(00:23)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Matko, minął miesiąc od poprzedniego szwendania, ale nie oznacza to, że spocząłem gdzieś na laurach i nagle włączyłem magiczny przycisk „mute”. No nie. Po drodze były święta, gdzie mimo, że stałem w kuchni to ta muzyka musiała lecieć za plecami. Dużo też było muzy w tzw. zawieszeniu. Kompletowaliśmy z Żoną muzyczne zamówienie na moje urodziny, a że budżet względem pragnień zawsze będzie za mały to trzeba było to jakoś rozplanować i wybrać na tę chwilę, najciekawsze krążki. To prawda, bo gdybym miał nagle luźne, hmmm, powiedzmy 5 tyś. Powiedziałem ostatnio, że z taką kwotą potrzebuję około 2 godzin, żeby skompletować zamówienie na winyle. No nic. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Dobra zejdźmy na ziemię, bo bujam już w obłokach.
Od miesiąca pracuję z kolegą, z którym bardzo dobrze rozumiemy się muzycznie. Pewnego dnia przyszedł z melodią więc pytam co to, bo wydaje mi się znajome. Pokazał tytuł i wykonawcę i myślałem, że zapamiętam. Niestety, kolejnego wieczoru przewaliłem numery i nie znalazłem, więc napisałem do niego, było późno w nocy i za chwilę otrzymałem odpowiedź.
Najlepsze, że potrafiłem mu opisać całą sytuację z pracy, podrzuciłem nawet próbkę nazwy zespołu, że coś z Out a że tekst to coś z I wanna hehe. Ok. Może brzmiałem jak czub, ale uważam, że najmniejsze elementy mogą szybciej pomóc w odnalezieniu poszukiwanych dźwięków. To numer z płyty wydanej w 1985 roku, a ja szukając go trafiłem na bardzo podobne dźwięki ale zupełnie inny zespół – Journey.
Ten numer jest starszy od poprzedniego, bo pojawił się na płycie w 1981 roku, więc jeśli ktoś od kogoś zgapił to tu nie będzie większych zagwostek. Ale idąc dalej tropem przypomniałem sobie, że Journey to ja już kiedyś słyszałem. Zagrali, a na bank gitarzysta w projekcie STARS, gdzie przewinęli się niemal wszyscy. OK, to w pierwszej kolejności ten drugi numer, a potem gwiazdy.
Genialny numer. Słyszałem już go wcześniej, ale może faktycznie odbiór działa w zależności od nastroju. Że czasem można olać numer, bo ma się kiepski nastrój i ta relacja nie zaiskrzy. Można wtedy łatwo przekreślić wykonawcę, tłumacząc, że nie podeszło. Może to działa tak jak niegdyś mawiał inżynier Mamoń w kultowym filmie Rejs, nakręconym przez Marka Piwowskiego w 1969 roku.
„Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. To... Poprzez... No, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.”
Coś w tym jest pomijając zauroczenia od pierwszego odsłuchu, bo faktycznie, z każdym kolejnym razem, można wyłapać coraz więcej ciekawych muzycznych detali. Polish Metal Alliance zrobili ten numer tak, aby przypominał pierwowzór. Dali radę.
Ale wracając do Journey. Gitarzysta Neal Schon podobno pojawia się podczas solo w 3:18 i 6:08 minucie numeru. Sprawdźmy.
Znalazłem pełną rozpiskę, bo zawsze zastanawiałem się kto jest kto a nie wszystkie twarze kojarzyłem i mamy to.
Wczoraj stuknęła mi 45-tka na liczniku, więc trochę płyt się namnożyło. Fajnie, bo to zawsze dobry pretekst, by nabyć i potem przesłuchać znany album w wersji winylowej.
Cztery płyty Motorhead i ciągle daleko do pełnej dyskografii. Trzy pyty Van Halen, więc na dziś dzień brakuje mi już tylko dwóch. Testament na który polowałem od długiego czasu. Najpierw brak dostępu, potem zaporowa cena i w końcu cud godzący portfel z marzeniem. Na deser najnowszy Judas i Dickinson w cenach sporo niższych niż te, które obecnie wiszą na naszym allegro. Wszystko przyszło z Amazon i choć zamówione jednego wieczoru, podzielone zostało na trzy przesyłki. Trochę zwariowałem bo jak, skoro było napisane, że w magazynie. Ano w magazynie, ale w różnych i tym sposobem odebraliśmy przesyłkę z Hiszpanii, z Niemiec i z Włoch. Cała akcja trwała niecały tydzień ale emocje jak na pierwszy tak duży zakup, spore. Następnym razem będę już bardziej spokojny.
Dzisiaj nie ruszam urodzinowego stosu, posłuchacie za to tego numeru.
Numer bardzo podobny do tego, który wcześniej reprezentował film Rocky III. Powyższy został napisany na potrzeby części czwartej z 1985 roku. Ten poprzedni jest o wiele bardziej znany ale nutki są bardzo podobne.
I tak się ostatnio bujam po tych latach osiemdziesiątych. Coś mi się wkręciło i grzebię, czytam i szukam powiązań, bo np. Bon Jovi, pierwsza płyta to również 1984 rok a z nią.
No dobrze i pewnie moglibyśmy tak przez całą dobę, bo jak się okazuje, to mega płodny czas dla muzyki rockowej i metalowej. Niestety nie mam tyle czasu by zaprezentować chociaż drobny ułamek więc skaczę jak poparzony próbując wychwycić co tylko zdołam złapać. Kończymy, bo i tak nie ogarniemy całości, a taki Judas Priest w tym czasie leciał w takich rytmach.
Tak sobie teraz myślę, że może ciekawie by wyglądało takie szwendanie po poszczególnych latach. Nie wiem, załóżmy zarzucam sobie taki 1975 rok i lecimy z tematem. Co w tym czasie się pojawiło, co zyskało na popularności. Dużo pracy pod względem researchu ale efekt mógłby być ciekawy.
Dobra ostatni numer, bo powoli muszę się położyć. Zatem wisienka. Iron Maiden i Polska z 1984 roku.
Dziękuję za uwagę i życzę miłego weekendu.
(03:52)