(00:15)
Dobry wieczór, dzień dobry.
Na początku chciałbym podzielić się kilkoma słowami o pewnym drzewie... Podobno facet powinien zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Nie wiem w jakiej kolejności prawidłowo powinno się to odbywać ale Syna mam, a i ćwierć wieku temu postanowiłem posadzić „swoje” drzewo. Wówczas, jako osiemnastolatek pojechałem rowerem na zakupy i kupiłem małą doniczkę z choinką. Jej zielona część wystawała niewiele poza plecak, w którym ją przywiozłem.
Dzisiaj, tj. podczas sobotniej, rodzinnej uroczystości pozwoliłem sobie na chwilę zadumy w ogrodzie rodziców, gdzie znajduję się moje drzewko. Dwadzieścia pięć lat! Przetrwało niejedną wichurę, choć raz faktycznie wyrwało choinkę z korzeniami. Postawiłem ją wówczas na swoje miejsce, ustabilizowałem linami i o dziwo następnego sezonu, znowu zakwitła. Z biegiem lat pętle wrosły w powiększający się pień, a ja sukcesywnie je usuwałem patrząc jak przez kolejne żywica zabliźnia rany. Niesamowite.
Znalazłem też ostatnio gniazdo ptaków na jednym z „pięter” pośród gałęzi. Póki co, jest puste, ale pewnie za jakiś czas znowu znajdzie swoich nowych lokatorów. Nawiązując jeszcze do jednych z pierwszych zdań, cóż, nie zbudowałem ciągle domu.
A teraz gwiazda wieczoru, taaadaaaam.
Swoją drogą, muzycznie (bo jakże inaczej) podchodząc do tematu, mógłbym go rozwinąć np. o zespoły, które niegdyś jako nieśmiała grupa zapaleńców na przestrzeni lat rozrośli się do potęgi światowej ikony. To by pasowało idealnie do mojego drzewka, które z rozmiarów małej sadzonki zmieniło się w potężne drzewo. Pójdźmy jednak innym tropem, na zasadzie przeciwieństwa. Bo mnóstwo jest jednak zespołów, które bardzo szybko przeminęły. Były jak meteoryt, który rozbłysnął na niebie a za chwilę niestety zgasł. Po niektórych nadal brzmią echa doskonałych numerów.
Story Of The Year to zespół jednego sezonu. Świetny, żywiołowy. Pierwszy raz usłyszałem go w jednej z audycji radiowych. Oniemiałem, a to był… musiałem sprawdzić – 2003 rok, bo wtedy wydali ten album. I super, wszystko śmiga. Dobry wokal, muzycznie rewelacja i choć nie ma za dużo mojego ulubionego przecież „dżydżydży” to fajnie się słuchało. Nieeee no jak teraz słucham, głos w partiach krzyczanych – total. Nie o to chodzi, że zmienia się osobisty gust potencjalnego słuchacza. Że nagle zablokuje się wszelkie wiadomości napływające na temat znudzonej kapeli. Te informacje znikają same. Ktoś jest na tzw. topie, widzi, słyszy, czyta się o nim wszędzie, że niemal strach otworzyć lodówkę, bo może i tu… a nagle koniec. Cisza, pustka, którą potem wypełnia inny rodzynek i to nie tylko w przypadku ciężkich brzmień.
Świetny głos, muzycznie lekko, rytmicznie. Melodia w refrenie super. Po tym numerze, cóż jak dotąd nic go nie przebiło, a ostatnia płyta wydana została w 2016 roku. Nie liczę zatem na jakiś olśniewający powrót.
Często też następuje zwrot na poziomie samego wykonawcy. Zaczynają się eksperymenty, próby czegoś innego, poszerzanie horyzontów itd. W każdym razie, dla mnie to brak konsekwencji, bo wydawanie płyt w widocznie odmiennych klimatach to już lekkie nieporozumienie. Chciałbym w tym momencie posłużyć się mocnym przykładem, choć będzie on odbiegał od zespołów jednego sezonu/numeru. OK, może na koniec podrzucę zgnite jajo dzielące do dzisiaj fanów.
Póki co, lecimy dalej.
Śmiem twierdzić, że każdy słyszał ten numer, podśpiewywał czy może i utożsamiał się z wykonawcami. Ja też, to były moje czasy podstawówki. Oh jaki to był hit. Każda dyskoteka, naśladowanie solowych partii gitar. Prześmiewczo śpiewało się też „i cofają tramwaj” hehe. Pamiętam jeszcze jeden numer i dalej ciemność. Fakt, tu jeden numer wystarczył by odcisnąć swój ślad na przestrzeni muzycznych dekad. Nie znam tytułów żadnej z płyt, ale te dwa numery baaaa…
Aż mi się przypomniały te wolne tańce na dyskotekach, na które czekało się niemal połowę czasu. Czasem to wystarczyło, by coś ugrać w relacjach z koleżanką. Pamiętacie okna w szkołach za dawnych czasów? Wielkie okna z ramkami. Przed dyskoteką wycinaliśmy na kształt tych małych okienek kartki, malowaliśmy je na czarno i zaklejaliśmy szyby, by mimo wczesnych godzin maksymalnie zaciemnić salę. To się nazywa poświęcenie by zacieśnić relacje podczas tańców. Do dzisiaj pamiętaj swój taniec z koleżanką z klasy w takiej scenografii.
Ahhhh…
Czuję, że zaczynam się rozkręcać. Jeździłem raz w życiu na łyżwach, za nastolatka, kiedy z głośników otaczających lodowisko poleciał ten numer. Gitarowy, chyba już wtedy urzekał mnie dźwięk akustycznej gitary. Kiedy później zobaczyłem teledysk w MTV zapragnąłem tak grać. Mieć długie włosy, zespół itd. Z perspektywy czasu, mogę potwierdzić, że wszystko to uzyskałem, ale co może wydawać się śmieszne, wówczas już ani przez chwilę, nie pomyślałem o tym numerze.
Kolejny utwór, to bardzo bliskie dźwięki względem poprzednich nutek, płynące z akustycznego pudła. Znając ten numer i grając go wśród nastoletnich niewiast. Oj to było coś, co nadawało prestiżu i przykuwało uwagę. Patent „na gitarę” działa do dzisiaj.
Świetny, mega niski wokal no i brzmienie gitar.
Tą Panią chyba również nie trzeba nikomu przedstawiać. Mawiało się „łysa” i wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Bardzo dobry numer tamtych czasów.
Aż mnie ciarki przeszły jak włączyłem. Właśnie wyczytałem, że numer ten został napisany przez samego Prience’a. Fakt, pasowałby do niego samego. Świetne to wykonanie z koncertu.
Mam petardę w dwóch odsłonach. Numer „I'm Too Sexy” i z jednej strony jest ten numer sprzed lat ale ja już kiedyś odświeżyłem go zupełnie nowym obrazem, więc podtrzymam nowszą wersję.
Doskonałe wykonanie, dystans i scenografia numeru z 1991 roku. Niesamowita aranżacja.
Jeszcze jeden wcisnę? Baaaa wiadomo. Numer wszechczasów, po za którym nie znam żadnego innego z tytułu. Często jest też tak, że ktoś mnie pyta o utwór a ja rozdziawiam usta szperając w głowie by wpaść chociaż na najdrobniejszy ślad jego istnienia. Zwykle spalam się kapitulując, ale kiedy usłyszę pierwsze dźwięki, z automatu potrafię donucić resztę, bądź kluczowe momenty.
Musicie to znać.
I to tyle, miałem jeszcze napisać o pewnym zespole, który podzielił swoich fanów swoją twórczością. Jedni go uwielbiają, jedni nienawidzą. Zmiana muzycznego nurtu nie zawsze wychodzi na dobre. Może i w zamiarze ma pozyskanie nowego potencjalnego słuchacza, ale nie zawsze wychodzi to na dobre względem fanów od „pierwszej” płyty. Część odejdzie jak i ja, ale to może jednak innym razem pociągniemy ten temat bo wydaje się być długi.
Na koniec zapętlimy. Uwielbiam jak się udaje i tak będzie tym razem.
Przed Państwem Story of the Year raz jeszcze…
kurczę, jest jeden, nawet dwa momenty w tym teledysku kiedy jest obrót gitarą. Muszę jeszcze raz, mam – 1:51 po prawej gitarzysta wypuszcza z rąk gitarę, a ta na pasku przelatuje za jego plecami i wraca do podstawowego uchwytu. Ledwo widzialne, uchwycone przez kamerę ale jest mega.
Mam, znowu to zrobił. Faktycznie przerzuca gitarę wokół swojego ciała. Jako dowód, podrzucam numer z koncertu.
1:11 w jedną stronę i za moment w drugą. Wariat jak nic. Niesamowity, bo jest mnóstwo filmików w sieci kiedy ten patent gitarzystom się nie udaje i gitary wczepiając się z uchwytów lecąąąąąąą i wtedy dopiero boli taka strata. Zatem, szacunek dla tego Pana.
Koniec na dzisiaj… Dobranoc i dzień dobry wszystkim, którzy niedawno wstali, miłej niedzieli.
(03:20)