Dobry wieczór, dzień dobry.
Dzisiaj/wczoraj miałem wolną sobotę. Żona w pracy, młodzieńcy w łóżkach. Wstałem dość wcześnie, mimo, że to w piątek po drugiej zmianie rozpocząłem swój weekend. Zamiast wpaść w melanż, postanowiłem dokończyć książkę Mastertona i wypocząć przed sobotnim dniem. Aaaaa, w piątek rano rozpakowałem jeszcze przesyłkę z czarnymi „naleśnikami i właśnie do tego zmierzam.
Zatem jeszcze raz, piątek wieczór spędziłem przy książce, by rano ruszyć pełną parą. I faktycznie, wstałem około dziewiątej, zjadłem śniadanie i w rytm nowych, choć dobrze znanych dźwięków ruszyłem na podbój czystości naszego mieszkania.
Oooo Matko jak to brzmi. Odkurzanie przy takiej muzyce, zmywanie podłóg, dodaje mega mocy. Zatem poszło, powiesiłem w międzyczasie dwie nowe lampy w kuchni (oczywiście czarne) więc rozpierducha na całego. Tu odkurzacz, tu wiertarka, mop, kosze z narzędziami, wkrętami, kable. Ogarnąłem, a w tle oczywiście Testament. Niestety dla mojego sąsiedztwa musiałem otworzyć wszystkie okna aby podłoga wyschła po myciu więc chcąc nie chcąc dzieliłem się moimi muzycznymi uniesieniami.
Uwielbiam takie weekendy. W tle kręci się winyl a ja próbuję coś zrobić pożytecznego. Zwykle słucham muzyki na słuchawkach ale kiedy odpalam sprzęt, słuchamy z sąsiadami. Niestety. Nie to żebym robił coś komuś na złość. Nieeee, nie mamy tu wrogów. Ktoś może przecież gadać przez telefon w ciągu dnia tak głośno, że słyszę go zza ściany i nie robię mu z tego wyrzutów. Ktoś nagle wierci jak ja dzisiaj (ale to były tylko dwa otwory) i też nie wstaję, nie stukam po rurach czy kaloryferach. Ktoś chrząka, rzuca czworonogowi zabawkę, a ten tupta w tę i z powrotem. Blokowisko, cóż począć jak nie przełknąć i wyluzować. Na całe szczęście towarzystwo ma podobne zdanie, bo jeszcze nikt nie wezwał na mnie mundurowych.
Swoją drogą, mocno zaniedbałem odsłuch Testamentu w ostatnim czasie. Straciłem poczucie jego wartości i mocy brzmienia. Podczas sobotniej akcji ze sprzątaniem zastygałem przy kolejnych numerach wsłuchując się w każdy drobny detal. I kiedy już miałem wszystko ogarnięte, lampy kuchenne świeciły, podłogi również, przyszedł czas na zmianę płyty, kilka lat wstecz, gdzie za bębnami usiadł niejaki Lombardo (ten od Slayer). Już wtedy wygodnie ułożyłem się na kanapie…
Niesamowita moc, tempo, precyzja. Mój dobry kolega komentuje ten album jako niepotrzebny, zbyt brutalny jak na Testament. Jest inny, to prawda. Wokal jest mroczniejszy, agresywny, bębny bardziej gęste, szybsze i wydaje się, że gitarowo ciągle trzyma się to całości.
W sumie, to dobrze, bo to i tak nie duży odskok patrząc na eksperymenty innych zespołów. Tu nastąpiła zmiana perkusisty, więc jako nowy ludek musiał coś wnieść, przemycić. A skoro miał w „łapach” kilka studyjnych płyt Slayera cóż, nie da się tego nie usłyszeć.
Ten numer, z początku trochę przypomina klimat Kinga Diamonda, ale to moja luźna refleksja. Wszystko jak widać miesza się w jednym wielkim rondlu. Powiązania, naleciałości, fascynacje.
No nic, mieszkanie wysprzątane, Żona zadowolona, ja naładowany potężną, muzyczną energią. Popołudniu poszliśmy jeszcze do kina na Dr Strange’a. Bardzo mroczny film. Pani przed nami zasłaniała dziecku oczy. Cóż, Disney i Marvel pomimo jednej ścieżki, to jednak nie to samo. Skończyło się familijne oglądanie.
Na koniec jeszcze dwa numery… taaaaa oczywiście Testament. Pierwszy numer, w sumie to oba z tej samej płyty, której nie ma póki co w wersji winylowej. Nic. Będę polować. Tzn są ale używki, a ja chciałbym te dziewicze.
Płyta ”Dark Roots Of Thrash”…
i jeszcze jeden wyjątkowy numer na płycie jako zderzenie dwóch światów. Angielskiej klasyki z amerykańskim ostrzem. Wyszło świetnie, brutalnie, a jednak przejrzyście. Dobry cover.
W takiej okoliczności nie mógłbym zasnąć prze finałem. Nie testamentowym ale właśnie temu, któremu oddali hołd na swojej płycie. Zatem nie będę przedłużał. Iron Maiden i oryginalna wersja numeru „Powerslawe” oczywiście w wersji koncertowej. Takie uwielbiam najbardziej.
Amen. Wszystko w temacie.
I tym miłym akcentem, życzę dobrej nocy albo dzień dobry.