(23:17)
Dobry wieczór i dzień dobry.
Jest, ciągle żyję poprzednim weekendem więc nie będę przedłużać wstępu. Dla tych co ominęli ostatni wpis… po 13 latach wróciłem (gościnnie) podczas gigu zespołu, który kiedyś założyłem. Ok, tyle wystarczy więc czas na show! Jakość z telefonu, no i Szwagier był już lekko „obok”.
To było miłe doświadczenie i bardzo mobilizujące. Dziesiątki rozmów z osobami, które pamiętały „moje” czasy, potem wpisy na FB. Szok. Może już czas by powrócić? Stołki co prawda zajęte, ale to nie przeszkadza, by zrobić materiał, zebrać sesyjnych muzyków z najbliższego grona i nagrać w studiu jakiś krążek. Tak to się to przecież odbywa. Dzisiaj nie jest potrzebny zespół jako zespół. Kiedyś zespół stanowił dla mnie świętość, bardzo hermetyczne środowisko. Pewnie dlatego, że to był wówczas szczyt moich marzeń i wymagania względem członków były bardzo restrykcyjne. Jeden zespół, konkretny nurt. Dzisiaj to wygląda bardziej elastycznie. Muzycy się wymieniają, zastępują i to jest istota gania. Byle nie przerywać. Ale do tego się dorasta, albo czasy się zmieniają. W każdym razie przychodzi bardzo naturalnie.
@Mackowy pod ostatnim odcinkiem szwendania porównał mnie do gitarzysty Slayer’a. Daleko mi pod względem umiejętności manualnych jak i kondycji mojej brody, do której pewnie nawiązywał. Nigdy nie miałem tak gęstej, żeby zrobić z niej warkoczyk ale… Kerry King na scenie, występował z łańcuchami, a ja miałem też taki okres, tyle, że przed Damage Case. Dla rozluźnienia numer z pierwszej płyty Slayer i wracam do myśli.
Tak, muzyka jak i brzmienie mocno różni się od czasów płyt Reign in Blood, South of Heaven czy Seasons in the Abyss, ale to zupełnie inny temat. Ewolucja, zresztą kiedyś też o tym pisałem. Przed Damage case było podobnie. Szukało się dźwięków, ludzi. Matko, ten proces trwał latami. Drugim pełnym projektem w moim życiu (Damage case był trzeci) stanowił zespół Defekator. Nazwa w klimacie lat 80’ więc idealnie pasująca do czołówki metalowych zespołów. Łańcuchy!!! Tak, łańcuchy. Pracowałem wówczas w sieci sklepów metalowych. Asortyment typu pręty zbrojeniowe, rury, profile stalowe aż po gwoździe, śruby i łańcuchy włącznie. Pewnego razu zadzwoniłem do centrali, do magazynu i mówię do gościa.
– Potrzebuję łańcuch.
– Jaki? – Słyszę w słuchawce.
– No z tych technicznych, gruby, 8 mm drut, wąskie oczka.
– Ile potrzebuje klient? – Odpowiada, nie wiedząc że to dla mnie.
– No jakiś metr, ile wam się utnie.
– Metr ? @#$@@$ Po co ci metr?
– Na koncert.
Nie dziwię się jego reakcji bo siła zerwania takiego łańcucha to około ośmiu ton, więc jako efekt dekoracyjny? Hehe wygląda idealnie.
Defekator to jak wspomniałem drugi mój projekt muzyczny. Oczywiście mam zapis w formie audio, ale nie jest dostosowany do obecnej techniki i leży pod postacią kasety. Poniżej rozkładówka okładki.
Nawet nie macie pojęcia jak w undergroundowym świecie metalowej muzyki ten nośnik ma dalej wzięcie. Nadal są sprzedawane albumy zespołów, a ceny osiągają równowartość albumów cd. Na płycie baaa kasecie nagraliśmy numer zespołu Sodom – Ausgebombt, jeśli dobrze pamiętam to pokrętnie, w wersji niemieckiej.
W tej formacji wystąpiliśmy na jedynym koncercie w historii. Zapis jest ale w formie VHS, więc potrzeba trochę pracy by to wydobyć. Po ostatnim weekendzie, wiem kto go posiada, a to już połowa sukcesu. Tam też miały miejsce łańcuchy i pieszczochy z gwoździami na 12 centymetrów z jakimi graliśmy (ja to ten niższy).
Jeszcze jedno zdjęcie, ze studia jak nagrywaliśmy materiał na kasetę.
Ogólnie, zabawa w studiu nagrań to niesamowita przygoda. Nagrywałem na różne sposoby. Na setkę, czyli zespół gra razem a materiał nagrywany jest w jednym momencie na poszczególne ślady. Minusem w takim rozwiązaniu jest, że w momencie pomyłki któregoś muzyka, numer trzeba powtórzyć w całości. Jeśli zespół jest idealnie zgrany i zależy mu na oszczędności czasu i pieniędzy, to idealne rozwiązanie. Osobiście, wolę wersję nagrywania poszczególnych instrumentów osobno. Czyli, że gramy razem, ale nagrywany jest tylko jeden instrument. Zwykle na pierwszy ogień idzie wówczas perkusja, która później jest bazą dla kolejnych ścieżek. Doskonała zabawa.
Dla oddechu.
Tak to się kręci. Przed koncertem z Damage case zadeklarowałem ważne słowa, czego rezultatem… zostałem podczas tego wieczoru sam. Wszyscy z moich najbliższych widzieli tylko to, co ukazało się publicznie na FB. Poprosiłem, że chcę być tam sam, że chcę się sam z tym zmierzyć. 13 lat przerwy to nie byle co. Podczas dekady może wiele się zmienić i tak też było w tym przypadku. W trakcie oczekiwania na wejście trochę mi jednak brakowało wsparcia, ale ogarnąłem. Moja Siostra obserwując ostatnie wydarzenia skwitowała filmik z tego koncertu w jednoznaczny sposób… „Widzieć Ciebie na scenie, to widzieć kogoś na swoim miejscu”. To bardzo budujące, jak szereg komentarzy na FB. Może ta historia ciągle trwa? Może czas odkurzyć dźwięki? Przede mną okres wzmożonej pracy.
Dobra, koniec tematu i wspominek. Na wszystko przyjdzie czas. Odezwę się ponownie jak stworzę materiał godny na krążek, znajdę ludków do współpracy i puścimy go w obieg. Deklaruję ja – Michał.
Póki co, Judas Priest wypuścił kolejny singiel z nadchodzącej płyty. Osobiście, nie mam pytań. Wszystko pasuje. Czekam na więcej.
To jedna z tych niespodzianek zapowiadająca wydawnictwa z następnego roku. Dla przypomnienia podrzucam jeszcze pierwszy singiel.
Kiedyś chciałem sobie zrobić tatuaż na klatce piersiowej z okładki Judas Priest. Niestety, moja propozycja nie została zaakceptowana w kręgu rodzinnym. Nie to żeby byli uprzedzeni, bo przecież mam rękaw ku Iron Maiden. Najwidoczniej to miejsce nie do końca pasuje na tatuaż, a ja skoro zadałem pytanie, sam nie byłem pewny. Mimo to, płyta z której pochodził wzór, to w wartości muzycznej jak „Brave New World” dla Iron Maiden.
Przed Państwem numer z płyty „Angel of Retribution”. Uwielbiam. Razem z tą płytą leżeliśmy z Żoną i poddaliśmy się dźwiękom podczas jej trwania od deski do deski. Błogi czas, a ten numer, to jakiś kosmos.
I tym miłym akcentem.
Życzę miłego, sobotniego poranka.
(02:24)