(22:28)
Dobry wieczór i dzień dobry.
A to niespodzianka, tak, wywalili mnie znowu na urlop, mam za dużo zaległego. Wstępnie jeszcze jutro ale najbliższe 24 godziny zdecydują czy nie przedłużą mi do końca tygodnia. Tak się porobiło. Miałem zacząć dziś czytać Abominację ale Syn wciągnął mnie w kolejny serial od Marvela. W ostatnim czasie machnąłem już kilka, ale teraz przyszedł czas na postaci z Defenders. Tak sobie zatem lecę, obecnie Daredevil, wcześniej The Punisher. Chciałem pobawić się i zachować w tym wszystkim jakąś chronologię, ale jak znalazłem rozpiskę dzielącą kilka tytułów seriali, ich sezonów a nawet konkretnych odcinków, odpuściłem sobie. Nie chce mi się tak skakać, choć ma to sens. Zacznijmy ten wieczór od dźwięków, które najbardziej utkwiły mi w głowie po obejrzanym The Punisher.
Ach te podciągane dźwięki. Gdzieś już też to było tak wyeksponowane. Teledysk na pustyni, gitarzysta, muszę to zapisywać, bo zaraz mi ucieknie. Numer na bank The Beatlesów ale oczywiście w innym wykonaniu. Dobra zaraz poszukam.
Wracając do serialu, drugi numer, gdyby nie sceny (bo serial jest mega brutalny), napisałbym, że to spokojna piosenka. Niesamowite emocje, świetny głos aktora. Znowu mam ciarki.
Tak sobie myślę, co powoduje, że dany numer zapada w pamięć, że są te ciarki, a być może nawet wzruszenie. Sam numer? Może w tym pierwszym odsłuchu. Ale później, bo są utwory, które zostają z nami na lata, dekady. Buduje się wokół nich obrazy wspomnień i śmiem twierdzić, że to właśnie przez to. Melodia, utwór zaczyna nam się kojarzyć z jakimś konkretnym wydarzeniem z naszego życia, jest jak ten, powiedzmy teledysk, który ukazuje sceny z serialu i osobnego filmu. Oglądając grę aktorów, mało kiedy przywiązuje się uwagę do muzyki w tle. Coś tam leci i wspomaga obrazy. Kiedy odwróci się te role, jak w powyższym projekcie, wydaje się, że numer jest doskonale znany, przecież go znam, choć oglądając odcinek mignął mi i mógłbym o nim zapomnieć. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.
Szukam tego numeru co sobie zapisałem.
To było proste i druga strona barykady patrząc na bohaterskie uniwersa.
gdzieś, kiedyś widziałem wspaniały tatuaż hehe, jeśli ktoś jest ogarnięty w temacie to będzie wiedział co tu jest nie tak ;)
Ostatni tydzień znowu trochę jeździłem autem i kolejny raz trafiłem na ciekawy numer. Na przestrzeni lat sporo się zmieniło, bo w poprzedniej robocie jeździłem około 300 km dziennie, dzisiaj jedynie droga do pracy, która zwykle zajmuje jeden, góra dwa radiowe numery. Kiedy jednak trafi się taki numer jak ten, robię sobie dodatkową rundkę by wysłuchać go do końca ;)
Uwielbiam Planta ze względu na Led Zeppelin i choć zawsze sobie mówię, że muszę poznać jego solowe płyty, nadal gdzieś mi to umyka. Skoro był jeden, musi być i ten.
Świetna robota gitarzysty i to wejście bębnów, prawie jak u Phila Collinsa, choć temu trudno dorównać. Kiedyś miałem wersję, gdzie chodzi po scenie, śpiewa, potem zasiada za perkusją i wykonuje to legendarne przejście. Zaraz to znajdę. Musicie to zobaczyć, baaa posłuchać.
Doskonała aranżacja. Takie wykonanie chciałbym poczuć na żywo. Niesamowite emocje.
Ja ogólnie bardzo przeżywam słyszane dźwięki. W sumie filmy też, bo Szeregowiec Ryan, Piękny umysł, Gladiator czy nawet Hair. W tych ostatnich scenach, nie to że ryczę, ale mam taki atak ni to śmiechu, ni to płaczu. Czasem nasz Syn pytał, a Tata płacze? Żona też nie wiedziała jak to wytłumaczyć bo na mojej twarzy widać było uśmiech i łzy. Do tego połamany oddech i w sumie nie wiadomo czy ratować czy pogłaskać hehehehe. W każdym razie, z muzyką mam tak samo. I tak jak wcześniej napisałem, może to przez wspomnienia związane z jakimiś numerami, albo wizualizacje jakie rodzą się wówczas w głowie. Ciekawy temat do analizy.
No dobrze, skoro już siedzimy w tych odległych czasach, posłuchajmy sobie tego zespołu.
Przy takich archaicznych występach od razu zwracam uwagę na sprzęt jakim muzycy dysponują. Tutaj wzmacniacze Marshalla i jeden Orange (ten pomarańczowy), który do dzisiaj mają taką samą kolorystykę.
Dobra to jeszcze tych wariatów puścimy.
Ten zespół znam z opowieści mojego Taty. Tak jak Mama słuchała Janis Joplin, Jima Hendrixa, tak Tata obracał się w klimatach Slade, Uriah Heep i AcDc. Będąc już w szkole średniej, nieee, źle, byłem na studiach, wtedy miałem swój pierwszy komputer i dostęp do internetu, który jednocześnie blokował linię telefoniczną. Wtedy robiłem rodzicom „imprezy”, takie tylko dla nich. Siedząc u siebie w pokoju puszczałem im zza ściany muzykę jaką kiedyś słuchali. Sprzęt miałem ogromny jak na nasze możliwości. Muzykę puszczałem z komputerowego Winampa, potem dźwięk szedł do mini wzmacniacza potem do kolejnego Unitra i kolejnego nie pamiętam jakiej firmy. Podłączone szeregowo rozrzucały dźwięk na cztery kolumny ustawione w pokoiku około 10 m2. Nie było mowy wówczas o kinach domowych więc rozstawiając kolumny po rogach pomieszczenia połączyłem je na skos. Nie miałem lewej i prawej strony. Przodu czy tyłu. Miałem wszystko. Jeśli dźwięk był w jednym kanale, to ja go słyszałem z przodu i z tyłu, tyle, że po przekątnej. Stereo na czterech kolumnach, efekt był piorunujący. I tak sobie staruszkowie czasem nawet potańczyli kiedy puszczałem ich muzyczkę. Fajne czasy.
Ciągle nie ruszyłem ze zdobywaniem winyli zespołów z tamtych lat. Przeraża mnie to, no i nie mam tyle dostępnych środków. Kiedyś ten czas jednak przyjdzie, a wtedy znowu będę miał atak.
A taki zespół znacie?
Numer, który wykorzystany został w niejednym filmie o tematyce wojennej. Za to kolejny, dla mnie jest mega niespodzianką. Zupełnie nie wiedziałem, że to ich twór. A może nie ,skoro śpiewała go też Tina Turner. Taaaa, pewnie i tak zaraz to zweryfikuję. Chwila. Ha. Ich. Potem zaśpiewała go Tina i nasz Acid Drinkers, a po drodze setki wykonawców. Zatem, do źródła, bo to wyjątkowe odkrycie.
Kopiemy głębiej? Jak na razie wszystko na to wskazuje. Tam były lata siedemdziesiąte to spróbujmy dalej z zachowaniem klasy.
Dobra, jeszcze jeden, bo kiedyś nawet poszedłem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy z nadzieją, że znajdę jakiegoś gitarzystę, który pokaże mi jak zagrać ten numer. W sumie, śmieszna historia, bo kiedy kończyłem podstawówkę, moja przygoda z gitarą trwała już rok. Z mojego podwórka miałem jednego gitarnika, ale wstydziłem się go zapytać bo miał już długie włosy i nosił się jak prawdziwi metalowcy. Wąskie spodnie, koszulki z zespołami. W moim wyobrażeniu byłem do niego sznurkiem w koszuli flanelowej, więc szukałem innej drogi. Tak też przyszło na nowe grono znajomych i pielgrzymka. Jedna, potem druga i kolejna i jeszcze. Po drodze znalazłem szukane przeze mnie dźwięki i mogłem samodzielnie zagrać ten właśnie numer.
To jeden z tych, które nie potrzebują komentarza.
W podobnym czasie powstał ten numer.
Kończymy na dzisiaj, przydałoby się jakieś konkretne zakończenie tego wieczoru. Zaczynaliśmy od filmowych dźwięków, skończyliśmy na klasyce sięgającej lat sześćdziesiątych. To bardzo proste, choć nieco pokręcone. Bo film, o którym teraz myślę miał premierę w 1994 roku. Ale jego pamiętna, muzyczna scena to przecież utwór Chucka Berry’ego z 1964 roku. Zapraszam.
Tym miłym akcentem, dziękuję za ten niespodziewany wieczór.
PS. Na koniec chciałbym jeszcze przywołać klasyka…
Dobranoc i oczywiście dzień dobry w ten wtorkowy poranek (jak to dziwnie brzmi).
(02:14)