Obudziłem się rano z mieszaniną strachu i ekscytacji. To już dziś!
Ogoliłem się na gładko, bo przeczytałem w necie, że sztuczna broda, a raczej klej do niej, potrafi boleśnie wczepić się w zarost i potem za nic nie można tego oderwać. Już sięgnąłem po swoje perfumy, ale zaraz pomyślałem, że Mikołaj nie może przecież pachnieć jak każdy facet. Skoro te dzieciaki są takie sprytne, jak mówi Tilda, to zaraz się zorientują i będzie blamaż.
Poleciałem do kuchni.
- Mamo, mamy w domu przyprawę do piernika? - spytałem zaskoczoną rodzicielkę.
- Mamy, niedawno piekłam ciasteczka na święta - przypomniała mi. - Czemu pytasz, synku?
- Mogę wziąć trochę?
-Ale po co? - zdziwiła się mama, podając mi napoczętą już paczuszkę.
- Zaraz zobaczysz. - To mówiąc, roztarłem trochę przyprawy w rękach, a potem natarłem sobie nadgarstki i szyję.
Mama popatrzyła na mnie jak na wariata.
- No co?
- Wszystko w porządku, Michasiu? - Mama chyba się zaniepokoiła moim nietypowym zachowaniem.
Michasiu, Jeju, jak ja nienawidzę tych zdrobnień... Ale to moja mama!
- Tak, muszę dziś pachnieć jak Święty Mikołaj - wyjaśniłem osłupiałej rodzicielce.
- A czemu niby?
- To długa historia, mamo. - Przewróciłem oczami. - Powiedz mi, czy już jest okej.
Mama podeszła do mnie i powąchała koło policzka.
- Pachniesz jak pierniczki - przyznała.
- I taki był cel.
- Wyjaśnisz mi, o co chodzi? To jakiś zakład?
- Żaden zakład, mamo. Raczej inwestycja. - puściłem do niej oko i pobiegłem z powrotem do siebie, żeby się ubrać.
Nie mogłem założyć garnituru. Zamiast tego ubrałem się w czarne dżinsy, ciepły sweter z golfem, który kiedyś dostałem od mamy i w którym nigdy nie chodziłem. Do tej stylizacji pasował jak ulał. Strój Mikołaja miałem dostać na miejscu od Janusza.
- Tak idziesz do pracy? - Kiedy mama zobaczyła mnie w dżinsach i swetrze, zmartwiła się na dobre.
Cholera! Praca! Nie zawiadomiłem Igora, że dziś mnie nie będzie, ale jestem pod telefonem!
Szybko wyszedłem z kuchni. Pobiegłem do swojego pokoju, dopadłem do telefonu i wybrałem numer stacjonarny swojej kancelarii (...)
Wróciłem do kuchni, bo kiszki mi już marsza grały, zwłaszcza że cały pachniałem świątecznymi ciasteczkami i moje ślinianki pracowały na pełnych obrotach.
- To co z tą pracą? - spytała mama, patrząc na mnie podejrzliwie, kiedy wróciłem do kuchni w tych samych ubraniach. - Przegrałeś jakąś sprawę czy co? (...)
- Nie, mamciu - zażartowałem sobie, używając zdrobnienia, którego ona z kolei nie znosiła. Tak dla równowagi. Za Michasia.
- To gdzie idziesz?
- Jeszcze nigdzie.
- Wiesz, że nie lubię takich odpowiedzi. - Skrzyżowała ręce na piersi w sprzeciwie (...)
- Dziś nie idę do pracy, naprawdę. - Spróbowałem ją uspokoić - I nie martw się o mnie, niczego nie przegrałem.
- To co się dzieje?
- Wybieram się do Jaworowa. Mam pomóc jednemu stowarzyszeniu i...
- Synku! - Mama zarzuciła mi ręce na szyję i ucałowała oba moje gładko ogolone policzki. – Tak się cieszę, że znalazłeś czas, żeby pomóc potrzebującym. Już myślałam, że jesteś taki jak ojciec - westchnęła ze łzami w oczach (...)