Nigdy nie sądziłem, że stworzenie własnej biblioteczki może okazać aż się takie trudne. Trudne pod względem doboru wydawnictw, szaty graficznej, czasem rozmiarów książek i przede wszystkim tematyki. Dobrych kilka lat temu nie zastanawiałem się jak to będzie wyglądać aż od momentu kiedy to książki zaczęły piętrzyć się i coraz wyraźniej podkreślać swoją obecność. Zaczynałem od jednego regału, pierwszych książek sprezentowanych od Żony, głównie militaria, bo to był akurat mój okres biegania z repliką po lesie. Miałem kilka takich etapów, spory odcinek machania włosami podczas koncertów stojąc na scenie z gitarą, krótki epizod z rysunkiem, czas na paintball i gry scenariuszowe, aż w końcu usiadłem przy rodzinnym ognisku i znowu zacząłem czytać. Zniknąłem i tak ten czas trwa do dzisiaj. Wieczór za wieczorem, książka za książką, wciąż uciekam.
Przez ten cały okres poszukiwań swojego miejsca, utraciłem czujność względem nowości książkowych jak i samych autorów, którzy z biegiem lat w mniejszym lub większym stopniu podkreślali swoje miejsce na kartach literatury. Momentami nadal czuję się jak dzieciak, który na nowo odkrywa, łączy ze sobą serie, cykle i dopasowuje je do swoich upodobań. Rzuciłem się na wszystko, nowości, klasykę i całą resztę jaką zarekomendowały mi media pewnie przez mój urok osobisty. Czas jednak bardzo szybko zweryfikował i mocno zawęził gatunki książek, które miałem szansę ogarnąć bo ich ilość na początku okazała się przytłaczająca i czułem, że z każdą odkrytą pozycją stos będzie nie do przebrnięcia i w końcu mnie przygniecie. Ale i na to miałem plan. Postanowiłem, że koniec zakupów i będę czytać tylko to co już zdążyło się nawarstwić i nawet udawało się zmniejszyć stosik wstydu. Po kilku miesiącach puściłem zamówienie na zaległości, które ukazały się w międzyczasie i wróciłem do punktu wyjścia. Wymyśliłem coś nowego, postawiłem sobie szlaban, że owszem, co miesiąc będę kupować książki, ale zawsze o kilka mniej niż ilość tych, które zdążę w tym czasie przeczytać. Cóż, nie udało się i póki co mam zapas na jakieś dwa lata czytania, pod warunkiem, że nagle wszyscy przestaną pisać. Polubiłem taki stan.
Dzisiaj, mam już jakiś w miarę określony kierunek literatury, który stopniowo zapełnia moje półki i syci moje zmysły. Mimo to, ciągle natrafiam na jakieś przeciwności i różne niespodzianki. Zbudowałem ścianę regałów, zoptymalizowałem odległości między półkami i odkryłem nowy problem. Okazuje się, że jakie wydawnictwo, takie rozmiary książek. To niesamowite jakim utrudnieniem może być wysokość książki. Ustawiłem sobie odległości między półkami na dwadzieścia dwa centymetry by maksymalnie wykorzystać powierzchnię, a jednocześnie by było chociaż miejsce na palec, aby móc łatwo wyciągnąć interesującą pozycję. Wszystko było dobrze do momentu kiedy moje progi odwiedziła książka wydawnictwa Helion i jej dumne prawie dwadzieścia pięć centymetrów. Gdzie ja miałem sobie ją postawić? Położyć nie mogłem skoro wkrótce dołączyła do przeczytanych, bo przecież wymyśliłem sobie zasadę "przeczytane stoją, nieprzeczytane leżą" co zmusiło mnie w takiej sytuacji do reorganizacji półek, wierceniu nowych otworów, podnoszenie, obniżanie aby w końcu i ta znalazła swoje miejsce. Teraz doszedłem do takiej wprawy, że przekładam całe półki skoro książki ułożone są tematycznie. To nie była pierwsza niespodzianka związana z rozmiarem książki. Trafiło mi się kupić Stephena Kinga "Pan mercedes" w jednym z sieciowych sklepów. Potem dokupiłem kolejne części tej historii i ewidentnie gryzły się względem tej pierwszej, która mimo tego samego wydawnictwa, była niższa o centymetr!!! Cóż, ciąć kolejne? Uda mi się to zrobić w miarę równo? Byłem blisko podobnych pomysłów, pozostało jednak przymknąć oko ale drzazga uwierała zbyt mocno. Kupiłem na nowo pierwszą część w odpowiednim rozmiarze i znowu mogłem spać spokojnie. Mam jeszcze jedną półkę, gdzie pewnie przeprowadzę podobny zabieg bo ileż można odwracać wzrok, a wiem dokładnie gdzie się znajduje.
Najgorsze co może przytrafić się czytelnikowi to nagła zmiana wydawnictwa podczas trwającej serii czy cyklu książek, bądź jej wznowienie w nowej aranżacji. Zmiana wizualna, która zaburza półkowy układ to kolejny "problem" idealnego ułożenia. Simon Beckett był przykładem, kiedy to mając idealnie pasujące do siebie pierwsze cztery pozycje cyklu kupiłem dwie kolejne wydane już przez inne wydawnictwo. W zupełnie innej szacie graficznej, ewidentnie burzyły wizualną harmonię, a na dodatek miałem świadomość, że nowe wydawnictwo wznowiło pierwsze części pasujące do ich ogółu. Dylemat? Raczej nie, bo pewnie przyjdzie moment kiedy podmienię wydania zastępując je tymi pasującymi. Póki co dalej odwracam wzrok. Nie lubię filmowych okładek, tego szału, który rozkręca się po ekranizacji książki. Zawsze odrzucałem tę nową formę choć i tutaj byłem zmuszony do nagięcia zasad. Tylko raz uległem filmowej aranżacji i odbyło się to w przypadku książki Dana Simonnsa "Terror" ale to głównie dla wydania w twardej okładce - jest obłędne. Właśnie, twarda okładka to również temat zasługujący na chwilę uwagi. Zdarza się czasem, że dane wydawnictwo wypuszcza książkę w kilku opcjach. Z założenia stawiałem na miękkie, bo były ciut tańsze i lżejsze, a podczas wielogodzinnego czytania leżąc, ma to już znaczenie. Niestety kilka (kilkanaście w przypadku Vesper) książek ukazało się tylko w opcji twardej, a że były to pozycje, które wypadałoby mieć w swoich zasobach, znowu musiałem nagiąć swoje założenia i poddać się trendowi.
Chyba każdy papierowy czytelnik wciska nos w książkę lub kartkuje ją sobie przed twarzą. Uwielbiam ten zapach i aż dziwię się, że czołowe firmy nie opatentowały osobistych pachnideł o tej barwie. Niesamowite. Budując swoją domową biblioteczkę nastawiłem się na "dziewicze" egzemplarze. Te o niepowtarzalnym zapachu, nowe, nieskazitelne. Do pewnego momentu nawet się to udawało, jednak czym dalej w las, tym było trudniej. Poszukiwane książki znikały z zasobów księgarni przez co były tylko dostępne na rynku wtórnym. Czasem wysłużone, z mnóstwem zagięć, przebarwień jak i ogólnych śladów użytkowania. Przełknąłem i tę kluchę w gardle i dzięki temu mogę znowu upajać się zapomnianymi bądź kultowymi tytułami. Często korzystam z antykwariatów, bo czasem można trafić na foliowany w idealnym stanie egzemplarz, w odróżnieniu od tych cenowo przebitych w wyniku licytacji.
Tak to się wszystko zaczęło, zmieniało i nadal trwa. Zacząłem budować swoją strefę, nałożyłem twarde zasady, lecz kto mógł przypuszczać, że będę zmieniać się sam.