-Właśnie się relaksujemy, prawda? - rzucił lekko.
Wskazał na ścieżkę prowadzącą od niewielkiego parkingu pod lasem wzdłuż linii drzew. Pachniało liśćmi, igliwiem oraz ziołami. Napawałam się śpiewem ptaków, tak uspokajającym, tak bardzo mi potrzebnym. Za kilkoma zakrętami otworzyła się przed nami przestrzeń jeziora, przytulonego do lasu.
Bazyli podszedł do jednej z zatoczek ukrytych w wysokich trawach. Na piasku ktoś rozłożył kraciasty koc i zostawił kosz piknikowy, z którego wystawała szyjka butelki. Mój towarzysz rozsiadł się jak gdyby nigdy nic, poklepał zapraszająco miejsce obok siebie i zaczął wyciągać smakołyki.
- To jest przecież czyjeś, nie możemy tak - zaprotestowałam bez przekonania.
Patrzyłam na truskawki i borówki, pojemnik z sałatką, deskę serów oraz kieliszek czekający na napełnienie i do ust napływało mi coraz więcej ślinki. Usiadłam obok Bazylego i ponowiłam protest.
- Tak, masz rację, to jest czyjeś. - Sięgnął po butelkę i sprawnie ją odkorkował.
- Nie wierzę! - rzuciłam triumfalnie i się zaśmiałam. - Nie pasuje mi do ciebie takie zachowanie, Bazyli. Czyżby to mój wpływ? Motocykl, podbieranie komuś z piknikowego kosza...
- Czyjeś, czyli moje, a w zasadzie nasze. - Podał mi napełniony winem kieliszek. - Chyba że nie masz ochoty?
Czułam, jak rozpalają mi się policzki. Łyknęłam trochę wina, żeby zająć czymś ręce i niewyparzony język. Półsłodki czerwony płyn smakował wyśmienicie.
- Meinard tak na dziewięćdziesiąt procent czyta mi w myślach; ty też, widzę, to potrafisz - wyrzuciłam z siebie. - A to czemu?
- Jezioro, kocyk, kosz piknikowy... - wyliczałam. Uniosłam kieliszek i brwi, patrząc na Bazylego znacząco. - Co ty kombinujesz?
- Wszystko dla ciebie - zapewnił. - Muszę cię potem odstawić całą i zdrową.
- No tak, w dodatku wręcz obsesyjnie dbasz o moje bezpieczeństwo. - Pociągnęłam kolejny spory łyk. Wyczuwałam smak poziomek czy mi się zdawało? - A ta sprawa przypomina mi o szczelinie do Zaświatów.
- À propos tamtego miejsca... Miałem zamiar już dawno o coś zapytać. Mogę? - Spojrzał na mnie wyczekująco, a błękit jego oczu jakoś się zintensyfikował.
- Dajesz - mruknęłam.
Zaczęłam mieć dziwne przeczucie, że może źle Bazylego oceniałam i on faktycznie chce się o mnie zatroszczyć. Może byłam po prostu uprzedzona? Upiłam łyczek wina.