(23:38)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Może tego nie czujecie ale to już 48 odcinek muzycznego szwendania, a mi został już jeden do tego tak przełomowego. Kiedyś rzuciłem wolno, że 50-tkę zrobię o Iron Maiden czyli zespole, który w moim życiu odegrał największą rolę, a zarazem odcisnął na mojej duszy mega wyraźne piętno. Był w moich największych sukcesach, porażkach i wahaniach. W sumie, to już jest wystarczający powód by o nim wspomnieć, tyle, że wciąż mam niedomkniętą furtkę. Została mi jedna książka, którą odwlekam w obawie od wielu lat. Tak, to ta o Iron Maiden. Jeśli ruszę na czas z tematem, to w najbliższym czasie napiszę chyba najbardziej osobiste szwendanie. Ale co dalej? Kończymy? Bo w zasadzie będę domykać muzyczny temat. Ruszamy dalej z nadzieją, że świat muzyczny ma jednak coś więcej do zaoferowania czego można się chwycić? Zapraszam do dyskusji, choć mam świadomość, że to dylemat, który pojawi się dopiero za dwa odcinki, więc póki co, spokojna głowa, ale może warto już teraz zabrać głos.
Póki co, na dzisiejszy wieczór zapraszam Was na radiową przygodę. Radio (często to w samochodzie) jak i od jakiegoś czasu w naszym domu, to moja jedyna komunikacja ze światem zewnętrznym. Tak, pomijając telefony. Pozbyliśmy się bieżącej telewizji, na rzecz platform i w ten sposób zniknęło zjawisko włączania TV na zasadzie, żeby coś leciało.
W ostatnim tygodniu, w którym kończyłem pracę o 22, mój przelot autem do domu trwał w tych godzinach jakieś pięć minut. Wpadałem do pokoju zwykle nie później niż kwadrans po dziesiątej. Mimo tak krótkiego czasu doświadczyłem niesamowitego, muzycznego oświecenia siedząc jeszcze za kółkiem. Czujnik Google rozpoznający dźwięki zawiódł na całej linii, więc zostało mi szybkie nagranie numeru by później samodzielnie dokonać jego analizy. Na szczęście, co jakiś czas pojawiający się pasek na ekranie radia, ułatwił zadanie identyfikacji.
Pył
Pierwsze co pomyślałem, to że znam ten głos. Kiedyś codziennie jeździłem około 300 km dziennie więc tych minut z radiem miałem obleciane z każdej strony. Tak znałem ten głos z innego numeru, chyba jednego z pierwszych, tych oficjalnych które zagościły na radiowych falach.
To chyba… tak. To ten. Rytmika, głos. To pierwszy numer kiedy opadła mi kopara. A kiedy zobaczyłem gościa na zdjęciach nie miałem pytań.
Bartosz Sosnowski niestety zmarł w 2021 roku mając 38 lat. Pierwsza jego płyta była w zupełnie innym klimacie. Musiałbym ją przesłuchać w całości „od deski do deski” by wyrazić jakąkolwiek opinię, ale nie teraz… Znalazłem numer, który nie istnieje na żadnej z płyt i jest nagrany w nietypowym klimacie. Ok, dziesiąty raz sprawdzam i nie ma. Nie ma go na płytach, a jest genialny i warty uwagi.
Kim jest ten drugi człowiek – Robert Cichy, bo to pewnie on, śpiewający te czyste wokale? Nie wiem (sprawdzę w najbliższym wolnym czasie).
Swego czasu również przez radio wkręciłem się w inne klimaty. Słyszałem projekt Kayah i Bregovica, ale w tym przypadku mimo wielu podobieństw powiewał inny wiatr. Przez długie tygodnie próbowałem zlokalizować numer, żeby odsłuchać go w domu i nic. Jakby nie istniał poza wspomnieniami o nowej płycie, projekcie. Bo tak, zespół istniał w mediach jak i podobnie Andrzej Stasiuk. W tym szczególnym połączeniu było dostępne wszystko, poza moim numerem, który jako pierwszy rzucił mnie na kolana i jak już podkreśliłem, usłyszałem go właśnie z radia. Kiedyś nawet wrzucałem jakieś linki do dziwnych wersji, ale na YT ciągle była cisza. Jak na złość, w tym jedynym przypadku.
Tak, tu w końcu widać jakiej radiowej stacji słucham na „kółkowych” przelotach. Trójka doświadczyła wielu zmian na przestrzeni ostatnich lat. Zamieszania przy piątkowych listach przebojów, które były kultem w moim domu podczas piątkowych wieczorów z Markiem Niedźwieckim. Potem zniknął podczas dziennych audycji Wojciech Mann i Anna Gacek więc czekałem aż ktoś ostatecznie zgasi światło. Po latach wracam, bardzo ostrożnie.
To jeszcze jeden numer z szczególną dedykacją dla nauczycieli. Genialne wykonanie!
Ale skoro w poprzedniej myśli wspomniałem Gorana Bregovica, dokonam za moment drobnej manipulacji. W piątek, podczas drugiej zmiany mój kolega, po czasie symbolizującym opuszczenie w firmie krawaciarzy, odpalił na linii nagłośnienie i jednym z wielu numerów poleciał właśnie ten z Kayah. Trzymając się zatem tej koncepcji podmienię tylko Panią Katarzynę na nieco bardziej żywiołowego Pana. Ot cała magia.
Jednak, nie od tego numeru zaczęła się moja znajomość z Gogol Bordello. Są takie numery, które raz usłyszane domagają się powtórnego odsłuchu. Potem kolejnego i jeszcze raz, aż w końcu ustawiam pętlę i numer leci bez końca. Ten właśnie będzie tym, który wówczas zaburzył mój cały świat.
Dzisiaj nie jestem w stanie odzwierciedlić emocji jakie uczestniczyły w tym momencie, ale oglądałem/słuchałem ten numer bez przerwy. Po latach, kiedy dzisiaj włączyłem go ponownie, znowu to poczułem. Pisząc tekst do dzisiejszego wieczoru zdążyłem go przesłuchać kolejne razy. Niesamowity, ale jest jeszcze jeden. Bez dodatkowego komentarza…
Wróćmy jeszcze na moment do Bartosza Sosnowskiego. Puszczając Wam kolejne numery, w między czasie lecę do przodu z proponowanymi linkami, które ogarniam dokonując stosownej selekcji. Zatem, jeszcze raz Pan Sosnowski.
Skupcie uwagę na początkowej frazie numeru, ten pierwszy riff gitarowy, ta zagrywka, której melodia co jakiś czas się powtarza w dalszej części numeru. No jak nic przypomina mi numer innego polskiego wykonawcy, że aż jestem skłonny do konfrontacji. OK, jestem pewny. Uwaga, zderzenie!
hehehe, oczywiście u Mroza szybciej jeśli chodzi o tempo, ale dźwięki bardzo, bardzo blisko. Swoją drogą polecam ten występ Mroza – Live Session – świetne wykonanie, zarówno pod względem wokalnym jak i instrumentalnym.
I to tyle. Koniec, dobranoc. Taaaa żartowniś. Sześć lat spędziłem za kółkiem w czynnej funkcji. Codziennie około 300 km, ale przeliczając to na czas spędzony przy radiu to ooo Pani/Panie Kochana/y. Trochę sobie posłuchałem.
Ogólnie z tymi numerami z radia jest takie zjawisko, że lecą dość często, załóżmy podczas jednej całodziennej trasy. Jeśli to jakaś nowość, to puszcza go prawie każdy zmieniający się prowadzący kolejną audycję. Może to być zjawisko osłuchania, że podczas pierwszego odsłuchu niekoniecznie numer przemawia, ale słysząc go kolejny raz, w głowie zapala się lampka „znam to” po czym wyłapuje się kolejne detale, dokładniej analizując tekst, rytmikę czy brzmienie. Za chwili nagle stukasz palcem w kierownicę i koniec. Kupiony. Podobnie miałem z poniższym numerem. No nie zachłysnąłem się, ale po którymś razie zacząłem zagłębiać się w tekście i zrobił mnie ten tekst „mogę od Pana ogień?”…
Ciekawy numer jak i ten za którym kryje się zupełnie inna historia.
Ale mój pierwszy raz z Bartoszem Królem to kolejna pogoń za niezidentyfikowanym przez długi czas numerem puszczanym przez Annę Gacek w porannej audycji na łamach radiowej trójki. Znałem nazwisko, znałem tytuł ale co z tego skoro nigdzie można było posłuchać sobie tej wersji numeru. To bardzo irytujące kiedy dziesiątki razy przystawiasz telefon pod głośnik a on informuje, że nie znalazł pasującego odnośnika. Krzyczałem wtedy a on (telefon) jak na złość zapisywał na ekranie wszystkie słowa, które wyglądały jakby były skierowane do mnie. Debil! Co też szybko zostało odnotowane na ekranie. Na szczęście po kilku miesiącach numer trafił jako oficjalna wersja.
Oj takich frustrujących sytuacji miałem mnóstwo podczas przeróżnych identyfikacji dźwięków. Doprowadzały mnie do szału, ale często cierpliwość i upór skutkował szczęśliwym zakończeniem. Do dzisiaj mam telefony od mojej młodszej Siostry typu „słuchaj, piosenka, śpiewa chłopak, siedzi na krześle w grubym swetrze, w tle przelatują wspomnienia, jakaś dziewczyna” i ja często nie pozwalając jej dokończyć zdania podaję tytuł i kończymy rozmowę. Taaaa, a teraz nie pamiętam. Co za brat!
Lecimy dalej, bo z kolejnym numerem, tak, mała anegdotka. Mój kolega Krzysiek, kupił swoim dzieciom banjo. Nie wiem, nigdy nie grałem, więc zupełnie nie mam pojęcia co i jak. Starsza jego córka zaczynała coś tam brzdąkać kiedy Tato postanowił spróbować swoich sił. Zgapił schemat układu z internetu i zabrał się za instrument. Pierwszy numer jaki zagrał to ten zespołu od jabłek. Trochę go wciągnęło, bo w końcu przyszła do niego załzawiona pierworodna i poprosiła instrument. Tak, w jego słowach ta opowieść miała słodko śmieszny wydźwięk, który nie potrafię odwzorować. To muzyczka, bo jak poprzednie numery, ten również wylewał się z radiowych głośników.
Dużo dzisiaj tych numerów, a mi powoli kończy się piwo. Czy ja mam coś jeszcze do przesłuchania? Męskiego grania nie ruszam choć co chwilę pojawiają mi się numery w propozycjach. W sumie z tego też powstałaby bogata kolekcja na długie słuchanie. Może kiedyś. Ooo… mam.
Następny radiowy numer to utwór, którego w samochodowych warunkach, usłyszałem jedynie końcowy fragment ale to wystarczyło by go zidentyfikować, a później dokonać odpowiedniej analizy w nocnych, słuchawkowych warunkach. I szok. Nabuzowany poszedłem spać by rano… zebrać wszystkich domowników w pokoju centralnym, usadowić ich na ciągle nieposłanym małżeńskim łożu i odpalić na TV mój odkryty numer. Wyglądało to pewnie komicznie, bo ja zaspany, do tego „na gaciach” z pilotem w ręku paradowałem przed pozostałą trójką. To w tej chwili nie miało żadnego znaczenia, bo przecież miałem misję oświecenia. Odpaliłem numer i jak w teledysku… a zobaczcie sami. Totalne wariactwo.
Znacie zespół Voo Voo? Wokalista/gitarnik – Wojciech Waglewski. Noo, to ten Pan ma syna, który również poszedł w muzyczne ślady ojca i odcisnął swój ślad na łamach radiowej trójki. Muzyka? Nieco inna, bardziej nowoczesna w porównaniu z dorobkiem ojca. W swoim czasie poznałem ich trzy numery i w sumie tyle mi wystarczyło do szczęścia, nie zagłębiałem się dalej, ale jak teraz słucham to ciężko mi wybrać ten, który idealnie pasowałby jako reprezentant. Nie będę kombinował, leci pierwszy.
Zbliżamy się do końca, bo już powtarzają mi się proponowane przez YT tytuły. Mam w głowie jeszcze dwa o ile znajdę na czas ten drugi. I jak tu nie przyznać racji, że radio edukuje. Jest obecnie około 02:00 a i teraz w tle w naszym pokoju leci ciągle radio, bo moja Żona przy nim zasypiała. Mam co prawda założone słuchawki, ale podczas przeszukiwań kiedy u mnie następuje cisza, słyszę i dobrze. Lubię czasem w ciągu dnia odlecieć na kwadrans w krótki sen przy muzyce. Ach, ona pasuje do wszystkiego.
Tego numeru raczej nie trzeba przedstawiać. Gdzieś obok mnie przeleciał ten pierwszy szał, znajomi wołali, że jadą na koncert – Jak to nie słyszałeś? – Ano nie słyszałem, a „Los cebula…” cóż, usłyszałem dość późno. Genialny numer, to muszę mu przyznać. Uwielbiam ten moment jak w środku numeru (3:38) gitara tak rytmicznie trąca dźwięki, a w tle słychać tylko jedną blachę typu ride (we wcześniejszych podobnych momentach był crash z pałeczką uderzaną o rant werbla). Ach miód na moje uszy. Doskonały moment. Lecimy, bo numer po dziś dzień często gości na łamach radiowych audycji.
Bonusowo mój ulubiony…
Na koniec radiowy numer, który zrobił na mnie mega wrażenie. Z początku nawet nie sądziłem, że to polski zespół, a wokalnie mocno przypominał mi jeden z tych moich ulubionych, zagranicznych, który nie raz już przytaczałem. Wolne, ciężkie tempo i głośny werbel w perkusji, mocny tekst.
Na koniec tego i tak długiego spotkania, zaprezentuję Wam idealne dźwięki. Delikatność, melodia, barwa głosu. Wszystko dawkowane w idealnych proporcjach. Przed Państwem…
Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten zespół niemal pomyliłem go z tym angielskim, który po przemianie względem swojej pierwszej płyty grał równie melancholijne melodie. Jak wielkie było moje zdziwienie, jak po identyfikacji pojawiła się zupełnie nieoczekiwana i nieznana w tamtym momencie nazwa. Szok. Jakby ktoś Cię oszukał. Dezorientacja, bo jak? Kto to jest, że tak gra? Potem odrobiłem lekcje ale i tak stawiam sobie ten zespół na półce „do analizy”. Ale o co tyle zamieszania? Już tłumaczę, wokal, jego barwa jak i klimat tworzonych numerów bardzo mocno pasuje do późniejszych płyt brytyjskiego zespołu Anathema. Tu nie znajdę konkretnego odpowiednika, bo to trzeba byłoby przewalić kilka płyt ale klimat już szybciej.
I to tyle moi drodzy Słuchacze. Niewiele pominąłem, a i udało mi się jakoś ten materiał ułożyć, że jak teraz patrzę, jakoś to wygląda i trzyma się tematu. Dziękuję za wspólną nockę.
Dobranoc i dzień dobry w ten niedzielny poranek.
(02:28)
PS(1).
„słuchaj, piosenka, śpiewa chłopak, siedzi na krześle w grubym swetrze, w tle przelatują wspomnienia, jakaś dziewczyna”
Odpowiedź:
PS(2).
Bywają też dziwne propozycje podrzucane na łamach audycji radiowych. Moim z takich ulubionych to niepodważalny numer jeden. Petarda.
Urzekające rytmy i te Panie o kocich ruchach…
Tak, to już zdecydowanie czas na sen…
Dobranoc.