Moim marzeniem to wbić się w Uniwersum Metro 2033 i przy tej okazji coś tam sobie klikam. Skoro na czytanie coraz mniej czasu, to na pisanie... Niemniej jednak brnę, sukcesywnie, strona po stronie. Wrzucam więc moi Drodzy namiastkę postapokalipsy, bo taki jest finalny plan. Proszę o komentarze jak to odbieracie. Póki co, to pierwszy rozdział z kilku które już mam na boku. I choć w głowie ciągle dojrzewa ten 0, jeszcze nie czas by go przedstawić.
Przed Wami preludium.
ROZDZIAŁ 1
Każda pływająca jednostka pojawiająca się na Wiśle była traktowana tutaj niczym niecodzienna atrakcja, ale kiedy pojawiała się po zmroku, z automatu przyjmowała rangę nowojorskiego neonu umieszczonego w zaciszu opuszczonej ulicy. Takie wydarzenia rzadko przechodziły bez echa i dodatkowo wzbudzały zainteresowanie szwendających się po okolicy bandytów, co dla potencjalnych interesantów stanowiło niemały problem i z czym oczywiście musieli się liczyć.
Motorówka od pewnej chwili płynęła z nurtem, bo w okolicy Mostu Knybawskiego jej operator wyłączył silnik i już dalej, tylko za pomocą wiosła, korygował powolny kierunek jej spływu. Do spotkania zostało około trzydziestu minut, więc sternik czujnie obserwował lewy brzeg rzeki cierpliwie wypatrując zarys wioślarskiej przystani. Miejsca, gdzie tylko głupiec mógłby przypadkowo się znaleźć i przeszkodzić w dokończeniu zadania. Wieczorne godziny zwykle sprzyjały zadaniom, odbywały się szybko, sprawnie i bez większych problemów. Złoty interes. Odebrać pasażerów i znikać. Ot cała filozofia o ile udawało się zachować dyskrecję. Czterosuwowy silnik Veradomerkury wciąż milczał, a dwieście koni mechanicznych czekało w gotowości.
Woda wydawała się dzisiaj wyjątkowo spokojna, mimo to, ciągle przerażała swoją czernią. Niegdyś, powszechnie używane określenie „Martwa Wisła” zarezerwowane dla niewielkiego jej odcinka, zdawało się być dzisiaj nieaktualne. Rzeka na całej swojej długości była martwa i gdyby nie ciągle działające łowiska oraz pozyskiwane z nich ryby z gatunku minóg i paru jeszcze innych dziwactw, można by stwierdzić, że tak było naprawdę.
Sternik dostrzegł w oddali kształt pomostu i kolejny raz skorygował kierunek swojego podejścia. Po chwili zauważył też stojącą na nim postać, która przy pomocy światła latarki zaczęła znaczyć w powietrzu koła. Naciągnął na głowę kominiarkę i odpowiedział dwoma krótkimi błyskami, po czym przygotował linę, którą za chwilę miał rzucić w stronę oczekującego emigranta. Posłał ją na krótko, zanim łódź odbiła się od pomostu i zatrzymała się przy jego krawędzi. Na pierwszy rzut oka, było bezpiecznie. Dawno wymarła część miasta ciągle przerażała swoim pustym wyrazem, a jednocześnie wzbudzała podziw względem zielska, które od poprzedniej wyprawy, zdecydowanie rozpasało się pochłaniając kolejne obszary betonowego osiedla. W tej chwili, jedyną oznaką aktywności miasta były tańczące szperacze zamocowane na widniejącym półtora kilometra niżej szkielecie Mostu Lisewskiego, które jak co noc, swym światłem przeczesywały nurt rzeki i okolice przyległych łąk.
– Żyrafy wchodzą do szafy
[1] – krzyknął nerwowo nieznajomy młodzieniec, jakby nie do końca rozumiejąc znaczenia wypowiadanych przez siebie słów zaczął zawiązywać dopiero co uchwyconą linę.
– Ach, te wasze hasła, jakby ktoś jeszcze miał tu dzisiaj zacumować – odpowiedział sternik uśmiechając się pod nosem, ale po chwili zreflektował się widząc poważną minę chłopaka, który znieruchomiał w swym działaniu, więc dopełnił reszty umówionego odzewu.
– A pawiany wchodzą na ściany
[2] – odrzekł widząc jego aprobatę – Ten, który wymyślał te hasła musiał być rzeczywiście stary i sentymentalny – skomentował głośno – Nikt z waszego pokolenia nie byłby w stanie wymyśleć czegoś tak głupiego – zakpił szczerząc się szeroko.
Chłopak z pomostu wyglądał jak każdy kolejny, który odważył się opuścić to miejsce. Chudy, wymizerniały z tą iskrą w oku, że w końcu się udało. Że wygrał los na loterii otwierający mu drzwi do nowego, „normalnego” życia. Wszyscy zachowują się tak samo, jakby ciosali ich tu według jednej miary, wtykając w młode umysły tę całą religijną papkę licząc, że nasiąkną. Że zaczną żyć według odpowiednich zasad.
Po wymianie grzeczności i ustabilizowaniu motorówki, obszerna torba wylądowała na spróchniałych deskach pomostu. Chłopak poderwał ją bez pytania i pobiegł w górę schodów prowadzących do magazynu łodzi.
– Macie piętnaście minut żeby się przebrać – krzyknął za nim sternik, lecz ten wydawał się już nie słyszeć tych słów. Machnął więc za nim ręką i zaczął przygotowywać łódź do odboju.
Za pomocą wiosła odepchnął motorówkę od pomostu i stopniowo zaczął odwracać jej dziób, kierując go w górę rzeki. Cisza była przerażająca, a jedyny w tej chwili odgłos wydawały skrzypiące deski pomostu i fale, które żywo mlaskały pomiędzy burtą, a jego krawędzią. W ostatnim miesiącu wywiózł kilku, którym udało się uciec z miasta. W większości to młodzi, niesamodzielni ale silni i zdolni do pracy. Z czasem nabierają hartu i stają się przykładnymi obywatelami w nowym środowisku. Czas zmienia ludzi, a ten bezwzględnie odmierza swój cykl. Cierpliwie buduje kolejne warstwy i uodparnia na przeciwności otaczającej ich rzeczywistości.
Wieczorną ciszę znowu przerwał dźwięk rozsuwanej bramy magazynu, po czym w dół schodów zaczęło zbiegać już dwóch bogato uposażonych młodzieńców. Sternik rzucił na nich okiem, uśmiechnął się, ale po chwili mocno się skrzywił.
– Co wy odwalacie psia jego mać? – Wstał z siedziska patrząc na chłopaków, którzy właśnie zastygli na deskach pomostu. – Gdzie pełne mundury? Gdzie twoja kamizelka? – rzucił surowo wskazując palcem do nowego.
– Bo nas będzie trzech, tyle, że… musimy jeszcze chwilę poczekać – odpowiedział pokornie ten, któremu przed chwilą rzucił torbę. – Kuzyn kolegi zaraz tu będzie, przysięgam, nie będzie problemów, proszę nas nie skreślać, zostawiliśmy dla niego cześć naszych rzeczy – wystękał kłaniając się w pas i składając dłonie jak do modlitwy.
– No chyba was pojebało do reszty! – Sternik odwrócił się w stronę kokpitu i usiadł zerkając na zegarek jednocześnie przygotowując silnik do startu. – Wsiadać, nie ma żadnego trzeciego. Nie takie były ustalenia. Możecie zostać jeśli coś się nie podoba – wykrzyczał prawie na jednym oddechu.
Wystraszeni młodzieńcy przez chwilę jeszcze stali trącając się łokciami, po czym, w końcu zajęli przydzielone im miejsca nerwowo obserwując szczyt schodów. Silnik odpalił za pierwszym razem. Pracował spokojnie na jałowym biegu zaburzając swym rytmicznym warkotem ciszę martwego miasta. Sternik zerknął na swoich pasażerów i zwolnił linę cumowniczą. Łódź odpłynęła od krawędzi pomostu poddając się nurtowi rzeki, ale po chwili silnik zwiększył obroty i wyrównał początkową pozycję względem pomostu.
– Czekajta na mnie! Nadchodzą! – Rozbrzmiał wysoki głos dobiegający z góry przystani.
Na jego skraju pojawiła się skacząca postać machająca w ich stronę, jednocześnie kierując dłoń w stronę Czyżykowskiego Bulwaru. Po chwili, równie szybko zniknęła dosadnie akcentując swoją obecność trzaskającymi, metalowymi drzwiami. Emocje udzieliły się młodym pasażerom. Nowy wyskoczył z łodzi i popędził potykając się o pierwsze stopnie schodów w stronę znikającego przed chwilą kuzyna. Drugi podniósł się energicznie, ale zatrzymał się jakby nie do końca pewny swojej decyzji.
– On już wybrał, ale ty się dobrze zastanów zanim zrobisz coś głupiego – usłyszał ze strony sternika, który właśnie przechylił dźwignię mocy silnika i łódź zaczęła nabierać tempa. – Zostawimy ich?
– Tak właśnie będzie, bo ja nie mam zamiaru ginąć w tym zasranym miejscu… – zdążył usłyszeć, bo ryczący na wysokich obrotach silnik zagłuszył dalszą część odpowiedzi.
Chłopak usiadł na swoim miejscu, czujnie obserwując przebieg wydarzeń rozgrywających się w okolicy pomostu. Targały nim emocje, mimo to, bał się cokolwiek zrobić. Zaciskając pięści, patrzył, to na nabrzeże, to na szerokie plecy sternika. Przez moment starał się ocenić swoje szanse i podjął decyzję. Tyle mu wystarczyło. Teraz albo nigdy. Rzucił się w stronę kierownicy łodzi, ale ciężki i twardy łokieć sternika w mgnieniu oka wylądował na jego twarzy i posłał go do parteru. Szarpnęło łodzią, a po chwili, przed oczami młodzieńca pojawiła się ciemna postać, która trzymała go za mundur i oklepując mu twarz rozdziawiała usta w złowrogim grymasie. Pisk w uszach powoli ustępował i z każdym otwarciem szczęki, coraz wyraźniej dobiegały otaczające go dźwięki. Widział coraz wyraźniej, ale ten obraz nie należał do wymarzonych. Sternik trzymał go za chabety i potrząsał krzycząc mu prosto w twarz. Odgłosy wróciły niczym zbłąkany bumerang, a wraz z nim krzyk sternika.
– Jesteś skończonym debilem! Naprawdę nie rozumiesz co się tu dzieje? Jak wygląda świat? – Szarpał jego ciałem. – Patrz co się tam wyrabia! – Popchnął go na skraj burty i wrócił na miejsce, po czym ponownie przesunął dźwignię silnika.
Od strony bulwaru dostrzegli tańczące snopy latarek, a po chwili, do rytmu świateł dołączyły pojedyncze strzały. Kilka poleciało w stronę ich łodzi, ale odległość była już na tyle duża, że posyłane ku nim kule, ginęły w falach martwej rzeki. Byli bezpieczni. Biegające po nabrzeżu błyski latarek zastygły na moment, by za chwilę skierować swoje światło w stronę schodów. Nowy dobiegał właśnie do ich szczytu.
***
Dźwięk oddalającej się łodzi nie wróżył niczego dobrego. Zdążył ubrać pozostawione mu wyposażenie i podszedł do drzwi magazynu lekko je rozsuwając. Oddech wyrównywał się z każdą upływającą sekundą. Gonili go od Szklanych Domów i pewnie dotarłby na czas, gdyby nie pułapki, które musiał bezpiecznie ominąć. Wyjrzał zza drzwi, ale szybko się schował. Widział wyraźnie jak ścigająca go grupa szemranych postaci rozbiegała się po okolicy przystani, posyłając kolejne kule w stronę odpływającej motorówki. Obserwował ich, ostrożnie kucając przy ledwo rozsuniętych skrzydłach magazynu.
W tej samej chwili, na szczycie schodów pojawił się Patyk, kuzyn którego jeszcze przed chwilą widział siedzącego w łodzi. Wybiegł wprost na strzelającą grupę, po czym znieruchomiał w widocznym przerażeniu. W jednej chwili wszystko ucichło, choć w oddali ciągle było słychać niesione przez rzekę, oddalające się echo silnika motorówki. Teraz, każda lufa karabinu była skierowana w jego stronę.
– Stój tam gdzie stoisz! Nawet nie drgnij! – Ktoś ze ścigających rzucił w jego stronę.
Patyk stał jak wryty, a kordon z każdym krokiem osaczał go, stopniowo zawężając swój krąg. Jeden ze ścigających opuścił broń i wyszedł z szeregu stając przed chłopakiem.
Z wewnątrz magazynu nie było słychać o czym rozmawiają, ale sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej niespokojna. Widział wyraźnie jak zaczęli nerwowo gestykulować, aż drugi rozmówca z zawieszonym na plecach karabinem, powolnie przeniósł dłoń na kaburę pistoletu. Po chwili broń została wycelowana w sam środek czoła rozmówcy i bez większych emocji, ciszę przerwał strzał.
Zza rozsuniętych drzwi widział wyraźnie przebieg egzekucji. Oderwał się od szczeliny i ciężko oddychając, przylgnął plecami do jednego ze skrzydeł. W oczach zaczęły wirować mu świetliki, a żołądek poderwał się w górę posyłając spory ładunek wewnętrznych wydzielin, który po chwili chlusnął na podłogę magazynu. Stracił równowagę i upadając, oparł się o jeden z wieszaków, na którym składowane były wiosła i zrzucił na siebie całą zawartość.
Gdy odzyskał przytomność zerwał się i ponownie przywarł do skrzydła drzwi magazynu. Doskonale rozumiał, że ucieczka w tym położeniu, to jedyne najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji. Odszukał po omacku krawędź wrota i zbliżył się do niej ostrożnie. Wokół panowała cisza. Było pusto, poza ciałem Patyka, które ciągle leżało u szczytu schodów. Odgłos motorówki również przepadł w otaczającej go ciemności. Odpłynęli, a wraz z nimi jego szansa na ucieczkę z tego syfu. Wiedział, że drugi przerzut nie nastąpi prędko, a jego organizacja pochłonie szereg kolejnych wydatków. Jednak powrót w „ramiona” Kapłana był w tych okolicznościach nie do przyjęcia.
Odczekał chwilę i najciszej jak potrafił, rozsunął wrota magazynu, a jego płuca na nowo wypełniły się stęchłym, mimo to, orzeźwiającym powietrzem. Ostrożnie wychylił głowę na zewnątrz, ale następne wydarzenia zdecydowanie nie pobiegły po jego myśli. Nie zdążył nawet zareagować. Cień postaci i kolba karabinu niespodziewanie pojawiła się przed jego twarzą i z głuchym uderzeniem „zgasiła” w nim światło, odcinając po raz kolejny kontakt z rzeczywistością.
[1] Hasło z polskiego filmu komediowego z 1991 w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego "Rozmowy kontrolowane".
[2] J.w.