(00:17)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Ach jaki był ten tydzień. W sumie, to jeden temat ciągnął się już od piątku poprzedniego weekendu, ale o tym za chwilę. Mam ostatnio jakieś prorocze moce. Z jednej strony zabieram się za książki sprzed dekady i kiedy patrzę na obecne wiadomości ze świata, to mam gęsią skórkę. Gadałem o tym w zeszłym tygodniu z kumplem w pracy i po weekendzie przychodzi do mnie i mówi „Nie gadamy już o książkach jakie czytasz. Ja już nie wiem czy te informacje znam od Ciebie czy z wiadomości”. Tu akurat ma rację, bo w trzecim tomie cyklu „Stalowa kurtyna” Vladimira Wolffa, państwa islamskie ruszyły na Izrael. Książka z 2011 roku, a co mamy obecnie w wiadomościach?
Z drugiej strony, podobne akcje mam na polu muzycznym. Pisałem o emeryturze Iron Maiden, dokładnie 17 września: „Mam w głowie plan, a jego zakończenie to dopiero 2028 rok. Dlaczego? Pierwszy raz pojechałem na koncert IM do Warszawy w 2008 roku. Drugi, w 2018 do Krakowa. Trzeci planuję analogicznie, czyli dziesięć lat później a do tej daty mam jeszcze trochę czasu. W międzyczasie ma pojawić się w końcu kolejna, solowa płyta Dickinsona, więc mam również nadzieję na jakąś trasę koncertową i tu pojadę z Żoną. W tym czasie IM trochę odpocznie, przygotuje kolejny materiał na płytę i spotkamy się w 2028 roku na pożegnalnej trasie.” O emeryturze póki co cisza, poza jednym z wywiadów z gitarzystą Davem Murray’em, który w swych odpowiedziach jasno dawał do zrozumienia, że ten czas nadchodzi. Płyta solowa Dickinsona już w 2024 roku. Trasa koncertowa? Na początku obejmowała Meksyk i Brazylię. W tamtej chwili obiecałem sobie, że jeśli na tej liście pojawi się Polska, to nie ważne w jakim mieście, i tak pojedziemy. Chyba we wtorek tj. 10 października, wskoczyła informacja, że Bruce Dickinson wystąpi na polskim Mystic Festival 2024. Festiwal odbywa się w Gdańsku czyli jakieś 30 km ode mnie. Pozostawiam to bez komentarza a okraszę dźwiękowo.
Genialne przenikanie się dwóch numerów. Kurde, są tacy wykonawcy że czego się nie chwycisz brzmi wyśmienicie. Taka jest również solowa dyskografia Dickinsona. Każdy album inny względem poprzedniego a jednak chwyta i słuchasz, słuchasz, odkrywasz coraz więcej i więcej. Nawet takie przejście pomiędzy tymi numerami. „I've gotta move the wheel of Dharma, gotta move the wheel of Dharma” och jak to się buja w ostatniej minucie.
W poprzednim tygodniu, tuż przed weekendem, pojawił się nowy numer polskiego projektu Polish Metal Alliance. Nie tyle nowy, co najnowsza aranżacja starego numeru. Zespół wziął na warsztat numer Van Halen i to była taka szpila względem mnie, bo przecież od długiego czasu próbuję zdobyć ostatnie płyty wersji winylowej ale marnie mi to wychodzi. Wychodziło? Nie wiem czy już mam napisać? Ok, wróćmy do numeru.
Doskonałe! Pani Beata na perkusji, Cugowski, który na koncercie The Legend Of Rock Symphonic udowodnił swój mega kunszt wokalny. Do tego gitarzysta Marek Pająk z Vadera, który gra na sygnowanym białym wzmacniaczu Eddie’go Van Halena i zupełnie mi nieznany wokalista Ricky Wychowaniec, ale to zaraz uzupełnimy.
Hmmm człowiek zagadka, nie znalazłem dużo, a to co wpadło w pierwszych wyszukiwanych to materiały sprzed kilku lat.
Ale wracając do Van Halen i numeru jaki zagrali. Kiedy prezentowałem ten numer Żonie, był piątek poprzedniego weekendu i natchniony dźwiękami zacząłem znowu przewalać strony szukając odpowiednich winyli. I co? Trach! 6 października (piątek) premiera. „To dzisiaj przecież” wydedukowałem niemal wyskakując z krzesła. Matko, pięć ostatnich płyt gdzie wokalistą był Sammy Hagar, a ja niedawno odświeżyłem sobie koncert po wydaniu ostatniej płyty. Tu, nagle pakiet czterech (pięciu) płyt winylowych. Cztery pełne albumy i piąty jako bonus zawierający jakieś numery, które nie dostały się na główne ścieżki. W piątek zwariowałem. Przewaliłem kilka stron porównując ceny bo te wahały się dość znacznie. Odpuściłem. W sobotę usiadłem do tematu na spokojnie i…
Nie mam pytań, wydanie rewelacyjne. Już znalazłem podobne, zawierające pierwszą część twórczości zespołu, kiedy funkcję wokalisty obejmował pełnił David Lee Roth. Tam jest sześć albumów, ale święta to przecież wyjątkowy czas, więc myślę, że moje życzenie o kompletnej dyskografii w postaci winylowych krążków, w tym roku ma szansę dojść do skutku. To numer z pierwszej połowy.
No dobra, Dickinson ogarnięty, Van Halen ogarnięty. Judas Priest kolejny raz potwierdził nową płytę i tu w sumie też się bałem. To tak jak z Ozzym. Rob Halford z JP jest tylko trzy lata młodszy co świadczy że też już minął siedemdziesiątkę. Nowa płyta. Nie rozumiem tylko jednego, że płyta ma wyjść dopiero w następnym roku a już dzisiaj dostajemy pierwszy singiel. Co oni będą robić z tym materiałem przez ten czas. Nagrali jeden numer, zremasterowali go i co dalej? Jeden numer? Co z resztą materiału? Zwykle mastering odbywa się w finalnym etapie więc zupełnie nie kumam o co chodzi. No chyba, że tak jak śmialiśmy się przy Ozzym, że to pewnie trzeba nieźle pokręcić gałkami by ten wokal brzmiał, tak jest i tutaj. Że kolejne numery poddane obróbce powstaną będą godne wysłuchania dopiero za parę miesięcy. To jednak kłóci mi się z obserwacjami, bo na nowych koncertach Judasów, mimo wieku, Halford wbrew pozorom, daje radę, więc nie wiem o co chodzi z tą zwłoką.
Jeśli spojrzymy na napisy podczas numeru, pojawia się nazwisko Glen Tipton. To gitarzysta, którego miejsce po ostatniej płycie, po stwierdzeniu choroby Parkinsona, przejął Andy Sneap. Tu jednak proszę, sytuacja po latach zmienia się diametralnie. Glen Tipton powraca. Przynajmniej na potrzeby nowego albumu. W takim układzie, uwaga zapowiadam hehe, niech jeszcze powróci K.K. Downing i niech siedzą sobie w studiu tworząc numery, a na koncertach cóż, mogą być podmianki. Podsumowując ten wywód, spójrzmy na duet wszechczasów Downing & Tipton. Wspólne solo miażdży.
Matko, jacy oni byli jeszcze wtedy młodzi, ale co się dziwić, to był 1984 rok. To jeszcze jeden, tak dla kontrastu, z zeszłego roku gdzie gościnnie mamy Downinga (z czymś na szyi) i Tiptona (ten w czapce) na jednej scenie.
Uwielbiam takie uroczyste wykonania. To zwykle moment, gdzie zaprasza się byłych członków i to wówczas odbywa się z taką pompą jak przed chwilą. Miłe dla oka i dla ucha rzecz jasna.
I tym miłym akcentem, dziękuję za uwagę i życzę spokojnej nocy, choć u mnie niewiele z niej zostało. W takim razie, również dzień dobry w ten niedzielny poranek.
(03:32)