Jest! Pierwszy wieczór z tych luźniejszych, choć gdy to piszę, należałoby go szufladkować już wg godzin nocnych. Nieważne, ale dlaczego luźniejszy? Nie chodzi mi o zużycie w formie fizycznej bo dzisiaj, tzn. wczoraj, w czwartek, po powrocie z pracy rzuciłem się w kuchenny wir przedświąteczny. Jak widać, nadal trzymam się nieźle, choć mój dzień rozpoczął się o czwartej nad ranem. W tym momencie najważniejsza dla mnie była perspektywa, że dopiero 3-ciego wracam do pracy. ;) Szaleństwo i w sumie nie wiem jak to inaczej określić. Po sześciu latach własnej działalności, gdzie każdy wolny dzień był brakiem wpływów, praca na etacie… Prrrrrrr bez sensu. Nie gadamy o pracy. Muzyczka. Zapodam coś na wstępie.
Moja Żona uwielbia kryminalne klimaty, więc chcąc nie chcąc obił mi się o uszy ten numer z charakterystycznym wrzaskiem. Tak to jakieś CSI, o już widzę Miami. Tyle, że właśnie, numer w oryginale ma ponad osiem minut, a w rezultacie podczas serialowej odsłony słychać tylko marną jego część. I o zgrozo, samą końcówkę numeru. Wandale!!!
I ktoś kto, nie znał kiedyś tego numeru, a odnajduje go w końcu, słucha i już wie, że coś nie trybi, że to nie jest do końca to co wcześniej usłyszał. Czekać tyle minut na kulminacyjny moment z krzykiem? To chyba tylko dla cierpliwych albo dociekliwych. W tym momencie powinienem się ukłonić, zatem to Państwu czynię (około 7:30 zaczyna się muzyczna uczta wg serialu).
Doświadczyłem w tym tygodniu meeega odkrycia. Oczywiście muzycznego. Często śmiałem się z zespołów, tych z marzeniami, chwytającymi za instrumenty z nadzieją na zwojowanie świata. Robili covery numerów, które znali tylko z powielonej wersji i na niej opierali swoje wykonania. I chyba najczęstszym powielanym błędem był… uwaga
Młodziaki wówczas nosili się z wysoko podniesionymi brodami, że grają numer Guns’n’roses i w większości przypadków przechodziło to bez słowa komentarza. Nie było wówczas internetu, więc jakikolwiek hejt odbywał się jedynie słownie, bez większego rozgłosu. Wiele wtop znikało szybko tak jak się pojawiły, bo wytknięty błąd na prędkości był naprawiony i w kolejnej prezentacji, dociekliwym wszystko się zgadzało.
Pozwolę sobie jeszcze na oryginał…
Niesamowite, że niektóre utwory żyją tyle lat…
Dobra wracamy do mojej myśli z odkryciem. Tu też pewnie mógłbym znaleźć jakiś zespół, który w swoich aranżacjach umieściłby „Hush”… bo co się rzuca na język w pierwszym skojarzeniu?
No oczywiście, że Deep Purple. Przynajmniej ja żyłem do tej chwili z taką świadomością. I faktycznie, wszystko się zgadza, numer jest na debiutanckim albumie „Shades of Deep Purple” (1968) i oczywiście, czarno na białym jest napisane: „Hush” to cover utworu napisanego w 1967 przez amerykańskiego wokalistę, gitarzystę i tekściarza Joego Southa dla amerykańskiego wokalisty Billy'ego Joego Royala.
Szach mat. Nie wiedziałem gdy w Antyradio poleciał ten numer. Bo jak? Jak to możliwe? A jednak! Numer w oryginale oczywiście lekko się różni, ale wspólnych cech nie sposób nie zauważyć.
Oto i on! Oto krok dalej do muzycznych pokładów świadomości ;)
Stało się, dlatego powtarzam, że warto słuchać radia, bo jest ta świadomość, że po drugiej stronie są CI bardziej osłuchani. Nieco mądrzejsi co przekłada się w moim przypadku na mnóstwo olśnień. Jak tak teraz oglądam, słucham sobie tej pradawnej wersji „Hush” to skojarzył mi się klimat z The Animals. Podobne studio, garnitury.
Podrzucę dla przypomnienia…
Genialne te stare wykonania.
Z Animalsami też miałem swego czasu osobiste porachunki. To był koniec podstawówki, pierwsze dwa lata kontaktu z gitarą i zasłyszany w radiu numer, że coś dom wschodzącego słońca jak zapowiadał głos z głośnika. Numer, którym zachłysnąłem się od pierwszego momentu. Jego dźwiękową delikatnością, a jednak mocnym charakterem w ogólnym postrzeganiu. Pragnąłem go zagrać, ale nie wiedziałem jak. Wówczas nie potrafiłem przełożyć usłyszaną melodię na konkretne miejsca na gryfie gitary, by własnoręcznie odtworzyć jej brzmienie. Zostało mi tylko pytać, nucić znajomym, którzy grali już wcześniej i łudzić się, że ktoś wyłoży mi to namacalnie.
Nie udało się, poszedłem wówczas pierwszy raz na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, tam przecież grają na gitarach, kto jak nie Oni? Pytałem, nuciłem, nic. I co? Hehehe. No jasne, przecież to pielgrzymka, wyższa intencja. Znalazłem, zupełnie przypadkowo. Na jednym z noclegów koleś grał sobie tę melodię do polskich słów. Zdobyłem wówczas „przepis” na zagranie tego numeru. Misja dokonana, a poziom spełnienia? Niewyobrażalny.
Gitara wówczas była niczym lep na dziewczyny, więc w moich przypadku, był to dodatkowy impuls by brnąć w tę stronę. Przeszedłem się później z pielgrzymką na tej trasie jeszcze trzy lata z rzędu i faktycznie. Gitara działa niczym afrodyzjak. Wystarczy znaleźć tę odpowiednią strunę, a potem już z górki hehe. Jak ulał pasuje tu tekst z numeru Kariny Stanek „Chłopiec z gitarą”.
Musiałem, chodź jakoś błaga się o pomstę.
.......................................
Ok. Nie mam pomysłu co dalej, więc dokończę moją dzisiejszą/wczorajszą akcję z kuchnią, choć to temat równie dobrze znany każdej rodzinie, która szykuje się na zbliżające się święta. Robicie sałatkę warzywną? To mój ulubiony temat hehe. Taki niemal tabu z tajemnym przepisem, doskonalonym przez szereg lat. Zaczerpnięty smak z rodzinnego domu i osiągnięcie etapu kiedy to ja rozdaję swoją wersję kultowej sałatki na którą liczą moi rodzice i rodzinka mojej Siostry.
Muzyczka pod pisanie.
I tak właśnie się dzisiaj odbyło. Królowa świąt jest tylko jedna – sałatka warzywna. A z nią rozmach, ale o liczbach za chwilę. Zawsze mnie przeraża ta ilość składników, którą muszę poszatkować.
I kolejna…
Cały sęk tkwi w tym, że zrobić samemu sałatkę na trzy rodziny to nie lada sztuka. Od kilku lat mi się to udaje, więc zaciskam zęby i lecę z tematem. 30-40 ziemniaków, 1,5 kg kiełbasy, 22 jajka, 3 puszki kukurydzy, ogórki, marchew, pietruszka, seler. Około 10 łyżeczek musztardy, prawie dwa słoje majonezu. Sól, pieprz i szeroka łapa by to dobrze wymieszać. Już wołałem, że jak tak dalej będą mnie wykorzystywać, to ja poproszę o betoniarkę, bo już nie ogarniam w i tak wielkiej misce. Czasowy rezultat. Cztery godziny krojenia z drobnymi przerwami na rozprostowanie pleców, rozluźnienia nadgarstków.
Dzisiaj się znowu udało, jutro tzn. dzisiaj podczas wigilijnego stołu wszyscy będą obdarowani moim smakołykiem więc kolejna misja tego roku spełniona. Uffff.
Ostatnio znowu moja Siostra, w sumie rodzice też, dzwonili z pytaniem czy mogą liczyć na jakiś spadek w postaci jakiegoś naczynia wypełnionego tym wyjątkowym daniem. Cóż, nie po to trzaskam odpowiednio powiększone porcje, by zatrzymywać je tylko dla siebie. Fakt, to też może być oznaką wygody, ale fajnie, że właśnie do mnie przychodzą takie zapytania. A dla mnie? Kilogram w tą czy…. Hehehe
I tym miłym akcentem,
Życzę wszystkiego Dobrego!
Pozdrawiam - Michał