(02:22)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Czekam sobie właśnie aż moja małżonka wróci z panieńskiego więc trzaskam płytę za płytą. Swoją drogą, skończyłem niedawno czytać książkę „Wyznanie” Roba Halforda, wokalisty brytyjskiego zespołu metalowego Judas Priest. Ja coś mam z tymi Anglikami. Iron Maiden, Motorhead, Queen a ostatnio też przecież The Beatles. Gdzieś pomiędzy w moim sercu zawsze był i Judas Priest, a książka cóż, długo się do niej zbierałem. Jak to zwykle w takich chwilach bywa, bałem się, że może zaburzyć mój przez lata wykreowany obraz i dojdzie do zgrzytu… Ale recka już napisana więc przejdę do prezentacji, nie Judasów, bo to już przerabialiśmy podczas dziewiątego spotkania na łamach Muzycznego szwendania. Niech poleci… zaczniemy spokojnie ;)
Tak to często jest, kiedy muzyk czuje się nie do końca spełniony pffffu, chciałby poszerzyć swój horyzont i zrobić tzw. skok w bok. Powyższy numer, ba jak i cała płyta pasowałaby do klimatu Judasów, ale stało się jak się stało. Głupio wyszło i tyle, w książce Halford opisuje dokładnie ten czas kiedy był poza głównym kręgiem.
To klasycznie, kiedy to Rob został poproszony przez Sharon Osbourne, aby zastąpił Ozzy’ego podczas jednego z koncertów Blach Sabbath. To właśnie tutaj nasz bohater zaliczył wtopę i nie w punkt wszedł z ostatnią zwrotką. W książce ubolewa nad tym faktem, bo kiedy jak kiedy, ale jemu zdarzyło się w jednym z najbardziej rozpoznawalnych numerów wszechczasów.
i jeszcze jeden, chyba mój ulubiony z repertuaru Black Sabbath
Sam Halford wygląda jak taka wróżka/elf hehe
Ale wracając do początku „skoku w bok” względem Judas Priest, pierwszy projekt Halforda to zespół Fight a zatem drugi numer z płyty „War of words”. Bardzo dobra płyta, powolna i ciężka.
i ballady z których znani są Judasi
Mało będę gadał, bo i godzina późna więc nie powinienem zakłócać ciszy nocnej. Ale numer mega, niesamowity wokal, falsety ach. Dzisiaj będzie szybkie rozdanie, Żona już śpi, wróciła cała i zdrowa ;)
Jeśli chodzi o zespół Fight druga płyta już nie utrzymała fali, którą niósł pierwszy album. Mimo to podoba mi się na niej brzmienie gitar. Jest takie siarczyste, piaskowe.
I na tym też nie koniec, bo Rob Halford postanowił jeszcze bardziej uciec od podstawowych ram metalowego nurtu w stronę… właśnie, jeszcze bardziej odległego względem klasyki metalu.
To właśnie numer, który miał już jawnie ukazywać, że Halford jest gejem. Niesamowite, że krył się będąc przez 25 lat w Judasach i dbał by nie wpaść z żadnym incydentem, którym mógłby zdyskredytować zespół. Najlepszy tekst jaki pada wówczas w książce, to chyba ten od chyba fanów… Brzmiał on mniej więcej tak „już dawno to wiedzieliśmy debilu”. Fakt, ubiór Halforda podczas koncertów, był bardzo wymowny.
Ok, to teraz niespodzianka. W roku 2000, kiedy Haford wydał ostatnią swoją solową płytę i zaprosił do udziału jeszcze jednego muzyka, który dopiero co powracał do macierzystego zespołu po podobnym „skoku w bok”. Puściłem dzisiaj młodszemu Synowi i skumał kto tu śpiewa. Jestem dumny ;) Lecimy…
Kto poznaje wokal? Bez ściągania ;)
Znalazłem też zapis z jakiegoś koncertu, ale to zepsułoby zabawę. Ten akcent utwierdza mnie w przekonaniu, że metal to jedna rodzina, wyjątkowa więź. Swego czasu natrafiłem na dość jasny cytat, jak to było? A wiem, to był wers z numeru Manowar.
„If you're not into metal, you are not my friend”
I dowód…
Wracając do Halforda. Choć ta ostatnia płyta była bardzo dobra, cieszę się, że jednak powrócił do grona Judas Priest i tak jak inny brytyjski zespół zaliczył mega powrót. To tyle, w miarę się ogarnąłem z czasem. Ostatni numer. Wielki powrót, choć mógłbym równie dobrze wrzucić całą płytę. OK. Jeden numer. Te dźwięki same ze sobą rozmawiają. Nastrajają na to co za chwilę nadejdzie, choć to niestety ostatni numer na płycie. Doskonałe zwieńczenie poprzednich numerów. Wolny, melancholijny numer. Świetne partie wokalne. Uwielbiam rozłożyć się przy nim na kanapie. Odpalić winyl, wszystkie głośniki w pokoju i odpłynąć.
Ok, czas spać.
(04:55)
Dobranoc moi mili i dzień dobry zarazem.