(23:54)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Oooo Matko, to chyba jeden z dłuższych weekendów na przestrzeni ostatniego roku (oczywiście poza minionym urlopem) jaki mam przed sobą. Trochę wyjdę przed szereg, bo w końcu jestem ciągle podczas lektury „Giganci wód i rocka” Adriana Smitha – gitarzysty Iron Maiden, ale zbyt mocno mnie rozpiera muzyczne żebym utrzymał to w sobie. Sama książka, cóż, jak dotąd minęła się dość mocno z moimi oczekiwaniami ale póki co, nie powiem nic więcej, doczytam, wówczas pewnie napiszę coś więcej.
A tym czasem sięgnijmy daleko, do sławnego numeru, w którym miał swój udział, dla niecierpliwych 05.00 minuta numeru.
Rob Halford (wokalista Judas Priest) w swojej autobiografii również wspomina ten projekt i napis jaki był przed wejściem do studia – „We are all The Stars Hear’n Aid” – uwieczniony podczas teledysku. Ktoś mądry zapraszając w jedno miejsce tylu muzyków, doskonale wiedział jak taki mix może się skończyć. Ale reakcja odniosła sukces, bo każdy z frontmanów, instrumentalnych wirtuozów, zostawił swoją pychę na zewnątrz i już w środku, wszyscy byli równi. Doskonałe, co widać na załączonym obrazku.
Tak, Adrian Smith od drugiej płyty – „Killers” był członkiem zespołu Iron Maiden. A potem już poleciało. Ale jak każdy gitarzysta, dłubał dźwięki „do szuflady” i dzięki takim twórczym posiedzeniom mamy min. tę perełkę…
Ironi mają to do siebie, że podczas procesu kreowania kolejnych płyt tworzy im się nadmiar pomysłów i niestety nie wszystkie numery trafiają na półkę z zafoliowanym albumem. Z czasem można je znaleźć na tzw. B-side’ach gdzie umieszczone są numery, które nie trafiły do podstawowej set listy. I takim właśnie jest „Reach Out” gdzie nawet Adrian Smith śpiewa, a numer pochodzi z sesji podczas tworzenia płyty „Somewhere in Time” (1986).
W chórkach oczywiście Diskinson ;) Jak teraz słucham, utwierdzam się w przekonaniu, że numer faktycznie nie pasuje do reszty tych zamieszczonych na płycie. Odbiega nastrojem, więc B-side to odpowiednie dla niego miejsce. W sumie to sama zmiana wokalu mogłaby sporo namieszać w harmonii całego albumu. Dobrze jest jak jest ;)
Ale Iron Maiden to jednak nie jedna ścieżka, którą wybrał Smith. Po płycie „Seventh Son of a Seventh Son” (1988) odszedł z zespołu i założył solowy projekt A.S.A.P gdzie oczywiście również śpiewa.
Dobry numer, drażni mnie ilość elektroniki w tle, ale rytmicznie i wokalnie się buja. Lekko i przyjemnie. Podobnie jak w „Reach Out” refren to najmocniejszy punkt numeru.
W 1995 roku Smith odpuścił wokal i stworzył kolejny projekt Psycho Motel. To szmat czasu bo w międzyczasie Ironi wydali cztery kolejne albumy. Jako Psycho Motel stworzyli dwie płyty. Pierwsza to „State of Mind” mega instrumentalny walec. Ciężka, powolna, a perkusista co jakiś czas akcentuje moim ulubionym pod względem dźwięku talerzem. Ciągle daleko od Ironów, ale już nieco bliżej do kolejnych płyt, które miały namieszać w świecie muzycznym pod wodzami innego eks-muzyka Iron Maiden. Pierwszy numer wystarczy ;)
Przesłuchałem drugą płytę Psycho Motel, ale jest o niebo/piekło lżejsza od poprzedniej. Muzycznie wszystko pasuje, wokalu ciągle nie przyswoiłem. Nie można trafnie ocenić płyty po jednym odsłuchaniu (to w końcu mój pierwszy odsłuch). Może jeszcze kiedyś usiądę do tego albumu. Zaintrygował mnie jeden numer, uwaga ciekawostka dla głębszych słuchaczy. @Mackowy powiedz, że to słyszysz! Ten wstęp, rytmika i oczywiście brzmienie.
Dodajemy do pamięci i czekamy bo muszę zapowiedzieć, albo nie bo ucieknie. W międzyczasie z Ironów również oddelegował się Bruce Dickinson (wokalista) by rozpocząć solową karierę. Przeskoczę troszkę by przyrównać numer, więc parę płyt później…
To nie jest idealne punkt w punkt ale przecież… Tak, na tej płycie też tworzył numery Adrian Smith. ”Kiling Floor” to jeden z moich ulubionych na tej płycie, choć cała jest genialna.
Ale wracając do solowych płyt Diskinsona, gdzie po pewnym czasie jak już zdążyliśmy się przekonać miejsce gitarnika objął Smith, to wcześniej była „Accident of Birth” (1997), a wraz z nią.
świetny numer… to jeszcze jeden.
Ok. Nastał w końcu 2000 rok i ten moment kiedy i Dickinson, i Smith wrócili do Iron Maiden. Cóż Smith miał sumienie czyste, bo tylko zasilił skład zespołu rozkładając od teraz moc na trzy gitary i nieśmiertelny bas. Z wokalem, była już nieco inna historia. Nie można podzielić sceny na dwóch frontmanów, więc Blaze Bayley musiał ustąpić tronu, co jak wspomina było mega ciosem.
I wtedy nadeszła płyta, która zmieniła dotychczasowe postrzeganie składów metalowych zespołów. Standardem były schematy wokal, dwie gitary, bas, perkusja, ewentualnie śpiewający bas, ale nie trzy gitary?! Cóż, Iron Maiden poradziło sobie z tym „nadmiarem” doskonale, więc posłuchajmy. Numer z płyty, baaa numer, którego pierwsze takty spłodził Adrian Smith.
Genialny numer. Pamiętam jak zrobiłem wielkie oczy kiedy pierwszy raz obejrzałem oficjalnie wydany koncertu z Rock in Rio z 2001 roku. Tu powoli zaczynał się rodzić spektakl jaki będzie nieodzowną częścią podczas przyszłych tras koncertowych. Przybywało rekwizytów, a numery stawały się kolejnym aktem w tym widowisku. Grają do dzisiaj, ale Adrian Smith w dobie światowej pandemii oraz przerw pomiędzy nagrywaniem, odskoczył w bok z kolejnym projektem.
To jeszcze jeden, ciut bardziej energiczny.
Na koniec połamiemy schemat, choć może niezupełnie. Będzie to numer, uwaga stworzony przez Adriana Smitha, wydany jako numer z płyty Iron Maiden, ale w wykonaniu Smith / Kotzen (2:18 powinno się rozpocząć).
To tyle na dzisiaj, dziękuję za uwagę.
(02:50)
Dobranoc moi mili i dzień dobry zarazem.