Taaaaa. Muzyczne 11 to było w zeszłym tygodniu i to dokładnie do około godziny trzeciej z minutami sobotnio-niedzielnej nocy. A potem zamknąłem okno YT i niestety Worda, klikając (nie mam pojęcia dlaczego) nie zapisuj. Genialne. Do około czwartej trzydzieści jeszcze przewalałem pliki tymczasowe w celu odtworzenia „audycji” ale niestety. Rano jeszcze raz podjąłem próby reanimacji utraconego pliku i nawet zaangażowałem w to informatyka z mojego rodzimego miasta na drugim końcu Polski. Ten jednak szybko sprowadził mnie na ziemię i sprawa przedstawiała się jasno. Przepadło. No cóż. Życie. Swoją drogą moi najbliżsi również żyli tą chwilą. Przepraszam jeśli ktoś czekał na kolejny odcinek. Dzisiaj już zapisuję wszystko po każdym, kolejnym zdaniu.
Mój młodszy Syn znając doskonale sytuację zapytał mnie ostatnio, co zrobię dalej. Czy będę odtwarzał tamten wieczór? W sumie to nie wiem – odpowiedziałem – dobry był, ciekawy i dość zróżnicowany. Nie było chyba nawet pętli. Tyle, że gdybym starał się go odtworzyć, nie byłoby szwendania. Kopiowałbym z głowy słowa, emocje a to nie o to chodzi.
Zapożyczę jednak początek, który był oderwany od całej reszty. Może to poprowadzi nas w innym kierunku. Pierwszy numer będzie nawiązywał niejako do tematu z zespołem Apocalyptica z ostatniego spotkania. @LetMeRead wówczas zdecydowanie wolała wersje smyczkowe, ja zaś z wokalem i bębnami. Podrzucam nieco inne podejście, choć tu ciągle jest wokal i bębny. Trochę nie fair ale potraktujmy to jako ciekawostkę. Numer zespołu Metallica w jeszcze innej formie.
Tak oralnie, głosowo? Nie wiem jak to nazwać. Paszczowo hehehehe. Solówki nie da się tak wydobyć, już uprzedzam. Dla nieznających melodii przewodniej podrzucam również oryginał. Postaram się o koncertową wersję. Najlepiej ze smyczkami ;) Jedziemy…
Jeden z lepszych koncertów wszechczasów. Dobór numerów, relacja z publicznością. Druga odsłona S&M już nie była tak doskonała. W sumie jak miała byś skoro pierwsza dostąpiła tego zaszczytu. Wówczas zmienił się dyrygent, set lista, która po krótkim czasie usypiała. Nie czułem już tej energii, mocy, że mógłbym z tą muzyką przenosić góry. Cóż, w winylach też tylko zatrzymałem się na czarnym albumie.
Ale wracając, Van Canto, zespół zrobił covery różnych innych bandów. Czasem lepsze, czasem tragiczne. Mimo to, coś tam na boku robili również swojego. I taki oto podsyłam.
Szybkie tempo, to już nawet chyba speed metal, choć przez wzgląd na rodzaj dostępnych instrumentów pewnie nazywałoby się inaczej. Nie wiem. Kiedyś metal był łatwiejszy do klasyfikowania. Ale zatrzymajmy się na moment na brzmieniu solo. Gardłowo to niewykonalne, więc trzeba się wspomóc techniką. I muszę znowu cofnąć się do czasów… Akademii policyjnej, pamiętacie tę serię komediową?
To chyba pierwszy z beatbox’owych niesklasyfikowanych artystów zanim ten trend wzniósł się na miarę światowych artystów. Od tego momentu minęło sporo lat ale Michael Winslow jest idealnym przykładem, że nie wszystko da się zrobić samym głosem. W pewnej chwili zobaczycie jak wykonuje ruch lewą nogą przełączając wzmocnienie (tak to działa), modulator dźwięku charakteryzujący brzmienie gitary. Tak samo jak w Van Canto w przypadku solo.
Przypomnieć oryginał?
Oooo Matko jak tu brzmią basy.
……………..
Przypomniał mi się zespół, który wiekiem względem muzyków Van Canto pewnie (dobra już sprawdzam), nie, nie mogli by być ich rodzicami. Ale było blisko, bo narodowość ciągle ta sama ;)
Klasyka niemieckiego metalu. Rumu, statków itp. Ooooo to będzie doskonała kompozycja. Gra w którą niegdyś przewaliłem kilkadziesiąt godzin, pływając statkiem, dokonując zuchwałych abordaży i słuchając szant. Rewelacja. Running Wild idealnie wpisuje się w ten klimat. Doskonała kompozycja.
Ale Niemcy to jeszcze co najmniej jeden zespół który mógłbym w jednej chwili wysypać z rękawa. Znowu wrócimy w objęcia smyczków. Mam ten koncert na potrójnym winylu. Niesamowita energia.
i element „dla Elizy” ach… kiedyś grałem to na pianinie. Nie, nie uczyłem się grać. Tak po dźwiękach sobie próbowałem w zaciszu miejsca mojej Mamy pracy. Dzisiaj musiałbym usiąść na nowo, ale odtworzyłbym tamte dźwięki. Tak wiem, że to nie UDO na wokalu, ale Mark Tornillo daje radę.
Dobra… niech będzie dalej Accept, mój najulubieńszy z wszechczasów. Sentymentalny, zagrany przeze mnie gitarowo na początkach Damage Case. Mega wyzwanie, mega wewnętrzne emocje, przyszła Żona wśród publiczności, ojjj działo się. (spróbuję znaleźć fotkę).
Mam…
Młody szczyl (ja to ten na pierwszym planie w czapeczce), to był 2005 rok, długie włosy, wiązane skórzane spodnie, glany i wiara, że świat legnie niegdyś u naszych stóp. To był wspaniały czas. Moja przyszła Żona z Siostrą pośród kilkudziesięciu osób, które dotarły na ten pierwszy z dziewiczych występów. Potem już nie jeździły z mniej lub bardziej poważniejszych przyczyn. Ale o tym może innym razem.
To skoro już ten niemiecki akcent to spróbujmy jeszcze głębiej. Moim marzeniem jest… przede wszystkim zabrać Żonę na koncert Iron Maiden (ja byłem już 2 razy) ale samotnie bez wahania poszedłbym na nich.
Uwielbiam spektakle jakie aranżowane są podczas koncertów. Zmiany scenerii, rekwizytów.
I jeszcze jeden przecież niemiecki zespół, który niegdyś łączył podczas dyskotekowych tańców. Pomagał zbliżać relacje, dystanse otwierając momenty, w których zbliżały się usta. Dotyk stawał się coraz śmielszy. Oooo cholera, nie sądziłem, ze tak daleko zabrniemy.
a ten potrafiłem nawet grać na gitarze
mówię w czasie przeszłym, bo dzisiaj musiałbym to sobie wszystko przypomnieć. Gitary stoją w domu, młodszy przez pewien czas chciał poczuć tę moc, więc mój akustyk wylądował u niego w pokoju. Co z tego wyjdzie? Nie wiadomo, nie naciskam. Gitara stoi w pogotowiu. Odkurzona, nastrojona, bo co jakiś czas sprawdzam. Wszystko gra. Ja też swego czasu miałem być wędkarzem wg mojego Taty. Miałem opłaconą kartę wędkarską, chodziliśmy razem na ryby. Wszystko grało dopóki nie zacząłem wnikać w dźwięki. Przesypiałem nocki z radiem i słuchawkami na uszach. Mama jako moja mistrzyni instrumentów klawiszowych, jej brat tych strunowych… Dzisiaj wiem, że nie mogło pójść inaczej. Podczas wspólnych zakupów na rynku (takim ogrodniczo-wszystkim) dostałem swoją pierwszą gitarę maid in USSR. Cholernie ciężko było ją nastroić, ale z pomocą, dziś genialnego muzyka, udawało się uzyskać kompromis. I dalej już poszło. Druga gitara akustyczna, potem pierwsza elektryczna, potem kolejna i kolejna, tym razem elektroakustyczna model hiszpański i ostatnia na którą czekałem miesiąc czasu na ściągnięcie do Polski – Epiphone Goth Explorer. Te dwie ostatnie ciągle są ze mną i nie widzę możliwości by opuściły moje progi.
I zbliżamy się do końca, choć nie mam zielonego pojęcia czy zakończyć go pętlą czy poszukać czegoś innego.
Dobra mam. Jednak pętla.
Mega wykonanie. Jak na pierwszy odsłuch, mnie chwyciło.
PS.
Czuję, że to był dobry wieczór. Lepszy, nieeee inny od tego straconego z poprzedniego tygodnia. Trochę mi go szkoda, bo było dużo fajnych wykopalisk. Muzyki filmowej z ubiegłych dekad. Wspomnień, wrażliwych momentów, opartych na śpiewanych wersach czytaj musicalach. Zupełnie inny. Może innym razem o ile będziecie mieli ochotę. Może powtórzymy?