(23:47)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Do tablicy wywołał mnie vel @Mackowy zatem jestem. Jak już pisałem, bądź pomyślałem i nie powiedziałem tego na głos, „muzyczne” to spotkania spontaniczne. Nie jako tygodnik (choć fajnie by było) ale jak się da, to słuchamy. Wracając jeszcze na moment do tego „pomyślałem”. Często mi się zdarza prowadzić podwójne konwersacje. Np. z Żoną, Ona pyta, ja odpowiadam (okazuje się, że tylko w głowie) i nagle bum! Aaaa miało być na głos. Z jednej strony to niesamowite, bo wszystko słyszę, odpowiadam, robię w międzyczasie swoje, a za chwilę okazuje się, że przez ten czas byłem obok. Tak, z drugiej strony, tym bardziej w małżeństwie tworzy się w tym momencie wiele niechcianych kłopotów.
Ok. Ale muzycznie. To może być trudne, więc nie słuchajmy znaczenia tekstu i skupmy się na obrazie bo opisana przed chwilą sytuacja mogłaby wyglądać w ten właśnie sposób. Numer sam w sobie jest bardzo dobry i to pianino czy też fortepian, ach.
O tym też już pisałem, że kiedyś moja Siostra dzwoniła do mnie i rzuciła hasło „co to za numer, chłopak siedzi na krześle i kłóci się z dziewczyną. Chwilę mi to wówczas zajęło ale ogarnęliśmy. Dzisiaj, takie kwiatki zapisuję sobie by mieć je blisko siebie.
Ten tydzień należał do mega ciężkich, bo po urlopowym okresie rozpocząłem go pod szyldem pierwszej zmiany i wstawania około 04:30 WTF! Ja lubię tę godzinę, ale w układzie kiedy się wówczas kładę, a nie wstaję. W tygodniu, zasypiałem ośliniony z książką na twarzy już około 21:00 (uprzedzam pytania, żadna strona nie została poplamiona). Jednego dnia wracałem z pracy przy radiowej trójce a w niej… numer jakbym znał od zawsze. Intrygujące uczucie.
Jak się okazuje, to żadne odkrycie, bo numer ma ponad pięć milionów wyświetleń i wisi na YT już dwa lata. Szok. Przez telefon oświadczyłem Żonie, że mam dla niej numer i posłuchamy wieczorem. Zasiadła na honorowym miejscu, gdzie wszystkie głośniki zbierają dźwięk w niemal idealnej proporcji i wystarczyło kilka taktów, by ruszała się nóżka itd. Trafiony zatopiony. Numer przypasił, misja spełniona, ziarno zasiane. Uwielbiam takie momenty, kiedy słucham numeru i wiem komu najlepiej go podesłać.
Dawno, dawno jarałem się tym kolejnym numerem. Jako że w ostatnim czasie dużo spraw zaniedbałem, toteż i padło na filmografię i obrazy Marvela. Dopiero co obejrzałem ostatnich Strażników, a tam przecież był ten numer. Chyba już na wstępie.
Ten moment kiedy wokalista pod koniec numeru wyje Ruuuuuuuuun, jest taki moment. Przypomniał mi się w tym kontekście zespół Muse. Nie pamiętam jaki numer, ale tam było podobne wycie. Kurczę jeśli nie mają dużo płyt to zaraz ogarnę. To było dawno, więc przedział czasowy będzie zawężony. Chwila.
To było proste, ale jak wspomniałem, przedział czasowy był bardzo wąski i czułem, że widząc tytuły numerów trafię w ten poszukiwany. Mamy tytuł, więc teraz z górki, znaleźć go w wersji akustycznej i mamy wszystko. Już? Macie świadomość, że ja słucham tych wszystkich wersji żeby tę jedyną tu wkleić. Słucham i czekam na wycie hehehe. Uwaga?
Było wycie na końcu. Wycie jak nic, ale gitary brzmiały bardzo ładnie.
Zakupowo pod względem muzycznym spokój, a nieeee. Zdobyłem kolejny winyl Slayer, tym razem prosto z USA - South of heaven. Każdy winyl muszę przesłuchać, choć znam je na pamięć ale rytuał to rytuał. Rozcinam lekko folię by dostać się do krążka a potem odkładam by dojrzewał i nabierał mocy. W zeszły weekend usiadłem przed moją skromną kolekcją i poprosiłem Żonę by odczytywała mi chronologicznie tytuły albumów, a ja układałem je w odpowiedniej kolejności. Była nieco zawiedziona bo większość była w należytej kolejności i akcja trwała bardzo krótko. Ale south of heaven przecież…
Poezja, więc tym sposobem mam w domu trzy albumy Slayera. Reign in Blood (1986), South of Heaven (1988), Seasons in the Abyss (1990). Do kolejnych może dojrzeję z czasem. Póki co, wystarczy.
Pobiłem ostatnio rekord ciągłości słuchania pełnych płyt czyli od deski do deski podczas jednego słuchowiska. Machnąłem sobie pięć albumów Van Halen czyli około pięciu godzin. Nie mam żadnego winyla w domu, bo te najbardziej wyszukane kosztują na Ebayu grubo powyżej tysiaka, więc zadowoliłem się jakością z YT. Jest kilka tych od ręki ale przecież te mogą poczekać jak ten odświeżony album.
Powoli zasypiam, niedługo dobiję do 24H bycia na nogach, ale jeszcze jeden numer z tej płyty…
Van Halen to jeden z wielu zespołów minionych czasów, które rozpoznaje się po pierwszej nutce. Styl, barwa brzmienia instrumentów. Kiedyś tego zabraknie. Dzisiaj usłyszałem ich numer będąc daleko od źródła dźwięku więc nie widziałem tytułu, który włączył się jako pasujący do wzorca muzycznego mojego konta. Wpadłem do pokoju i tak, to Oni i jak teraz czytam, numer ten powstał na potrzeby filmu „Twister” (1996) o trąbach powietrznych w Stanach Zjednoczonych. Helen Hunt, Bill Paxton, bardzo dobre kino. Aaaaa i numer.
Oooo Matulu, znalazłem koncert z 1995 roku, ten sam, który pierwszy raz oglądałem jako nastolatek i miałem nagrany na kasecie VHS. Żeby nie przedłużać dwa numery i spadam. Pierwszy szukałem pod kontem telebimu nad sceną. Miał pokazywać słowa w refrenie a nie muzyków. Drugi, to piłka, na której siedział wokalista. Duża piłka. I jest, tzn. są.
Jak ta gitara wyje, miód na moje uszy. Pewnie to już mówiłem, ale jestem tak podekscytowany, że powtórzę to jeszcze raz, gitarzysta i perkusista to bracia Van Halen.
I drugi numer, cały koncert to mistrzostwo świata, już wrzuciłem sobie do obejrzenia. Jutro będzie grane. Ok, leci.
Coś mi jeszcze nie pasuje w tym ostatnim obrazie. Wydaje mi się, że podczas tego numeru na telebimie była okładka płyty Balance czyli siedzące na huśtawce syjamskie dzieci. Mimo wielu lat mogę się mylić, ale niepokój pozostaje.
Na koniec, dla równowagi coś bardziej energicznego. To jest dopiero uderzenie (nie mam ciągle winyla tego albumu).
Ach, uwielbiam te momenty kiedy gitara jest pozostawiona na ułamek sama z krótkim motywem i za chwilę wszyscy dołączają w odpowiednim takcie jedynie akcentując zmiany albo ruszają pełną rurą. Jak grałem w zespole też stosowaliśmy taką konstrukcję i w tym momencie jako gitarzysta czułem się jak spuszczony ze smyczy. Przez kilka sekund byłem sam, wybiegałem niczym zwiadowca, wprowadzałem słuchaczy na to, co za chwilę nastąpi, po czym jak grom spadała perkusja, bas. Bardzo dobry patent.
To chyba tyle na dzisiaj bo już piąty raz słucham ten sam numer.
Dziękuję i życzę dobrej nocy i oczywiście witam się w ten sobotni poranek.
(02:54)