W ostatni czwartek byłem pierwszy raz, w tym roku szkolnym, na zebraniu rodziców naszego ósmoklasisty. Odkąd zmieniłem pracę mam możliwość wyręczyć z tego obowiązku Żonę, więc dumnie zaliczam kolejne spotkania dzierżąc w dłoni kilkuletni już notesik. Trochę to dziwne, ale pomimo mojego trzyzmianowego rytmu pracy, od dwóch lat, każdy zapowiadany termin pasuje idealnie i z automatu typuje mnie jako przedstawiciela naszej rodziny. Ale spoko, nie ukrywam, że lubię ten rodzaj rozrywki, bo przecież facet na zebraniach rodziców to statystycznie rzadki przypadek. W naszej klasie jest nas trzech wybrańców swojego losu na tle dwudziestosześcioosobowej klasy. Ale miałem pisać o konkretnym problemie, który nie wiem jak rozwiązać i jaki przybrać front działań. Ale po kolei.
Hehe już jako przerywnik, chciałem wrzucić link do muzyczki ale przecież to nie ten temat.
Mam Kolegę, bardzo dobrego człowieka, z którym w okresie czasów szkoły średniej przeżyliśmy wspólnie mnóstwo sytuacji. Kilkudniowe wypady rowerowe z większą ekipą, piesze pielgrzymki do Częstochowy, które kończyły się krótkim oddechem w moim rodzinnym Krakowie czy zwykłe, popołudniowe szwendanie się po osiedlu. Przez moment mieliśmy nawet wspólny projekt zespołu pod szumną nazwą "Skręt kiszek" gdzie ja grałem oczywiście na gitarze a On na basie. Perkusistę również mieliśmy, tyle, że bez instrumentu ale i tak uczestniczył podczas muzycznych spotkań. Cóż, nigdy nie kupił wymaganego instrumentu a moja muzyczna droga za moment powędrowała w innym kierunku. Mimo to, w tamtym czasie idealnie potrafiliśmy zagrać "Hey Joe" Jimiego Hendrixa.
Był okres, kiedy relacjonowaliśmy sobie osobiste podboje miłosne, ale to On spotkał mnie z moją pierwszą, kilkuletnią, poważną miłością życia. Mało tego, kiedyś też ni stąd, ni zowąd zadzwonił do mnie, że miał stawić się na rozmowie w sprawie pracy, ale nie może, a skoro jest miejsce to przecież ja mogę pójść w jego miejsce. Tak też zrobiłem, bo jako, że pracował tam już nasz niedoszły perkusista, zamiana nazwisk była jedynie formalnością, a ja później w firmie spędziłem trzynaście lat.
Krzysiek był/jest do dziś mega kumplem, który obecnie zajmuje miejsce w miejskiej radzie i jest dyrektorem miejskiej biblioteki publicznej. Na wspomnienie, że próbuję zmierzyć się z własnym projektem książkowym przyjął mnie bez wahania dając mi do dyspozycji miejskie zbiory…
I niby znam całe Jego rodzeństwo, poza tym najmłodszym.
Matko, był wtedy kajtkiem ale dzisiaj, cóż… jest nauczycielem WOS-u mojego syna. Gdybyśmy spotkali się dzisiaj na ulicy, na bank nasze spojrzenia zawisły by na dłużej. Dotychczas było cicho, ale w nowym podziale życiowych ról, niestety zaczęło zgrzytać.
Na początku roku, uczniowie dostali regulamin przedmiotu opisujący zasady oceniania i sposobu przygotowywania się do lekcji, wymagający podpisu rodziców. Jasno zatem wyglądała system związany z aktywnością, gdzie przez kolejne tygodnie uczniowie mieli przygotowywać prasówki z minionego tygodnia, jak się domyśliłem, do czasu odpytania.
Drugi tydzień z rzędu, w końcu zaliczyliśmy odpytywanie (piszę my, bo maczam w tym swoje palce), zyskaliśmy plusa (5 czy 6 to ocena) więc na spokojnie. Odpuściłem, a syn rozpoczął kolejny tydzień i wrócił z „1” za aktywność. Wracam sobie do regulaminu, gdzie jasno jest napisane o plusach i minusach i jak byk powinien uzbierać te kilka minusów, żeby wyłapać ocenę. Ok, syn tupta do wychowawcy, ten do nauczyciela WOS-u, który wystawia tarczę, że nie pamięta sytuacji. Ok, ma pewnie mnóstwo uczniów, więc rozumiem. Kolejne starcie już bezpośrednio u źródła problemu i kolejny strzał, bo minął kolejny tydzień, wpis pomiędzy ocenami w postaci „np”. WTF! Mógłbym krzyczeć. Jestem bliski elaboratu do nauczyciela, bo nie rozumiem. Dwie różne oceny nijak pasujące do regulaminu. Ale ok, na dziś dzień mamy do napisania po pięć, różnych prasówek z ostatnich dwóch tygodni, które mają mieć formę poprawy. Czego się więc pytam skoro ta 1 to w moim mniemaniu bzdura. Może nauczyciel liczy każdy brak z cotygodniowych pięciu wiadomości jako minus, ale w tym przypadku podczas pierwszego odpytywania, syn powinien dostać ich 5 a nie jednego „+”.
Jak mówiłem, napiszę do nauczyciela (brata mojego dobrego Kolegi) oczywiście nie powołując się na znajomość, bo jestem zaabsorbowany jego tokiem myślenia.
Tyle, musiałem się wyżalić.