Po raz pierwszy czułam obawy związane z wejściem do środka, a towarzyszyła im nieśmiałość. Poprawiłam koszulę oraz spódnicę. Upewniwszy się, że wyglądają porządnie, weszłam do sklepu (...)
-Dzień dobry - przywitałam się (...)
Za ladą stał mężczyzna, który w tamtej chwili posłał mi takie spojrzenie, jakiego każdy człowiek z niższych sfer mógłby tylko zapragnąć. Najwyraźniej nie oceniał mnie, jak robili to inni pracodawcy. Jednak po dłuższym wpatrywaniu, poczułam się skrępowana i odwróciłam nerwowo wzrok.
-Dzień dobry - odrzekł mi miłym, głębokim tonem. - W czym mogę służyć? (...)
- Przyszłam w sprawie pracy...
Wyjęłam z kieszeni spódnicy wycięty z prasy świstek i położyłam go na ladzie. Spoglądałam na niego z nadzieją, że poświęci mi choć odrobinę czasu na rozmowę o sklepie i obowiązkach, choć nie liczyłam na zatrudnienie. Oszołomiona mieszaniną zapachów chciałam się z nimi zapoznać, wypytać o ich skład, jakość i zainteresowanie klientów. Byłam niezwykle ciekawa tego miejsca. Wydało mi się nierealne, magiczne i inne od tych, w których dotychczas przebywałam. Jeszcze przed momentem stałam na brudnej ulicy, śmierdzącej końskim łajnem, a teraz otaczały mnie kwiatowe kompozycje z wyczuwalną nutą mocnego alkoholu.
Szybko uświadomiłam sobie, że nie tylko perfumy trzymały mnie tutaj siłą. W aparycji mężczyzny było coś, co mnie przyciągało. Jego intensywnie piwne tęczówki sprawiały, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Mierzył mnie nimi wnikliwie (...)
- Ach tak zapomniałem już o ogłoszeniu. O dziwo zabrakło chętnych. Wstawiam je od czasu do czasu z nadzieją iż wreszcie pojawi się przyszła asystentka (...)
- Nie znalazłam w ogłoszeniu wymagań (...)
- Przepraszam - chrząknął - Wymagam jedynie punktualności, umiejętności czytania i pisania, a także bezwzględnego stosowania się do poleceń. To wszystko. Nienaganna prezencja mile widziana, ale z tym nie widzę problemu (...)
- Potrafię czytać i pisać. Z wykonywaniem poleceń raczej nie miewam problemów.
-Wspaniale! Gwoli ścisłości, pani Hartman dotychczas pracowała jako asystentka, ale niedawne otrzymała spadek po swojej dość zamożnej ciotce, dlatego nie może dłużej pracować i zwalnia miejsce osobie, która potrzebuje zarobku. Jak mniemam, jest pani zainteresowana?
- Tak. Zależy mi na tej posadzie (...)
- Proponuję pięćdziesiąt funtów rocznie i wolny pokój na piętrze bez żadnych obciążeń finansowych wyjaśnił,- podsuwając mi kontrakt, który powinnam podpisać. - Pani godność? Jest pani mężatką? Samotną matką? - dopytywał.
- Ethel Bennett. Nic, nic z tych rzeczy, jestem samotną kobietą - odparłam (...)
Zanim opuściłam sklep pana White'a, wręczył mi niewielki flakonik perfum wyjaśnił, abym aplikowała je przed pojawieniem się w pracy. Uznałam to za dziwaczny wymóg, ale ich woń choć intensywna, przypadła mi do gustu. Od tej pory Londyn kojarzył mi się z zapachem bergamotki, piżma, ambry i bułgarskiej róży, które stanowiły idealne połączenie dla kobiecych perfum.
- Ethel - powtórzył moje imię. - Do zobaczenia wkrótce, panno Bennett