ze snów i tęsknoty oczekiwania, lecz o wiele bardziej doskonała, wzniosła i błogosławiona.