Avatar @MichalL

@MichalL

Bibliotekarz
64 obserwujących. 48 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około 21 godzin temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
64 obserwujących.
48 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około 21 godzin temu.
niedziela, 10 września 2023

Muzyczne szwendanie – cz. 68

(23:47)

Dobry wieczór i dzień dobry.

 

Ach co to była za muzyczna uczta. Już wyjaśniam. W sobotni ranek skończyłem w pracy długi i ciężki tydzień nocek. Poszedłem spać około dziewiątej ale już około trzynastej miałem znowu wielkie oczy. Okazało się również, że jestem w domu sam i tym samym zrobiło się tak jak za dawnych czasów kiedy to rodzice mieli jakieś wychodne, a ja mogłem zdecydowanie mocniej odkręcić pokrętło głośności. Ogarnąłem bieżące zaległości i przystąpiłem do muzycznego relaksu. Na pierwszy strzał poszły trzy winyle Slayera, które jako ostatnie zasiliły moją audiotekę. Zwykle nie mam czasu/atmosfery na odsłuch zaraz po odebraniu przesyłki, zatem często krążki kumulują się i czekają na odpowiedni moment. Śmiało skaczcie do 01:35 minuty żeby ominąć gadanie. Niestety to kompromis za cenę jakości. Nie znalazłem lepszej.

 

 

A ten znowu to samo. Racja, bujam się po tych samych dźwiękach od lat z prostego względu. Nie przemawiają do mnie nowe zespoły, baaa nie przemawiają często nowe płyty starych zespołów. Jestem mega konserwą. Zamknąć mnie w latach 80’-90’ a czułbym się wyśmienicie i w pełni zadowolony. A wracając, mega numer, super gitarowy riff, który otwiera i zamyka numer. Na jakiś czas, ten temat uważam za zamknięty, do czasu kupna kolejnych płyt hehe. Pewnie to widzicie, że mam takie loty. Wrzucam na tapet jakiś zespół i on mocno wybrzmiewa każdego dnia, czy też naszego spotkania. Jakiś czas temu była Anathema, Pantera, pamiętacie. Zespoły też były w trakcie polowania, zakupów. Dzisiaj nadal są, ale już w tle i powracają w mniejszym lub większym stopniu od kilku dekad. Ale tak to jest z metalem. Kiedyś był nawet mem, który stawiał sprawę jasno.

 

 

Ok, ale wracając do sobotniego popołudnia. Mając świadomość, że mało spałem, próbowałem się jeszcze ułożyć. Włączyłem sobie dwugodzinny koncert Van Halen, live in Pensacola 1995, nie zmrużyłem oka. To ten, którego fragmenty słuchaliśmy ostatnio. Potem wrzuciłem sobie, również dwugodzinny Rammstein z Paryża 2012 ale spać to już się nie opłacało. Już napływały deklaracje, że wracają domownicy. W każdym razie, wynik całkiem niezły. Łącznie jakieś siedem godzin muzyki. Lubię takie weekendy, bo niedziele to już bardziej nakierowane są na filmy.

 

 

W międzyczasie zadzwoniła moja Żona, że wraca ale nie może długo rozmawiać bo jedzie autem i jest w trakcie odsłuchu płyty Bruce’a Dickinsona. Doskonale ją rozumiałem, ale już po powrocie zapytała „Jaką piosenkę mamy na płycie ze ślubu jak wychodzimy zaobrączkowani?”. To ja układałem ścieżkę dźwiękową, więc to nie było trudne. Całą oprawę, kluczowe momenty na wersji płytowej ułożyłem z numerów należących do solowych albumów Dickinsona i sprawa wyglądała jasno. Podrzuciłem zestaw numerów przed kulminacyjnym dniem i roześmiałem się podczas wychodzenia z urzędu. Niebo się załamało, spadł deszcz tylko na moment naszego wyjścia. Po kwadransie nie było tematu. Hehe. Posłuchajcie sami.

 

 

Tu jeszcze było spokojnie ale na wstęp nie brałem jeńców. Na płycie był to moment serii osobnych zdjęć, moich i mojej przyszłej Żony, od najmłodszych lat, które później łączyły się w te, na których już występowaliśmy razem. Składający całość do kupy myślał, że to pomyłka, ale szybko wyprowadziłem go z zwątpienia.

 

 

Jeśli miałbym dzisiaj układać jeszcze raz setlistę, nie zmieniłbym niczego. Może pierwszy, wspólny taniec, choć też nie. Ten akurat wybrała Żona (Moje jedyne marzenie – Anna Jantar), ale jako jakiś tam kolejny w środku imprezy to mam swój typ. Bo to nie jest pomysł od dziś. Ale wiecie, zgaszone światła, jak do wjeżdżającego tortu, tyle że bez tortu hehe. I byśmy weszli w ciszy na parkiet niby ten tego i… kroki jak do walca, mogę poprowadzić.

 

 

Długa suknia z odkrytymi ramionami zamiatająca podłogę, delikatne zwroty, ja w nieźle skrojonym garniturze i martensach 1919. Spoglądamy na siebie z bliska i wraz z pierwszymi bębnami ruszmy w tańcu. Utrzymujemy kontakt wzrokowy kątem oka czując krążącą salę. Zaplątani w tańcu, coraz żywiej i szerzej, jak oczy gości. Szybkie tempo, ale tak później będą mijały nasze dni, tygodnie, lata. Tańczymy. Solo w tle, więcej miejsca pomiędzy nami, niczym oddech, niczym ulecieć. Ooooo, ooooo, ooooo śpiewają. Zwolnienie. Koniec. Genialny numer.

 

Popłynąłem troszkę, przepraszam. Swoją drogą Iron Maiden ma jeszcze jeden podobny numer jeśli chodzi o metrum, ale to już nie dzisiaj. Przewalając wszystkie muzyczne szwendania na bank byśmy na niego trafili. Ach, troszkę się rozmarzyłem i nie wiem co chciałem napisać.

 

Aaaa mam, dzisiaj natrafiłem na nowy twór formacji Polish Metal Alliance. Znacie taki zespół jak Journey? Ja słabo, raczej wcale, choć jak teraz w tle słucham ich numerów, to coś tam może jest znajome. Wokal mocno mi coś przypomina.

 

 

W każdym razie Polish Metal Alliance nadal funkcjonują i zrobili kolejny numer, tym razem zespołu Journey odwzorowując teledysk niemal kropka w kropkę.

 

 

hehe, świetny klimat i oczywiście rzemiosło. Z tych starszych numerów doskonale obronili się w numerze z ’86 kiedy to śmietanka światowego metalu przystąpiła do tej kompozycji.

 

 

i nasza wersja…

 

 

Nooo, gruba akcja, jak słuchałem gitarowych solówek, zamarłem.

 

Kurczę, coś chyba jeszcze miałem. A może nie i już teraz bardziej błądzę niż się szwendam. Nie wiem, wyleciało, ale to nic. Wbiję Wam teraz ćwieka. Miałem kiedyś tego projektu dwie kasety. Tak mnie naszło jak zobaczyłem w kolejnym utworze Polish Metal Alliance Beatę Polak za perkusją, bo ja pamiętam ją jeszcze z czasów jak nazywała się vel Kozak. To była jedna z dwóch perkusji na scenie i nie mówię tu o jakichś przeszkadzajkach a o kompletnych zestawach perkusyjnych. Dwa zestawy na jednej scenie, dwa obsadzone bo na drugim siedział Ślimak z Acid Drinkers. Byłem nawet na jednym z takich koncertów, ale to było ze dwie dekady temu lekko. Koncert odbył się w Gdańsku pod Zieloną bramą. Zespół składał się z wielkich na ten czas muzyków: Litza z Acid Drinkers, Malejonek z Houk oraz Budzyński z Armii i Joszko Broda. Taki Stars jak dzisiaj słuchaliśmy. To był czas kiedy też trochę odpłynąłem, ale o tym może kiedyś. Ciężar dźwięku uważam za właściwy.

 

 

No tośmy się dzisiaj idealnie wpasowali w ten niedzielny poranek.

 

Dziękuję za uwagę.

(02:59)

 

Ps. Żeby nie być gołosłownym, proszę, dwie perkusje, choć to już młodszy skład i poza Panią Beatą sekcyjni muzycy to chłopaki z zespołu Luxtorpeda.

 

 

× 11
Komentarze
@frodo
@frodo · około rok temu
Slayer, to dla mnie Decade od Agression. Te dwie płyty, mam i kasety mogę słuchać zawsze. Kojarzą mi się z Pustynną Burzą i amerykańskimi lotniskowcami. No i lata temu na kasecie Stilon miałem płytę South of Heaven. To były czasy. Metal pany. Pozdrawiam serdecznie Marcin.
× 2
@Wiesia
@Wiesia · około rok temu
Nie myślałam, że masz taką romantyczną duszę. Podoba mi się opis tańca, nawet próbowałam to sobie wyobrazić (z podkładem muzycznym)
💃🎼🎶
× 1
@MichalL
@MichalL · około rok temu
Hehe jeszcze potrafię zaskoczyć ;)
× 1
@Mackowy
@Mackowy · około rok temu
Odświeżam sobie ostatnio dyskografię Bruce‘a i każdy z jego albumów wychodzi, jak śmietana 🤷
× 1
@MichalL
@MichalL · około rok temu
Trzymam się słów Diskinsona, które padły podczas jednego z wywiadów. Po zakończeniu tej trasy IM ma obdarować fanów solowym albumem. Czekam i mam nadzieję, że pójdzie o krok dalej i ogarnie trasę koncertową zaliczając w tym Polskę.

Archiwum

© 2007 - 2024 nakanapie.pl