- Czemu tak tu stoisz sama? - usłyszałam z boku głos Felicii. W pierwszym odruchu drgnęłam, choć jak zwykle koił - Gdzie posiałaś Albeda? I gdzie chłopaki?
Odwróciłam się do niej i posłałam jej niepewny uśmiech. Nawet w niedbałym koku związanym na czubku głowy niezmiennie promieniowała spokojem i aurą wiedzy, która jaśniała odcieniem kartek zalanych mocną herbatą z kolorowymi wyładowaniami na obrzeżach. Kiedy nie odpowiedziałam od razu, poprawiła na nosie rogowe okulary.
- Są po tamtej stronie - odparłam w końcu, a jej fiołkowe oczy błysnęły w dobrze mi znany sposób: ciekawością.
- A więc Meinard też. - Słyszałam, że z trudem hamowała silne emocje. Głos jej jednak nie zadrżał (...)
- Zostawiłaś ich tam. - Znów nie pytała, a stwierdzała fakt.
- Jeżu w galarecie! - sapnęłam i przetarłam twarz dłońmi. - Felicjo, uwierz, to było okropne! Jest, bo oni tam nadal tkwią. Nic nie mogłam zrobić. Albedo przeniósł mnie tutaj.
- Spokojnie. - Uniosła dłonie w uspokajającym geście. - Ja cię przecież nie atakuję. Opowiesz mi, co się stało?
Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy dodała:
- Chodź, zaparzę ci herbatkę. Coś czuję, że dobrze ci zrobi.
- Oni tam przecież zostali - mruknęłam. - Nie chcemy im pomóc?
- W tak silnym wzburzeniu i tak niewiele zdziałasz - zauważyła. - A Albedo jest z Gniewoszem. Będzie dobrze.
Każdą komórką ciała czułam opór przed podążeniem za wiedźmą na herbatkę, choć wiedziałam, że miała rację. Niepotrzebnie tkwiłam przed zamkiem jak kołek. Trzeba działać, a do tego była niezbędna klarowność umysłu.
Felicja zaprowadziła mnie do niewielkiego kompleksu kuchennego na tyłach biblioteki. Pomieszczenie wyglądało jak prawdziwa świątynia zielnej wiedźmy, którą przecież była. Pierwszy raz oglądałam jej pęki suszonych ziół zawieszone na ścianach i pod sufitem, które wraz z setką ustawionych na półkach fiolek, buteleczek i słoiczków sprawiały, że to miejsce wydawało się przytulne.
- Siadaj, proszę. - Wskazała jedno z dwóch krzeseł pod oknem, rozdzielonych okrągłym stolikiem.
Zabrała się za przygotowywanie naparu, raz po raz rzucając mi pełne troski spojrzenia. Usiadłam i wystawiłam twarz w kierunku świeżego powiewu dochodzącego z rozszczelnionego okna. (...)