Dobry wieczór, czy już dzień dobry?
Chciałbym przedstawić krótką historię jednego numeru.
Znacie pewnie to uczucie, kiedy gdzieś tam z tyłu głowy włącza się melodia. Uśmiechamy się do siebie, bo to fajny numer i nucimy. Wszystko jest super do momentu… Zaraz, kto to śpiewał. No ten, no przecież znam. Śpiewając wówczas słowa to już pół sukcesu, ale nucąc samą melodię… Ooo to już wyższa półka na drodze ustalenia tytułu lub chociaż wykonawcy. Najgorszym moim scenariuszem, a zarazem najczęściej doświadczanym jest mieć w głowie parę pierwszych nutek, jakiś rozmazany obraz wykonawcy względem wyglądu co sugeruje, że nie było w tym momencie radia. Parę dźwięków do wygwizdania co wychodzi mi najlepiej i dalej nic. Ciemność, ani wykonawcy, tekstu, totalna pustka. A niee, jeszcze obraz młodego chłopaczka, niesamowicie pogodnego.
Taki stan wkręcił mi się na ostatniej roboczej nocce. Ze środy na czwartek. Tak sobie zwykle nucimy z kolegą na linii i podtrzymujemy na duchu i w pewnym momencie zacząłem gwizdać ten kawałeczek. Przyczepił się i nie odpuszczał. Przepadłem. Potem zapomniałem ale sukcesywnie wracał z każdą godziną gdy uświadomiłem sobie, że nie wiem co to za numer. Tzn. w sensie zaszufladkowania względem wykonawcy. Próbowałem o nim zapomnieć, ale co tam… Ni chu chu. Wiercił mi dziurę w głowie, ja gwizdałem jak czub w nadziei, że może coś się odblokuje i melodia poleci dalej. Nic.
Mówię, Paweł co to za melodia? Spojrzał na mnie, przyznając, że słyszał co intonuję ale musiałby się skupić, więc podchodzi do mnie żebym mu zagwizdał do ucha. Hehehe. Ja w śmiech, weź tu zagwiżdż patrząc na kogoś kto słucha. Nawet mięśnie twarzy przestają działać jak powinny. Zrobić dziubek i dmuchać? Takie proste przecież. Hehehehehe. Staliśmy tak przez chwilę, więc odpuściłem. Cóż umrę w niewiedzy.
Po jakimś czasie spoważniały nastroje i udało mi się zagwizdać jednocześnie patrząc czy Paweł jest w pobliżu i usłyszy melodię. Pozostała mi więc nadzieja, że rozpozna i poda mi wykonawcę. Nie zauważyłem błysku w jego oczach, a odpowiedź po chwili zastanowienia uzmysłowiła mi, że jestem ciągle w czarnej du&ie. No nic „Oj maluśki, maluśki” nie pasowało mi tu zupełnie i choć często przewalamy wspólnie bardzo szeroki repertuar, to w tym momencie pieśni sakralne nie przybliżyły nas do sukcesu. Nie tędy droga. Poddał się więc, a ja zostałem sam z moim bólem głowy.
Pomyślałem, aby do szóstej i rzucam wyzwanie mojej Siostrze. Ona też do mnie wydzwania w takich sytuacjach, tyle, że zwykle odpowiedź dostaje od ręki. Z tą nadzieją dotrwałem do rana. Wróciłem do domu, zjadłem śniadanie w międzyczasie nucąc numer Żonie. Oczywiście znała melodię, ale nie potrafiła powiedzieć kto ją wykonuje. Super. Poszedłem spać.
Popołudniu miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia, więc przed wyjściem sprzedałem jeszcze melodię naszym chłopakom, ale również skończyło się bez sukcesu. Tak, to pewnie zupełnie inne ramy czasowe. Wsiadłem do auta, włączyłem w telefonie nagrywanie i jazda. Zagwizdany urywek, wyjaśnienie, jeszcze raz melodia i „wyślij”. Adresatem była Siostra. Z tego co się później dowiedziałem, nagranie poszło po Jej znajomych i wszyscy znali melodię. Nie potrafili tylko jej przypisać. Jakie to odkrywcze.
Wracając do domu miałem moment, że zapomniałem. Uleciało od tak, ale tylko na chwilę. Idąc do góry po schodach znowu nuciłem i szlak mnie jasny trafiał, bo w głowie wciąż widziałem tego uśmiechniętego młodzieńca. No urzekł mnie i to przez niego mam przez ostatnie kilkanaście godzin nieustającą burzę mózgu. Tylko spokój, tylko spokój może mnie uratować, niczym mantrę wygłaszałem w myślach jednocześnie buzując na pełnych obrotach. Wyciągnąłem telefon i w akcie desperacji włączyłem mikrofon Google do rozpoznawania melodii. Zagwizdałem pokonując kolejne piętra. Wyskoczyły wyniki, wszystkie pudła. Zatem ten sposób też nie działa. Pewnie funkcjonuje na zasadzie dopasowywania barwy dźwięków, tekście którego nie miałem, a trafić z głowy w tonację i zmodulować wszystkie dźwięki towarzyszące to już nie lada sztuka by oszukać maszynę.
Odpuściłem. Poddałem się.
Taaaa, ja? W domu już na spokojnie wziąłem jeszcze raz telefon z szaloną myślą co zaraz uczynię. Zaśpiewam, może jednak głos to klucz do sukcesu? Może właśnie wokal ma większą przestrzeń dźwiękową i może… Może coś się uda. Nic mnie to nie kosztowało poza chwilowym wyjściem ze strefy komfortu. Poszło na luźnym „na na na na”, wiedziałem, że tu bardziej chodzi o tonację i melodię. Aż mi skóra ścierpła jak wyświetlacz pokazywał zmieniającą się amplitudę i opisy typu „dopasowywanie” i trach! Wyniki… wszystkie trzy na 11%, ale już widziałem, że pierwszy to strzał w dziesiątkę. Nie znałem wykonawcy, nie znałem tytułu ale czułem, że to ten numer. Odpaliłem z nieopisaną na tę chwilę nadzieją i … MAAAAAM!!!! Nawet numer się nie rozwinął, nie zabrzmiał jeszcze wokal. Nie ważne, ja w głowie wiedziałem jak ten numer dalej się potoczy. Ja ciągle krzyczałem.
Koniec. Nastąpił wewnętrzny spokój, rozesłałem wiadomości do zainteresowanych. Puściłem Żonie i widziałem w Jej oczach aprobatę. Wszystko się zgadzało, moja melodia gwizdana od rana wpisywała się idealnie w tempo, tonację. Ufff. Nienawidzę takich sytuacji, ale cieszę się, że jednak potrafię sobie z nimi poradzić. Coraz lepiej.
OK... to co? Puszczamy?
Włączę numer od którego wszystko się zaczęło, bo to moje wyobrażenie młodzieńca było prawdziwe, choć nie do końca mając na uwadze prawdziwego wykonawcę numeru. Ustawiłem, żeby numer rozpoczął się po ponad dwóch minutach, aby ominąć wstęp i przejść do samego wykonania. Proszę nie regulować odbiorników hehe.
Oto On, Alexander Onofriychuk, prowodyr całego zamieszania. Jak wspomniałem to nie oryginał, więc idę z pomocą.
Przed Państwem… Numer dla którego obnażałem się gwiżdżąc by jak najbardziej przypominał pierwowzór, a w ostateczności zaśpiewałem.
Niesamowita gra na saksofonie, bajeczne brzmienie, mistrzostwo.
Numer jak numer, na tle moich przygód, poszukiwań, rozrasta się na miarę Mount Everestu. To nic, że pewnie niedługo przepadnie wśród kolejnych poszukiwań. Ale miał tę chwilę. Baaa jak teraz patrzę w specyfikację, znalazłem taki oto wpis… ℗ 1979 UMG Recordings, Inc. Jednak co rocznik, to rocznik. Swój odnajduję już raczej podświadomie hehe. Wszystko się zgadza, numer pochodzi z albumu Breakfast in America wydanego w 1979 roku. Ale wnikając dalej, bo przewaliłem Wikipedię, zespół Supertramp to brytyjski zespół. I co? Znowu? Brytyjski? Jak Iron Maiden, Judas Priest, Motorhead? No niemożliwe hehehe.
To chyba tyle, a może nie? Tak sobie przewalam numery Supertramp i ten też jest znany… puszczam, żeby potem nie szukać.
Co za wykopaliska dzisiejszej nocy. Szok.
Wrócę sobie jeszcze do tego chłopaczka, Ukrainiec z tego co mi się rzuciło. Alexander Onofriychuk. Faktycznie jakiś czas temu włączyłem sobie jakieś zlepki Voice’a z muzyką rockową i metalową. Może wówczas mi mignął. Nic, nie ważne skoro już znalezione.
To też On. Niesamowite góry.
Cholera, tam są same góry.
Testujemy, na czymś się wyłoży?
AC/DC
Led Zeppelin
Scorpions
Nazareth (a to Ci odmiana, na to wygląda, że to ten sam człowiek, voice był 8-9 lat temu)
Deep Purple
Starczy w zupełności. Wyleczyłem się. Tak same góry słychać. Nie znalazłem numeru, gdzie zaśpiewałby w niższej tonacji więc to dobry kandydat na operowe śpiewanie.
Na zakończenie, dla równowagi, by położyć się z czystym sumieniem.
ooo… i tego mi brakowało, nie ma pytań, rozkoszne dźwięki. Tak delikatne. Poezja dla zmysłów, co za skład. Achhhh…
Dobranoc i pomyśleć, że cały ten wieczór przez jeden numer.
Niesamowite.
Dobranoc, bądź już dzień dobry.
Ps. Jeszcze jeden. Finał, z tych po napisach.