(00:08)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Przez ostatni tydzień siedziałem w domu, w sumie przez kolejny również będę, bo L4 mam do najbliższego piątku. Żeby nie było, nie leżę plackiem a regeneruję się a przy okazji ogarniam kąty. Lista jest długa, ale sukcesywnie ją ogarniam skreślając kolejne punkty. Tak, dotyczy przedświątecznego sprzątania i na początku była mega długa. Wczoraj zabrałem się za to sprzątanie tak na serio, ale nie w ciszy. Nawet gotując, muszą mi płynąć jakieś dźwięki w tle. Przesłuchałem wszystkie zaległe płyty winylowe, bo każdy zakup, mimo że płytę znam od deski do deski, to jednak. Musi być ten moment nałożenia igły i wysłuchania wszystkich szmerów. Dokończyłem w ten sposób Panterę oraz kilka płyt Van Halen, swoją drogą ciekawa kumulacja.
Jakiś czas temu chwaliłem się pakietem płyt Van Halen, który przez wydawnictwo został podzielony na dwa etapy. Ja mam ten nowszy, cztery ostatnie albumy zespołu z nowym wokalistą, po czym nastąpił the end zespołu. Piątym krążkiem jest zbiór numerów, które nie pojawiły się na głównych albumach z tego okresu i tutaj znalazł się numer, który kiedyś wrzucałem na łamach muzycznego szwendania. Utwór, który powstał aby pojawić się w filmie "Twister", w tym o huraganach z Helen Hunt i Billem Paxtonem w rolach głównych. Mega film, choć stary bo z 1996 roku i w sumie kiedy wówczas go oglądałem, nie miałem zielonego pojęcia, że numer który pewnie poleciał mi do ucha, będę miał w przyszłości na winylu.
Tu pamiętna scena
a tu oficjalna wersja numeru
I tak wyglądał wtorek tego tygodni, ale, uwaga, zostawiłem sobie jedną, jedną jedyną płytę do przesłuchania do końca roku. Zdecydowanie mam za dużo wolnego. Ale cóż. Pod choinkę pojawią się dwie jak będę grzeczny, choć to pewne bo sprzątam tu samodzielnie. Walczę każdego dnia ze ścierą i władam tymi chemikaliami niczym Walter White z serialu "Breaking Bad". Mogę robić wszystko, ale w tle niech leci muzyczka. W środowe popołudnie wszedłem do kuchni. Szafki, blaty, to miało lśnić. Spoko, popatrzyłem, oceniłem i wróciłem do pokoju ustawić odpowiednią muzyczkę. Pierwsza myśl podobno jest najlepsza, a ta pokierowała mnie w objęcia szwedzkiego power metalu. O tak, power mi się przyda.
I poszło, słuchałem tego jeszcze przed Therion, więc to lata, lata temu. Po dzisiejszej kuchennej sesji, która trwała ponad trzy godziny, odświeżyłem sobie trzy pierwsze płyty, które kiedyś bardzo dobrze znałem i rozdziewiczyłem czwarty album. Wszystko niestety leciało tylko z internetowego strumienia, ale tak to zwykle wygląda. Nie kupuję w ciemno winyli, słucham płyt online i jeżeli stwierdzę, że są tego warte, szukam ich w wersjach winylowych już tylko dla mnie.
Jak teraz patrzę na ten zespół to jedyne co mnie drażni to barwa wokalu. Nie wiem, nie podchodzi mi i już. Jest taka miękka wśród tych szalejących gitar. Bo gitarowo to mistrszostwo świata. Często zastygałem przy tych numerach próbując w głowie rozkminić patenty jakie stosują gitarzyści. I stoisz wtedy jak czub, liczycz, stukasz czy wszystko pasuje i mieści się w taktach. Pamiętam jak jarałem się ich balladami, tak to też taki zespół od wolnych numerów. Mimo wszystko wychodzą im całkiem nieźle. Przez moment pomyślałem czy nie pokazać ich w oficjalnej wersji, ale nieeeee, niech pozostaną obrazem wyobraźni. To wyjdzie wszystkim na dobre.
To byla pierwsza płyta zespołu, jak na debiut, mistrzostwo świata. Słuchałem w tym czasie namiętnie Running Wild, ominąłem szerokim łukiem Halloween jak wiele innych zespołów, a tylko delikatnie liznąłem Blind Guardian, więc moja znajomość tematu w tym rodzaju metalowych dźwięków jest bardzo mizerna.
Powyższy numer rozpoczynający drugi album zespołu jak zwykle muzycznie trzyma poziom. Rewelacyjne to melodyjne szorowanie. Solo, równie melodyjne i krótkie. Jakiś czas temu oglądałem wywiad z gitarzystą polskiego zespołu IRA. Na bank ktoś z Was pamięta numery "Mój dom", "Nadzieja" czy "California". Piotr Łukaszewski powiedział takie fajne słowa. Dlaczego disco polo jest tak popularne, choć to najprostszy gatunek? Jeden element wybija ten rodzaj muzyki ponad wszystko. Melodia. Prosta, którą łatwo zapamiętać. Ot, cała zagadka.
W sumie racja, nie, nie, nie. Nie będzie przykładu, bo ja ciągle mam HammerFall w słuchawkach i jakąś myśl, więc nie będę ryzykować, że nagle to stracę i nie będę się mógł odnaleźć. Z drugiej strony to pewnie też nie taka fatwa sprawa, włączyć coś komuś nagle numer disco polo. Bo jaki? Starszy, ten bardziej sztampowy, znany przez wszystkich? Czy może coś z nowych zespołów. Tu tez można rozważać pojęcie dobrego numeru.
A tymczasem skupmy się na albumie, uspokoję emocje ostatnim numerem.
Nie wydaje się Wam ten wokal takim miękkim? No nie mogę się przekonać. Muzycznie wszystko mi pasuje ale wokal? Nie mogę zdzierżyć. Niby wszystko w punkt, a jednak coś mi trąca. I nie tylko w tych wolnych numerach ale i w tych szybkich. Może ewidentnie nie pasuje mi sposób w jaki śpiewa i tyle. Mimo wszystko, w szybkich numerach to jakoś inaczej wygląda. Jest jakby mniej kolizyjne.
Dobra, na koniec tej przygody, numer z trzeciej płyty. Uwielbiam ten pisk gitary, a że długo męczyłem się by również taki efekt uzyskać rozumiem ile to wymaga pracy. To było miłe sprzątanie, już ze względu, że w spokoju mogłem odświeżyć sobie temat sprzed lat. Ciekawe doświadczenie kiedy włączasz sobie płytę i nagle wiesz co poleci następne, kiedy solo, kiedy refren.
Kolejne płyty są dla mnie zagadką, oprócz tej czwartej co dzisiaj zacząłem odkrywać. W każdym razie i tak jestem do tyłu, bo jak nadążyć za tym wszystkim? Jak przesłuchać wszystko? W poniedziałek walczyliśmy z Żoną w kuchni z grzybami i kapustą. Włączyłem w tle płytę