(00:06)
Dobry wieczór i dzień dobry.
W ostatnią niedzielę odkryłem, że moja Żona wciągnęła się w kolejny serial – The Crown – dostępny na jednej z platform. To jak dotąd są to cztery sezony, po dziesięć niemal godzinnych odcinków każdy, opowiadające historię świeżo obejmującej tron Elżbiety II. Jak to ja, coś tam zawsze zerknę, a potem chodzę i pytam „oglądasz dalej?” z nadzieją na pozytywną odpowiedź. Podobnie było z serialem… typowo kostiumowym, mega kolorowy świat. Też władza, ale już wytworne suknie i jakiś romans w tle. Taaaa, wkręciłem się niesamowicie hehe. Ooo, znalazłem tytuł, uwaga „Bridgertonowie”, bardzo polecam. Ale wróćmy jeszcze do „The Crown”. Bo taka nasza niedziela to głównie lenistwo, filmy i przekąski. Ja gdzieś tam po drodze odsypiam krótkimi drzemkami „muzyczne szwendanie” ale oglądam, czasem tylko słucham co mówią w tle, a czasem nie. Podczas ostatniej filmowej sesji coraz większą dziurę w głowie wiercił mi jeden muzyczny motyw, który praktycznie pojawiał się w każdym, kolejnym odcinku. Nie wytrzymałem, bo oczywiście znany mi był ze słuchu ale nijak nie potrafiłem go zaszufladkować względem nazwy czy wykonawcy. Dzisiaj już jestem trochę sprytniejszy i mam w telefonie funkcję rozpoznawania dźwięków. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do najbliższego głośnika i już, złapany niczym te stworki z Pokemon. W niedzielne popołudnie obejrzałem cały koncert. Sąsiedzi pewnie oniemieli, że z mojego piętra taka muzyka…
Numer powinien rozpocząć się od 22:49 minuty ale polecam oczywiście cały koncert. Niesamowity klimat i co ciekawe, poszczególne numery, etapy, nie wiem jak to nazwać. W każdym razie każda partia pomiędzy pauzami (szok że nikt nie klaszcze) ma drobne podobieństwa tworząc w ten sposób całość. To tak jak u Kinga Diamonda gdzie są płyty których numery składają się na jedną opowieść względem tekstów.
Ok, posłuchajmy Mozarta…
Genialne wykonanie.
Od długiego czasu żyję w przekonaniu, że metal i muzyka symfoniczna to bardzo dobre połączenie. To mistrzostwo świata i jest taki zespół który jako jeden z niewielu odważył się na ten świadomy ruch. Dotychczas zorganizowali dwa wielkie projekty. Pierwszy wyszedł fenomenalnie, drugi już nieco gorzej. Dzisiaj znany chyba przez każdego. Medialnie rozkwitli na chyba każdej dostępnej gałązce mainstreamu. W undergroundowych, metalowych kręgach często słyszy się „skończyli się na piątej płycie” (z 11 dostepnych). Od 2016 nie nagrali już nic nowego, poza przeróbkami starych numerów, ale studyjnie zespół nie tworzy. Gra dzisiaj koncerty i praktycznie żyje z samej nazwy.
Oczywiście mam ich pierwsze pięć albumów na winylach. Dalej? Nieee, za nastolatka kupiłem szósty jeszcze na kasecie, którą szybko odsprzedałem. Tam skończył się dla mnie zespół. Podniósł się na moment podczas wspomnianego symfonicznego projektu, ale i to na krótko i nie dość wystarczająco bym przez kolejne lata na dłużej zagłębił się w kolejnych odsłonach. Dobra, dość biadolenia, muzyczka! (3 płyta)
Tak, pogadam sobie dzisiaj o tym zespole i znowu. Chciałem wrzucić jak najdoskonalszą wersję tego numeru z orkiestrą, a przecież wspomniałem że po latach zrobili drugi taki projekt jak tu w 1999 roku. Niestety, tamten nowszy koncert w tym zestawieniu może służyć jedynie jako podnóżek. Szkoda, że nie ma tej pierwszej wersji w HD, choć znalazłem pełny zapis koncertu. Dźwiękowo niewiele się różni więc zadawalam Was tym wykonaniem. Tzn. wersją, bo wykonanie jest wyśmienite.
Pamiętam doskonale moje pierwsze spotkanie z zespołem Metallica. To była kolonia w Bukowinie Tatrzańskiej. Początek lat 90’, byłem wówczas w końcowych latach podstawówki. Było nas czterech w pokoju, ja, mój o rok starszy kumpel z ulicy i dwóch typów z trójmiasta. Jeden z tych ostatnich miał ze sobą magnetofon na kasety i włączał kasetę za kasetą. Jedną z nich była właśnie „Master of puppets” a ja nie mogłem zrozumieć skąd on wie w którym momencie krzyczeć „master”… To był dla mnie szok, a jednocześnie fascynacja dźwiękami. Szybko, brutalnie. Dotąd słuchałem Guns N’ Roses a tu taki strzał. Taki cios. Wówczas jeszcze nie myślałem, że kiedyś będę grał na gitarze i trzaskał podobne riffy podczas swoich koncertów.
To jeszcze jeden. (2 płyta)
Numer też z pierwszych płyt. Jak mówiłem i pewnie jeszcze dzisiejszej nocy powtórzę to z dziesięć razy, Metallica to niestety obfite danie złożone z kilku pierwszych krążków. Genialna praca symfonicznych grajków podkreślająca każdy etap w numerze.
Ale wróćmy do początków, mega szybkiego grania, nie tak zaawansowanego jak w tym i poprzednim obrazku, choć dla początkującego gitarnika już był to nie lada wyzwanie. Ok, numer z pierwszej płyty, choć wykonanie dużo, dużo dalej niż magiczna piątka płyt.
Ten właśnie numer zagrałem podczas jedynego koncertu z zespołem Defekator. Nagranie może gdzieś się uchowało na VHS, ale nie mam do niego dostępu. To było kilka numerów, na scenie zasiadł nasz perkusista a chwilę potem ja z basistą dołączyliśmy w koszulkach z obciętymi rękawami i skórzanymi opaskami na lewych przedramionach. Były szerokie i co najważniejsze były gęsto nabite długimi gwoździami. Pięć cali, wiem, bo rozpoczynałem wówczas pracę w metalowej hurtowni. Gwoździ, łańcuchów, drutów kolczastych mieliśmy pod dostatkiem. Tak, gwoździe wystające z naszych „pieszczoch” miały około 13 cm długości. Kiedy wyszliśmy odziani w takim rynsztunku zapadła cisza, a potem rozpętało się piekło. Hehe, zagalopowałem się z tym piekłem. Nic się nie wydarzyło, ludzie stali i nie rozumieli co się dzieje. Po koncercie wytykali nas palcami, że tak to grało się w latach 80’. Cóż, zawsze to jakiś komplement.
Kolejny numer i znowu wracamy do drugiej płyty.
Jedyny plus, że Metallica’owych numerów w wersjach koncertowych jest tyle, że można do woli przebierać względem dat, jakości wykonania czy nawet kondycji zespołu w poszczególnych latach. Z drugiej strony też jest ciężko, bo zanim zamieszczę link przesłuchuję co najmniej trzy wersje by wybrać tą najbardziej prawidłową, godną uwagi. Z „Fade to Black” miałem również głębszą przygodę. Taką pisarską poniekąd. Uczestniczyłem w zadaniu pisania podczas trwania numeru. Puszczasz numer na określony sygnał i piszesz podczas jego trwania historię, którą „widzisz” w dźwiękach zupełnie pomijając tekst. Czas wielokrotnie przekraczał trwanie numeru więc można było puścić go sobie kilka razy ale i tak było to mało. Swoją drogą, niesamowite doświadczenie pokazujące w jakimś stopniu wrażliwość na dźwięk i kreatywność.
Kiedyś wspominałem, że uwielbiam wersje koncertowe o ile są nagrane w zadowalającej jakości. Tutaj nie muszę się wielce spinać, wszystko jest na wyciągniecie ręki. W studiach nagraniowych można wiele naprawić, a to przesunąć dźwięk, albo go dograć w kolejnym podejściu jak i zmienić jego brzmienie. Na koncertach to zupełnie inna zabawa, tu nie ma wersji stop, powtórz. Ok, zdarzają się momenty kiedy zespół przerywa numer i za moment leci z tematem jeszcze raz. Wszyscy to jednak widzieli i pewnie nagrali.
Teraz numer… (trzecia płyta) w wersji symfonicznej.
Świetna kompozycja. Jak już mówiłem, ten pierwszy koncert symfoniczny to idealna kompozycja i kupuję ją nawet z tymi nowszymi na tamten czas numerami. Jest jeszcze jeden numer z tej płyty na który chciałbym szczególnie zwrócić uwagę. Numer instrumentalny, skomponowany przez tragicznie zmarłego basistę Cliffa Burtona.
Czwarta płyta choć równie potężna i bogata w dźwięki i właśnie nie do końca jestem pewny tego określenia. Wielu muzycznych znawców, określa ją jako zdublowaną pracę w końcowym studyjnym etapie. Końcowy proces ustawień poszczególnych wartości na konsoli dźwięków przyniósł słaby oddźwięk gdzie głównym zarzutem jest brak odpowiedniej wartości gitary basowej. Powstały filmiki gdzie basiści dogrywają i jednocześnie wzmacniają tę partię i brzmi to super, ale cóż. Co się rozlało.
Metallica w swoim czasie weszła na wyższy poziom. Zrobili film na którym byliśmy razem z Żoną i całą śmietanką miejscowych metalu chów. Obraz ten stanowił połączenie występów koncertowych z drobną fabułą w tle.
To niesamowite, że Lars (perkusista) nauczył się grać na instrumencie dla potrzeb zespołu i w sumie, gdyby stanął teraz nagle szeregach zupełnie innego, mógłby nie dać rady technicznie.
„One” w oryginale to kadry z filmu ”Johnny Got His Gun” (1971) opowiada historię żołnierza, który w podczas wejścia na minę stracił nogi, ręce, wzrok, mowę i słuch. Po zrozumieniu swojej sytuacji posłużył się swoją głową – jedyną sprawną częścią ciała – by wystukać alfabetem Morse’a prośbę o śmierć.
i jeszcze jeden z tej samej płyty, całkiem świeży…
Potem przyszedł czas Czarnego Albumu i wszystko poleciało na łeb, na szyję. Nagle wszystkie oczy, niczym to pojedyncze Saurona, skierowały się w jedno miejsce oznajmiając, ze czas nastał. Faktycznie, czarny album zespołu mocno namieszał w metalowym nurcie ze swoją balladą.
A niech będzie z Warszawy. Ten numer to również wszyscy powinni kojarzyć.
o i ten ze świetnymi przejściami pomiędzy gitarami.
Zbliżamy się do końca dzisiejszej nocki. Matko prawie czwarta, Żona mnie zatłucze. Dobra jeszcze parę minut. Piąty album to praktycznie same przeboje, które po dziś przelatują w radiu czy zgrabnie są wkomponowane jako tło do filmów. Kolejny numer musi być w najwyższej jakości. Grałem go kilka razy w zaciszu sali prób ale nigdy nie wyszedł poza jej drzwi. Jak już kiedyś wspominałem, są numery których się nie rusza. Ten w moim wyborze był jednym z tych.
oj ten numer dopiero brzmiałby z orkiestrą… ale przecież to mój wieczór i równie dobrze mógłbym być dziś nocną wróżką, pach! Dziesięć lat wstecz i oto jest…
Na ten zupełny koniec wypadałoby wrzucić jakąś petardę. W obliczu powyższych numerów o taki zabieg już coraz trudniej ale… ciągle w głowie siedzi mi to niezapomniane solo. Pulsujące, melodyjne i oczywiście w wersji z orkiestrą. Numer z późniejszego, nieeee, bzdura. Numer, który nie istnieje na studyjnych albumach. Powstał na łamach pracy z orkiestrą i jego jedyny ślad pozostaje na tym właśnie koncercie. Genialne zakończenie.
Słucham właśnie obu wersji z dostępnego w sieci zestawu symfonicznego. Już byłem skłonny rzucić się w to drugie wydanie bo faktycznie brzmi bardzo podobnie ale… zabrakło mi falsetów w głosie i tych ciekawych modulacji, to raz. Dwa, że solo i tak za pierwszym razem brzmi bardziej heroicznie. Koniec dyskusji.
Mega wykonanie, niepowtarzalne a S&M2 może pucować buty.
Dobranoc i dzień dobry w ten niedzielny poranek.
(04:37)
To niesamowite, że Lars (perkusista) nauczył się grać na instrumencie dla potrzeb zespołu i w sumie, gdyby stanął teraz nagle szeregach zupełnie innego, mógłby nie dać rady technicznie.