Po chwili przyszedł Janusz.
- Gotowy nasz wspaniały nowy Mikołaj?
- Gówniany Mikołaj - parsknąłem. - Kiepska podróbka. Janusz, ja się do tego nie nadaję - jęknąłem. - Dzieciaki zaraz się zorientują jeszcze będą miały do ciebie pretensje, co to za Mikołaj do niczego im się trafił.
- Świetny Mikołaj. Dzieciaki będą zachwycone - odpowiedział Zawadzki pewnie. - No już, wchodź. Ja przyjdę za chwilę. Zobaczymy, co powiedzą, jak się zorientują, że to nie ja się przebrałem - zaśmiał się.
Chyba kompletnie zdurniałem - pomyślałem, wchodząc do sali pełnej dzieciaków i ich rodziców. Głównie matek. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Było już za późno, żeby się wycofać, więc musiałem grać swoją rolę.
- Ho-ho-ho! - zakrzyknąłem najgrubszym głosem, na jaki mogłem się zdobyć. Widziałem kątem oka, że Matylda parsknęła śmiechem. Obok niej siedział mały chłopczyk, taki sam piegowaty blondynek jak ona. Miał bardzo przejętą minę. - Dzień dobry. Czy trafiłem do grzecznych dzieci? - spytałem.
- Do bardzo grzecznych - odpowiedział Janusz, który właśnie wszedł za mną do sali. Miny dzieci były warte tego poświęcenia.
- To Janusz! - krzyknęła jakaś dziewczynka. - A to oznacza, że ten obok to prawdziwy Święty Mikołaj! - I zaczęła piszczeć i skakać w miejscu.
Zaraz zrobił się prawdziwy harmider, bo prawie wszystkie dzieci zareagowały podobnie. Rodzice, a więc głównie matki, rzucili się, żeby je uspokajać, a ja stałem jak ćwok i gapiłem się na ten armagedon. Janusz złapał mnie za ramię i zaprowadził na przygotowane wcześniej krzesło. Poczekał, aż usiądę i dopiero się odezwał.
- Moi drodzy, Święty Mikołaj nie ma całego dnia dla was. Skupcie się, bo prezenty czekają - powiedział donośnym głosem, a potem zaczął podchodzić do każdego dzieciaka po kolei i wskazywał mu na mnie. Siedziałem więc na tym krześle najdostojniej jak umiałem.
Nagle zapadła cisza, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Wszystkie dzieci patrzyły na mnie w skupieniu. Ja się chyba do tego nie nadaję - pomyślałem i wtedy znowu spojrzałem na Mati. Siedziała z synkiem na kolanach i patrzyła na mnie. Przyjaciółka na mnie liczy - przypomniałem sobie. I piękna Tilda. To wystarczająca motywacja.
Otworzyłem więc ten wielki wór z prezentami i zacząłem czytać.
- Tomek - wywołałem pierwszego chłopca. Zauważyłem, że na sali było o wiele więcej chłopców niż dziewczynek. Nie wiedziałem, czy to miało jakieś znaczenie. Chłopiec podszedł z matką i zrobił ogromne oczy, kiedy zobaczył swój prezent. Jego mama spojrzała na mnie z wdzięcznością, a potem znowu skupiła się na synu.
- Brygida. - To była siostra Tomka. Bliźniaczka.
I tak wyczytywałem po kolei wszystkie dzieciaki.