Byłem dzisiaj z Żoną i naszym młodszym Synem w kinie na Black Widow. Tak to się już przyjęło, że na każdy film ze stajni Marvela idziemy naszą, żelazną trójką. Jeśli lubicie fantastykę o super bohaterach, szybką i widowiskową akcję, efekty specjalne, ten obraz na tle całej serii, ustawiłbym na jednym z wyższych części podium. Dobrze wkomponowany w wydarzenia z innych odsłon daje poczucie, że wszystko dobrze trzyma się całości. Ale to co na ekranie to raz, a przecież w głośnikach jeszcze jest sporo do uchwycenia. I tutaj miłe zaskoczenie. Pierwszy numer i świetnie wkomponowany w scenę „American Pie”… wyszło genialnie.
Jak się okazało, to był jedynie wstęp do głównego dania, który miało się wydarzyć za chwilę. Kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki kolejnego utworu, zareagowałem instynktownie. Znałem ten tekst, chodź wykonanie daleko odbiegało od oryginału. Nie było ciężkich gitar, mimo to chłonąłem każdy jego dźwięk. Ciarki przeszły mnie po ciele. Zwykle w takich momentach towarzyszy mi jeszcze roztrzęsienie do takiego stopnia, że wygląda jakbym się wzruszył. Łzy stają w oczach, a na twarzy szeroki uśmiech. Ciężko mi to wytłumaczyć, określić. Tak już mam przy niektórych numerach i po latach występowania, przestałem analizować ten sposób reagowania. „Ten typ tak ma” i tyle. Nie potrafię tego powstrzymać, nie umiem kontrolować. Staje się i koniec ale wówczas wiem, że to jest ten właśnie numer, wykryty wewnętrznym „radarem”. Na szczęście, efekt nie pojawia się ponownie po kilku pętlach tego samego numeru. OK, starczy wyjaśnień, niech już w końcu poleci, bo to dla mnie dość wstydliwy temat…
I co? Znacie ten numer? Niesamowita odskocznia dla grunge’ego oryginału nieprawdaż? Czekam na opinie. Celowo wyszukałem dokładnie ten sam fragment, który ja doświadczałem…
Kończymy rodem wstępu od zagadki i jeszcze o dekadę cofnijmy się w czasie. Tak, to wtedy pierwszy raz można było usłyszeć ten numer wraz z pojawiającą się płytą „Blizzard of Ozz”. Oto gitarzysta Zakk Wilde w solowym projekcie Ozzy’ego Osbourne’a. I teraz uwaga bo to bardzo ważne. To wycinek z najlepszego koncertu jaki słyszałem, więc numer powinien rozpocząć się od 1:03:55 (postaram się to odpowiednio ustawić, by link ruszył w tym właśnie momencie.
Jeśli byliście uważni, po drugiej stronie sceny grał charakterystyczny basista, którego można dzisiaj obserwować w gronie równie znanego zespołu. Tak, to Robert Trujillo, który rok później zasilił szeregi grupy Metallica (w miejsce Jasona Newsteda). Można powiedzieć, że dla zainteresowanego był to doskonały transfer, gdyż na samym starcie, na poczet przyszłej współpracy Trujillo dostał od zespołu 1 000 000 dolarów. Tak, pełny milion. Niewyobrażalny rozmach. Zatem teraz skosztujmy numeru rodem z pierwszej płyty (tych lepszych czasów)…
Chyba jako jedyni ustawiają scenę wewnątrz obiektu. Co prawda pozbywają się w ten sposób tylnej scenografii, która nadaje głębi, charakteru względem poszczególnych numerów, jednak z drugiej strony zmniejsza dystans względem publiczności. Dobry i oryginalny patent.
Ok podsumowując, był Ozzy Osbourne, Zakk Wilde potem Trujillo, Metallica, a miało być sentymentalnie. Trochę tak bo wróciliśmy do starych czasów. Brakuje mi jeszcze jednej cegiełki. Zespół Pantera. Kiedyś już mi się udało go przemycić.
Kolejny zespół z tych bardziej rozpoznawalnych względem różnorodności, własnego brzmienia i wokalnej chrypy. Doskonały gitarzysta Darrell Lance Abbott, który w swoim czasie stał się ikoną nowych rozwiązań i połączenia ciężkiego, gitarowego brzmienia z nieklasycznym rytmem. Wszystko to spadło na mnie niczym ogromny głaz i niejako otworzyło oczy. Gitarowe „dżydżydży” nabrało tu głębszego znaczenia, bo jednak można ciężko bez większego przyspieszania tempa.
Bardzo charakterystyczny zespół. Ale i jego czas świetności przeminął i gitarzysta Darrell stał się elementem nowej formacji Damageplan.
i tu trafia się gościnnie Zakk Wilde z poznanego już dzisiaj Ozziego Osbournea. Przypadek? Ciekawie się to złożyło, bo nie słyszałem wcześniej tego zestawienia. Ale do rzeczy. 8 grudnia 2004 fanatyczny fan zespołu nieistniejącej już Pantery wszedł na scenę podczas koncertu Damageplan i strzelił do Darrella winiąc go o rozpad macierzystego zespołu. To był koniec pewnej epoki, śmiałego podążania poza klasycznym rytmem. Pantera i Darrell Abbott nie odbiegali tak mocno od gatunku jak Slipknot czy cała reszta ambitnego hardcore’owego grania. Tamtej pustki już nikt nie zdołał wypełnić.
Zataczajmy już koło bo późna godzina. Zakk Wilde w solowej formacji Black Label Society oddaje hołd temu niesamowitemu gitarzyście… tak po prostu, jako fan i przyjaciel.
i bonus (koncertowa wersja) w nieco niższej tonacji za to wstępne solo zdecydowanie wynagradza wszelkie różnice.
i to raczej tyle w dzisiejszej podróży. Sporo się wydarzyło, dużo milowych przystanków. Fajnie. Jeszcze nie wiem jaki deser zapodać bo wciąż brzmi mi w uszach koncertowy „In This River”. Hmmm. Mam.
Powinno rozpocząć się od 1:20:22… odpowiedni finał.
Dziękuję,
Pozdrawiam
M