(00:34)
Dobry wieczór i dzień dobry.
W sumie to nie mam zielonego pojęcia co dziś zaprezentować. Odpaliłem sobie ostatni zapis Muzycznego szwendania a tam czas jego rozpoczęcia wskazywał chwilę po drugiej. Rozpoczęcia, powtórzę. Matko, wczoraj czyt. piątkowy wieczór/noc to ja wlokłem się do łóżka o tej porze po dwudziestu dwóch godzinach trybu „na nogach”. Dzisiaj jest już o wiele lepiej.
Powinna być muzyczka. OK, odpalmy YT i zobaczmy co ten twór mi zaproponuje.
Pierwszy od lewej, hehe, ooo nie znam, nie słuchałem, więc odpalam.
Zespół Rammstein owszem, znam, baaa mam nawet album „Mutter” na winylu, ale ostatniej płyty nadal nie ogarnąłem, a to pewnie kolejny numer z tego właśnie albumu. Wcześniej w radiu słyszałem „Zeit” i tak średnio do mnie przemawiał. Tyle, że właśnie, mało jest tych numerów, które poderywają serce, dusze, czy drżące niższe partie wnętrzności za pierwszym razem. Jeśli się to odbywa przy pierwszym spotkaniu to chwała wykonawcom. Często jednak mam tak, że przesłuchuję numer kilka razy, w różnych odstępach czasu i czasem dostrzegam w nim coś, ku czemu warto nadstawić głębiej ucha. Podobnie miałem z wspomnianym przed chwilą numerem „Zeit”. Nie czułem tej mocy, ale dzisiaj już przychylniej na niego patrzę.
Tak, nadal jest mega spokojny, nie ma tego pazura, mimo to zacząłem dostrzegać czy raczej doceniać elementy, które czynią go wyjątkowym. Ciężkie gitary z jednoczesnymi wysokimi, chóralnymi partiami wokalnymi świetnie się komponuje. Tyle, że faktycznie, te dwa numery są tu mocno rozciągnięte, przez co wydają się być… może nie nudne, ale rozwodnione.
Oooo przepraszam, znam trzeci numer z tej płyty, który faktycznie pojawił się w mediach jako pierwszy singiel zwiastujący nadchodzący album. Zupełnie o nim zapomniałem, a zdecydowanie jako jedyny nawiązuje rytmiką do starszych płyt.
Ooo i nawet starsza Pani z publiczności pokazała biust. Że też tego nie wychwycił, taaaa, ja mam u siebie spersonalizowany YT, więc może być znowu, że jak wrzucę link do bloga to okaże się dostępny tylko po weryfikacji. No nic, zobaczymy. Kończymy na tę chwilę z niemieckimi akcentami.
Ostatnio dotarły do mnie trzy albumy Kinga Diamonda w wersjach naleśnikowych czyt. winylowych. Jest mnóstwo zespołów, których nie można kupić od tak, pstryk, kupuj i już. Winyle są tego idealnym przykładem. Tutaj w wielu przypadkach często trzeba liczyć na wznowienia, bądź zdesperowaną duszę, która akurat chce się pozbyć swojego bogactwa. Niby rynek winyli znowu kwitnie, a ja mam ciągle nieskończoną listę albumów do kupienia, których faktycznie nie ma albo osiągają wartość kawalerki czy dobrego samochodu. Dobra, trochę przekoloryzowałem ale wiecie o co chodzi.
Np. pierwszy znaczący album (w rzeczywistości piąty) zespołu Pantera
I kiedy zobaczyłem, że po jakimś roku pojawiły się wznowienia Diamonda, to nie ma czegoś takiego jak kupić, nie kupić? Tu trzeba cisnąć od razu i kiedy wrzuciłem mój zestaw do koszyka, jedna z tych płyt dzięki mnie znowu zniknęła z aktualnej oferty, czyli nakład zszedł znowu do zera. To mega dziwne, że kupując winyle, wybieram na pierwszy strzał nie te, które lubię, ale te, które najrzadziej się pojawiają. Tym oto sposobem brakuje mi tylko jednego albumu, pierwszego, który dostępny jest wszędzie na już.
Na kolejne trudności natrafiłem przy albumie Pantery „Far Beyond Driven” z 1994 roku. Fakt, pojawił się ponownie w sprzedaży, ale już z nową okładką, więc nieco można przymknąć oko skoro muza jest nietknięta.
Ale taki Chrome Division? Cisza w eterze. Żadnych szans. Ogólnie szaleństwo, bo dopiero piąty album można wyszarpać na tym nośniku. Piąty i ostatni!!! Istna rozpusta, trzymajcie mnie, bo zaszaleję.
Podobnie jest z wieloma metalowymi zespołami. Slayer, czekam na trzy płyty, bo kolejne dwie, które jeszcze mnie interesują, już można dostać normalnie. To numer jednej z nich. Grałem kiedyś, w sumie to i dzisiaj mógłbym polecieć nutka w nutkę. W ósmej klasie podstawówki słuchałem tej kasety.
Jak już napisałem, trzy płyty ciągle są poza moim zasięgiem, ale to nie wyjątek.
Z Megadeth również chciałbym wyszarpać trzy środkowe albumy. Tak to ten zespół rudego, którego w początkowych latach wyrzucili goście z Metallici.
Uwielbiam to brzmienie gitary basowej. Ostatnio nawet miałem sen. Macie muzyczne sny, że budzisz się, wstajesz i nucisz muzyczkę? Potem analizując wychwytujesz jakieś obrazy ze snu ale to melodia jest tym najpewniejszym elementem? Miałem znowu, ale to było głupie, bo słyszałem poniższy numer a przeglądałem w jakimś sklepie płyty Slayera. Serio. Zupełnie pokręcone.
Tutaj jeszcze podrzucę numer z niedostępnej płyty „Youthanasia”.
Takich płyt uzbierałbym pewnie cały worek a nasze spotkanie przeciągnęłoby się do późnych, niedzielnych godzin a i tak, moim biadoleniem nie zmienię niczego. Nie ma to nie ma. Trzeba czekać, albo liczyć, że ktoś zapragnie się pozbyć i nie zażąda kosmicznej ceny.
Tutaj, podobnie.
jak i ta, kiedy to zasłyszany w radiu w latach 90’ numer nagrałem na kasetę nie słysząc zapowiedzi względem tytułu czy nazwy wykonawcy. Ten poniższy numer tkwił tam przez lata, słuchałem go sobie ale nie było wówczas internetu więc nijak nie mogłem go sklasyfikować. Wolne, szorowane gitary napędzały moje zmysły a ja żyłem w nieświadomości. Od tamtej audycji minęło dobre 10 lat kiedy dostąpiłem oświecenia. Uczucie bezcenne, choć dzisiaj znowu próżno szukać tego albumu w wersji winylowej. Jestem cierpliwy.
To nie tak, że coś sobie wymyślam. Że chcę winyl takiego i takiego zespołu na już. Ja wszystko rozumiem, no prawie bo kolejny przykład nijak nie łapie się w moich założeniach. Rozumiem zespoły mniej znane ale te tworzące klasykę metalu? To już jest nie do pomyślenia. Płyta „Nostradamus” w wersji winylowej – również niedostępna.
Genialny numer, a raczej połączenie dwóch tytułów. Achy i ochy powinny popłynąć w tym momencie z każdej możliwej strony. Doskonały pomysł jak i wykonanie. Są oczywiście jeszcze dwie płyty podczas nieobecności Halforda, ale tych jeszcze nie szukałem, a mimo to i one same nigdy nie rzuciły mi się przed oczy. Póki co, a przepraszam, sprawdziłem, zalicytowałem i jak na razie jestem na dobrej drodze do zakupu jednego z tych dwóch albumów bez Roba Halforda, oczywiście w wersji winylowej.
Ok. To tyle na dzisiaj, luźny temat, trochę biadolenia nad beznadziejną sytuacją i jednocześnie neutralnym rozważaniem typu chcieć a mieć. Nie rwę włosów z głowy, bo w odróżnieniu od minionych lat nie mam ich za wiele. Znowu z długiej brody? To przecież widać, że to nie te włosy.
Na koniec znowu luźno, ale skoro zaczęliśmy głosem Till Lindemanna niech zatem będzie. Dzisiaj w radiu znowu słyszałem ten numer.
Dobranoc i dzień dobry w ten niedzielny poranek.
(03:50)