Podróżowanie, odkrywanie nowych miejsc, zwiedzanie, powracanie w ukochane miejsca, piesze wędrówki to... to co misie lubią najbardziej. Jaki był w takim razie miniony rok? Co udało nam się zobaczyć? Oto krótkie podsumowanie.
Już na przełomie lutego i marca wybraliśmy się na naszą ukochaną Ziemią Kłodzką, do wspaniałej lokalizacji, jaką jest GOLF&SPA Szczytna
i jej wspaniali właściciele Agnieszka i Marcin. Przez tydzień kontynuowaliśmy projekt zdobywania Korony Gór Polski i zaliczyliśmy zimowe wejścia na Wielką Sowę w Górach Sowich i Ślężę w Masywie Ślęży. Razem z Marcinem ruszyliśmy na planowaną 30-kilometrową trasę po Parku Narodowym Gór Stołowych, ale licznik zatrzymał się na 24 km. Przeszliśmy w dobrym tempie Z Lisiej Przełęczy do Karłowa i Pasterki, dalej przez Skalne Grzyby do Batorowa. Tam moja kostka odmówiła posłuszeństwa i nie udało nam się zaliczyć całej trasy. Do tego z moją Ulą i Pawełkiem, a także Marcinem przeszliśmy arcyciekawym szlakiem wokół Szczytnej, zaliczając szczyt Ślepowron, zbocze Lądka, "Las Mrówek" i dalej zamek Leśna Skała na Szczytniku oraz ostatnie fragmenty Gór Stołowych u podnóża zamku. Na długo zapadł nam w pamięci szlak wokół zamku Książ, gdzie mój lęk wysokości mocno dał mi się we znaki, co mogą potwierdzić moi najbliżsi. Nie mogło zabraknąć spaceru po wymarłej, ale przecudnej Polanicy-Zdroju i odwiedzić u misia. Niesamowitą wycieczką okazała się ta, gdzie mogliśmy zwiedzić Twierdzę Srebrna Góra. Odwiedziliśmy również Strażnika Wieczności w Górach Bystrzyckich. Dla mnie istotną sprawą było zakończenie prac nad przewodnikiem, atlasem Sudety. Atlas Turystyczny , którego jestem współautorem i autorem kilkunastu zdjęć. To właśnie w tym miejscu ukończyłem pracę nad tym ważnym dla mnie przedsięwzięciem.
Linki do albumów zdjęć z wyjazdu z Facebooka:
2. PRZEZ NARODOWY PARK GÓR STOŁOWYCH
3. POLANICA-ZDRÓJ i kilka fotek ze Szczytnej
5. WIELKA SOWA
6. STRAŻNIK WIECZNOŚCI W GÓRACH BYSTRZYCKICH
7. WOKÓŁ KSIĄŻA
Kolejny wyjazd wypadł w... okolice Szczytna. Jedna literka a jaka różnica. Szczytno to już Mazury i tam spędziliśmy rodzinnie okres Bożego Ciała. Na pewno zapadło nam głęboko w pamięci zwiedzanie bunkrów Hitlera w Gierłoży, odpoczynek w Piasutnie nad jeziorem i króciutki wypadł do Juranda Do Spychowa.
Link do zdjęć:
Na przełomie czerwca i lipca, od razu po zakończeniu roku szkolnego wsiedliśmy do auta, by niespełna 6 godzin później zameldować się ponownie w Szczytnej. Może ktoś powie, że to nudne, ale my za każdym razem znajdujemy sobie wiele nowych miejsc, szlaków, czy zabytków, których jeszcze nie widzieliśmy. I tak było tym razem. Najpierw odwiedziliśmy Bardo, które nazwane zostało miastem cudów. Tam przeszliśmy szlak bardzo ciekawej drogi krzyżowej, a następnie weszliśmy na Obryw Skalny, skąd roztaczał się widok na Bardo jak i Ziemię Kłodzką łącznie ze Szczelińcem Wielkim. Razem z naszymi znajomymi z Legionowa zdobyliśmy kolejny szczyt z Korony Gór Polski, Kowadło w Górach Złotych. Następnie wspólnie "wyłowiliśmy" złoto w Kopalni Złota w Złotym Stoku i (ja po po praz nasty, Pawełek chyba czwarty raz) weszliśmy na Szczeliniec. Mimo deszczowej pogody poszliśmy z Lisiej Przełęczy na Białe Skały, Kopę Śmierci i Narożnik (niestety zejście do Skalnej Czaszki nie było jeszcze ukończone). Z Boguszowa-Gorców zdobyliśmy kolejny szczyt do korony, a był to Chełmiec. Tym razem zwiedziliśmy również Zamek Książ i interesujące podziemia. Z Marcinem z Golfowej Wioski po raz kolejny zdobyliśmy Wolarz, ale też przeszliśmy przez Torfowiska pod Zieleńcem i na koniec zdobyliśmy najwyższy szczyt Gór Orlickich, Orlicę i weszliśmy na niedawno otwartą wieżę widokową. W sumie blisko 30 km marszu! A na koniec w drodze powrotnej do Legionowa weszliśmy na Szczytną! w okolicach innego pola golfowego w Jędrzejowicach.
Linki do zdjęć na Facebooku:
2. KOWADŁO
3. ZŁOTY STOK I SZCZELINIEC WIELKI
4. LISIA PRZEŁĘCZ, BIAŁE SKAŁY, NAROŻNIK
5. CHEŁMIEC - GÓRY WAŁBRZYSKIE
7. WOLARZ ZE SZCZYTNEJ, TORFOWISKA POD ZIELEŃCEM, ORLICA
8. SZCZYTNA szczyt WZGÓRZA KIEŁCZYŃSKIE
To pierwsza część podsumowania, ponieważ osobno podsumuję wyjazd nad Jezioro Białe w Okunince i wyjazd do kolejnego niesamowitego miejsca, tym razem w Karkonoszach, ale... to w drugiej części podsumowania wyjazdów w minionym roku.
A żabki pochodzą z Piasutna...
Kończy się powoli rok 2021. Ogólnie nie był to zły rok. Dla mnie osobiście trudny, ale satysfakcjonujący. Dla mojej rodzinki również. Co zatem chciałbym podsumować?
KSIĄŻKI
Przez leniwy sierpień o mały włos, a nie udałoby mi się ukończyć wyzwania dotyczącego przeczytania 82 książek. Nadgoniłem to na przełomie listopada i grudnia i w połowie miesiąca zakończyłem wyzwanie po przeczytaniu Martwca Katarzyny Puzyńskiej. Wiele pozycji książkowych przypadło mi do gustu, kilka zaskoczyło negatywnie, choć prowadzę selekcję, wybieram te książki, które mają szansę... podobać mi się 😄
Najlepsze? W styczniu przeczytałem 6 książek, a najbardziej w pamięci utkwiła mi lektura Marcina Halskiego Chrystusowa ziemia. Post apokaliptyczna powieść autora, pewna wizja przyszłości, przypadła mi do gustu, a poniższa recenzja uznana przez portal jako wybór redakcji. RECENZJA
W lutym zdecydowanie królowała Irena Małysa i jej W cieniu Babiej Góry. Wielbiciele klimatów górskich, dobrego kryminału, z dodatkiem tragicznych wydarzeń, które miały miejsce wiele lat wcześniej w tych okolicach usatysfakcjonuje najwybredniejszych czytelników. RECENZJA
W drugim miesiącu 2021 roku przeczytałem również 6 książek.
Marzec stał pod znakiem książki Aleksandra Sowy Wenus umiera. Kanwą powieści była pewna zbrodnia w Górach Stołowych na szlaku pomiędzy Narożnikiem a Kopą Śmierci. Dodatkowo fakt, że w tym czasie byłem w moich ukochanych Sudetach, Ziemi Kłodzkiej i Górach Stołowych. RECENZJA
W marcu podniosłem statystykę o 7 pozycji.
W kwietniu pochłonął mnie (dobrze, że nie pożarł) Wampir z Warszawy Jarosława Molendy. Makabryczna historia wydarzyła się w stającej z kolan, powojennej Warszawie, a sprawie Wampira z Warszawy dość wnikliwie przyjrzał się Pan Molenda. Polecam inne ciekawe książki tego autora. RECENZJA
Kwiecień był miesiącem, w którym przeczytałem 9 świetnych książek.
Maj. To był maj, który przyniósł ostatni tom trylogii o Andrzeju Mokrzyckim. Kurier z Tivoli Wojciecha Dutki zakończył niesamowite przygody polskiego dyplomaty i szpiega, który, z narażeniem życia, podejmował się wielu niebezpiecznych misji. Oczywiście polecam wszystkie tomu, a sam autor zapowiedział pewną niespodziankę, na którą nie mogę się doczekać. RECENZJA
Stan majowy to 8 książek.
Gdy tylko zdecydowanie robi się cieplej tempo czytania spada, ale i tak zanotowałem 6 ciekawych pozycji książkowych. Niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się Glatz. Zamieć Tomasza Duszyńskiego i trzeci tom z głównym bohaterem nadwachmistrzem Franzem Koschellą. I to nie przypadek, że w tym miesiącu czytałem lekturę. Kolejny wypad na Ziemię Kłodzką do Golf&Spa Szczytna i kolejna książka związana z przepięknymi miejscami. RECENZJA.
W lipcu w zestawieniu rocznym nie może zabraknąć Krzysztofa Koziołka i Imienia Pani. Misja. To także kolejny tom cyklu, związany... tak, tak z Sudetami, Krzeszowem i okolicami (tym razem Lubawką czy Chełmskiem Śląskim). Tym razem lektura pojechała ze mną w te miejsca, ponad dwa tygodnie później, gdzie przeszliśmy śladami komisarza kryminalnego Gustava Dewarta. Cały cykl warty przeczytania!!! RECENZJA
Lipiec - plus 7.
3 książki w sierpniu... Mało, ale będąc w niesamowicie pięknych Karkonoszach nie było zbytnio czasu na czytanie. A jak czytać to co? Ja polecam na każdą porę roku książki z Księżego Młyna z serii Sekrety miast. Ja w podróż po szlakach zabrałem pierwszą część Sekretów Dolnego Śląska Mariusza Szylaka, które pochłonąłem w oka mgnieniu. RECENZJA.
Wrzesień. I tu mam problem, bo aż trzy lektury zasłużyły na wyróżnienie. I muszę je wymienić wszystkie.
1. Leszek Bartołd Słodki Świstak Wędrówki Słodkiego Świstaka to znakomita lektura o człowieku, który od wielu lat choruje na cukrzycę i jest wielkim pasjonatem chodzenia po górach (to tak jak ja!). Bardzo ciekawe szlaki z punktu widzenia chorującego na cukrzycę to znakomita lektura, a dodatkowo bardzo motywująca. Dodatkowo wybór redakcji. RECENZJA.
2. Jakub Bielikowski i jego Awans. Kryminał w stylu retro i to w Warszawie w czasach, gdy naszego państwa nie było na żadnych mapach. Autor oddał niesamowity klimat tamtych czasów, a postać Andrzeja Zaleskiego, porucznika carskiej policji, przypadła mi do gustu. Dodatkowo wybór redakcji. RECENZJA.
2. Po raz drugi w zestawieniu, całkowicie zasłużenie Krzysztof Koziołek i Biały pył. Piekło na K2. Książki o tematyce górskiej to, co misie lubią najbardziej, a jeszcze zmagania himalaistów wplątane we wspaniałą powieść? Nic dodać, nic ująć. Również wybór redakcji na portalu nakanapie.pl. RECENZJA. We wrześniu udało mi się przeczytać 9 książek.
W październiku 7 lektur, a największe wrażenie zrobiła na mnie podróż Marcina Gienieczki w jego podróżniczej książce Zatańczyć z Amazonką, czyli jak zrealizowałem wielki triathlon przez Amerykę Południową. Niesamowite przygody, niebezpieczna podróż, znakomite zdjęcia. Lubię czytać o pasjach innych ludzi. RECENZJA.
Listopad to aż 10 książek. Trudny wybór można powiedzieć. W zestawieniu tym razem niesamowity Chris Carter i Polowanie na zło. Cykl o detektywie Robercie Hunterze podbił świat, podbił i Polskę. Podbił moje serce swoim stylem i... makabrycznymi zbrodniami. Polecam w swojej pracy, 99% osób zachwycona! RECENZJA
Grudzień to zaledwie 5 książek (kończę piątą). Najbardziej podobała mi się biografia wspaniałej Kamili Skolimowskiej, która zmarła zbyt wcześnie. Mistrzyni Olimpijska w rzucie młotem zbyt wcześnie odeszła z tego świata, a książka o niej przypomina jej krótką, ale za to barwną karierę sportową. Kama. Historia Kamili Skolimowskiej autorstwa Beata Żurek, Tomasz Czoik. Historia warta przeczytania i wspomnienia. RECENZJA.
W drugiej części o podróżach i jeszcze jednej książce. A poniżej fotka związana z górami i tatuażem.
Listopadowe długie wieczory to czas na wspominanie ciekawych wyjazdów, zwiedzania, chodzenia po szlakach, odkrywania nowych miejsc. To czas na kolejną odsłonę Podróżując po Polsce, bo przyznam szczerze trochę się pod tym względem znacznie zaniedbałem. Ruszymy na wycieczkę do Barda. Bardo to miejscowość, która otwiera drogę na Ziemię Kłodzką, a pasmo Gór Bardzkich do niej należy. Gdy zbliżamy się krajową "ósemką" do Barda po obu stronach szosy możemy wreszcie doczekać się gór (nie licząc Ślęży za Wrocławiem). To swoista brama Ziemi Kłodzkiej. Przecina pasmo i wpuszcza na magiczną, niesamowitą Ziemię Kłodzką. Moją ukochaną.
Zaraz! Stop!!! My musimy zatrzymać się tutaj na cały dzień :).
Bardo. Miasto Cudów. To jedna z najstarszych miejscowości Dolnego Śląska. Odnaleziono tu ślady człowieka pochodzące ponad 10 tysięcy lat. To tu prowadził trakt handlowy między Polską a Czechami. Około 1200 roku zaczął się tu szerzyć kult maryjny, który trwa wciąż i przyciąga rzesze pielgrzymujących. Stąd pewnie Miasto Cudów. Nie będę Was zanudzać historią, bo to można przeczytać z innych stron. Za to zapraszam na wycieczkę, bo miasto jest bardzo interesujące.
Przyznam, że jeden dzień to za mało, by zobaczyć atrakcje, pochodzić po okolicy szlakami, spłynąć kajakiem przez Przełom Bardzki i iść na dobre jedzenie w przystępnej cenie w Pyzie Bardo.
Pierwszy raz Bardo odwiedziłem w roku 2003 albo 2004, gdy odwiedziłem przyjaciółkę Anię z Kłodzka. Wtedy udałem się ze stolicy powiatu kłodzkiego na Kłodzką Górę, by przejść sporą część pasma Gór Bardzkich i zakończyć wędrówkę w Bardzie. Szczerze mówiąc szlak mnie zauroczył, bo praktycznie od wyjścia raniutko z Kłodzka do Kalwarii na bardzkiej kalwarii nie spotkałem nikogo. To było swoiste obcowanie z naturą, dźwiękami szeleszczących traw i drzew, śpiewem ptaków i odgłosami leśnej ostoi. Niestety nie mam zeskanowanych zdjęć w komputerze, bo wtedy jeszcze miałem aparat na klisze :P. Z tym wyjazdem wiąże się jeszcze jedna "przygoda". Wracając nocnym pociągiem z Kłodzka do Warszawy zaczepiła mnie pewna kobieta, prosząc o pomoc w wystawieniu bagażu właśnie w Bardzie po kilku kilometrach jazdy pociągiem. Już wtedy zdziwiłem się, że tak szybko wysiada, ale wskazała mi przedział i sama... poleciała do mojego (byłem tam sam) i gdy pociąg dojeżdżał do Barda (kwestia może minuty, dwóch) próbowała wyrzucić mój plecak przez otwarte okno. Niestety... dla niej, nie mogła go podnieść, bo był bardzo obciążony alkoholem ze strefy przygranicznej :D. Ja zanim się zorientowałem, ona drugim wyjściem próbowała wyskoczyć z pociągu, który już ruszył z Barda. Nie wiem jak to się dla niej skończyło, ale całe szczęście, że pociąg dopiero ruszył, a ona się przewróciła na kolana. Od tamtej pory nie ufam nikomu w podróżach pociągiem, nawet na swojej codziennej trasie do pracy.
Wróćmy jednak do Barda.
Gdy planujemy spływ to trzeba się liczyć, że prócz takiej atrakcji zbytnio nic więcej nie uda nam się zobaczyć. Spływ trwa kilka godzin i po takich atrakcjach trzeba się zapewne udać na posiłek i ewentualnie wejść do bazyliki mniejszej, znajdującej się centrum. Tuż przy "ósemce" nieopodal świątyni znajduje się bezpłatny parking i tam ewentualnie warto zostawić auto, jeżeli nim podróżujecie. Barokowa bazylika, jej otoczenie jest trochę zaniedbane, ale liczę, że i tu wkrótce nastąpi renowacja jak to miało miejsce w Krzeszowie czy Wambierzycach.
Spacer zajmuje koło godziny. Następnie trzeba ruszyć na bardziej wymagającą trasę na tzw. Obryw Skalny.
Spod bazyliki ruszamy w stronę kolejnej atrakcji. Przechodzimy kamiennym mostem, z którego możemy podziwiać okolicę i nurt Nysy Kłodzkiej. Warto dodać, że w sierpniu 1997 roku gdy Ziemię Kłodzką nawiedziła powódź, przez miasto przeszła jedenastometrowa fala, który zniszczyła zabytkowe elementy mostu. Jedną z nich była figurka św. Jana Nepomucena, która to wróciła na swoje miejsce w maju 2019 roku.
Szlak niebieski prowadzi mocno po górę. Wiadomo. Przecież trzeba odpokutować za grzechy, by dotrzeć na szczyt gdzie stoi kapliczka, gdzie w sezonie letnim co tydzień odbywają się msze święte. Zazdroszczę osobie księdza kondycji w pokonywaniu trasy! Za nim jeszcze dotrzemy do kapliczki czekają nas spore atrakcje. Maszerujemy tzw. Drogą Niemiecką przy której napotykamy na stacje Drogi Krzyżowej. Zostały one zbudowane w XIX wieku w latach 1833-1839. Między nimi można zobaczyć siedem kapliczek, które zostały pobudowane jeszcze wcześniej, bo w latach 1714 a 1727 roku!
Przy Źródle Marii odbijamy na zielony szlak, by dotrzeć do Obrywu Skalnego. Na nim stoi biały krzyż (widoczny z krajowej ósemki) upamiętniający jedno z bardzo ważnych wydarzeń dla tego miasta. W końcu sierpnia 1598 roku po ulewnych deszczach ze zbocza Bardziej Góry osunęły się spore ilości ziemi, która zatamowała rzekę. Miasto groziła ogromna powódź.
Z tarasu rozciąga się niesamowity widok na Bardo i okolice. Widać nawet "mój" Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych!
A to nie koniec marszu. Można dalej przejść zielonym szlakiem i fragmentem nieoznakowanym, by powrócić na niebieski szlak, bądź cofnąć się do Źródła Marii i ruszyć na Bardzką Górą, by dotrzeć do kapliczki. Ostro pod górę, można się spocić i po kilkunastu minutach można znaleźć się w szczególnym miejscu, by kontemplować ciszę i spokój, pewnie część osób pomodli się, ruszy dalej na Kłodzką Górą, bądź tak jak ja ruszę w dół do niesamowitego Barda.
Za wspaniałe wycieczki po tym terenie dziękuję w kolejności chronologicznej: Ani z Kłodzka, Marcinowi, Krzyśkowi, Sebastianowi z Chotomowa, a przede wszystkim mojej Uli i Pawełkowi i Marcinowi z Golf&Spa Szczytna, z którymi odwiedziłem te miejsca.
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam - Golf&Spa Szczytna Golfowa Wioska.
Gdzie zjeść w Bardzie? Pyza Bardo
Ostatnio bardzo modny stał się Book Tour. Co powiecie na wędrujący egzemplarz Sudety. Atlas Turystyczny z Wydawnictwo SBM? Czy byłyby chętne osoby, by po przeczytaniu książki, wysłać ją do kolejnej osoby? A w międzyczasie podzielić się opinią na portalu nakanapie.pl i na facebooku? Co o tym sądzicie? To propozycja dla osób, które mieszkają z dala ode mnie.
Noc Bibliotek, pierwsze spotkanie z czytelnikami! A do tego niesamowite kobiety, które zdobywają szczyty wulkanów! To wszystko odbyło się 9 października w Punkcie Bibliotecznym nr 142. W miejscu, które dzięki moim przełożonym, Pani Dyrektor Annie Fiszer-Nowackiej, mogłem tworzyć dla mieszkańców warszawskiego Bemowa nową bibliotekę 😀
Na początku, tego szczególnego dnia dla bibliotek w całej Polsce, zaprezentowały się wspaniałe kobiety ze Stowarzyszenia Kilimandżaro. Spotkanie prowadziła Ewa Zielecka-Kuczera, która z ogromną pasją opowiadała o wszystkich ekspedycjach, w których brały udział panie należące do stowarzyszenia. Już sam najwyższy szczyt Afryki, Kilimandżaro, budzi ogromny podziw. Prelekcję uświetniły filmy z wypraw oraz niesamowicie piękna wystawa fotografii. Panie zdominowały wieczór!!!
A potem wyszedł szaraczek, który zagubiony na wysokościach sięgających co najwyżej 1603 m n.p.m., opowiadał o swoich ukochanych Sudetach. O miejscach, które miały ogromny wpływ na postrzeganie tego łańcucha górskiego. Potem podpisywał atlasy, których jest współautorem i w którym zamieszczono 10 fotografii.
Spieszę z bardzo ważną dla mnie informacją, a mam też nadzieję, że i Was zainteresuje.
Już 9 października podczas Nocy Bibliotek odbędzie się spotkanie ze mną, jako współautorem Sudetów. Atlasu Turystycznego pt.: Odkryj z Michałem tajemnice Sudetów"
Na spotkaniu będzie można zakupić egzemplarz książki z osobistą dedykacją!
Data: 9.10.2021
Godzina: 17.00
Miejsce: Punkt Biblioteczny nr 142. Spotykalnia - Biblioteka Sąsiedzka w Bibliotece Publicznej w Dzielnicy Bemowo - Galeria Bemowo
u. Powstańców Śląskich 126 (I piętro - za kasami Carrefoura)
01-466 Warszawa
Ew. kontakt tel. 793 023 356
A żeby było ciekawej godzinę wcześniej zapraszam na niezwykle interesujące spotkanie z paniami ze Stowarzyszenia Kilimandżaro pt.: "Zdobądź swoje Kilimandżaro" połączone z wystawą fotograficzną.
To będzie wspaniałe popołudnie, na które serdecznie zapraszam!!!
A to Was zaskoczę. Nie będzie o górach. Zapewne część z Was, która czyta mojego podróżniczego bloga, może się zdziwić. Biegający Bibliotekarz nie pojechał w góry? To niemożliwe!!! A jednak...
Gdzie ruszyła rodzina Machnasi w mniej więcej trzeciej dekadzie lipca? Wykorzystaliśmy fakt, że wystarczyło wziąć trzy dni robocze i z weekendem cieszyć się pięciodniowym wyjazdem do miejscowości Okuninka. Zapewne wiele osób tam było, część słyszało, a część... po tym wpisie wybierze się, by spędzić wolny czas nad pięknym, czystym i bardzo ciepłym jeziorem.
Okuninka to nieduża miejscowość położona na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim nad Jeziorem Białym. Jeziorem, które znajduje się w dorzeczu rzek - Tarasienka - Włodawka - Bug - Narew - Wisła. W najgłębszym miejscu jezioro ma ponad 33 metry głębokości, a średnio to ponad 16 metrów. Najbliższe miejscowości to Włodawa, Chełm i najważniejsze miasto Lubelszczyzny... Lublin. Jezioro jest bardzo czyste i ciepłe (I klasa czystości!!!), zarybiane. Wędkarze mogą wyłowić z jeziora takie ryby jak: ukleje, sielawy, płocie, wzdręgi, leszcze, okonie, węgorze, szczuoaki, karpie, miętusy pospolite czy liny i karasie. Czasem trafi się sum, a ostatnio było nawet dosyć głośno, że turystów atakuje potężna ryba... Nie potwierdziliśmy.
Upalne dni spędzaliśmy na plaży. Nie sposób było wygonić Pawełka z wody, a i sami nie stroniliśmy od odpoczynku w wodzie. To był naprawdę wspaniały odpoczynek, który polecili nam nasi przyjaciele Asia i Piotrek. Dzięki nim i z nimi mogliśmy cieszyć się tym pięknym miejscem.
Jak wiecie nie jesteśmy w stanie usiedzieć na miejscu, więc postanowiliśmy jeden dzień poświęcić na zwiedzanie okolicy. Okuninka leży zaledwie kilka kilometrów od naszej wschodniej granicy. Nie dość, że granicy, to jeszcze w miejscu, gdzie spotykają się trzy kraje: Polska - Ukraina -Białoruś. Miejsce to zwane jest trójstykiem granic. To nasz drugi trójstyk, po tym, jak kilka lat temu odwiedziliśmy miejsce w południowej Polsce na styku granic polsko-czesko-słowackim.
Granica między tymi państwami położona jest na rzece Bug. Niestety nie popływaliśmy kajakiem, by znaleźć się idealnie na granicy. Jednak mogliśmy znad rzeki poobserwować brzegi po drugiej stronie granicznej rzeki i zobaczyć miejsce styku samej granicy między Ukrainą i Białorusią. Wszystko byłoby super, gdyby nie... końce muchy. Ich wysyp nie pozwolił na zbytnie przestoje, bo cięły równo, pozostawiając bolesne miejsce na ciele. Udało mi się jednak zrobić kilka fotek.
Na koniec zdecydowaliśmy się odwiedzić szczególne miejsce na tych ziemiach. Położony w Sobiborze obóz zagłady, funkcjonujący od maja 1942 roku do października 1943 roku, pochłonął około 180 tysięcy istnień ludzkich przeważnie pochodzenia żydowskiego. W niemieckim nazistowskim obozie zagłady prowadzono eksterminacje ludności żydowskiej nie tylko z Polski, ale z całej Europy - Austrii, Francji, Holandii, Słowacji, Niemiec, Protektoratu Czech i Moraw i ZSRR. Warto młodemu pokoleniu przekazywać historię, czasami trudną dla nas samych do zrozumienia. Warto odwiedzać takie miejsca, by złożyć hołd pomordowanym, zagazowanym, zagłodzonym ludziom, dla których stacja kolejowa była ostatnim etapem ich życia...
Tuż przy stacji znajduje się muzeum, które odwiedziliśmy i które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Dodatkowo aleja z tabliczkami pomordowanych wśród leśnej alei dała wiele do myślenia. I samo miejsce gdzie zostały składowane ciała pomordowanych... I warto w tym miejscu zacytować słowa Zofii Nałkowskiej: "Ludzie ludziom zgotowali ten los"...
Pięć dni minęły nam bardzo szybko. Jezioro rozleniwia i bardzo nam było smutno, że musimy ruszać w drogę powrotną. Warto odwiedzić Lubelszczyznę. Na przyszły rok planujemy dłuższy wyjazd, by zajrzeć na parkruny do Lublina i Chełma i zwiedzić te miasta, a także odwiedzić naszych dobrych znajomych z tych okolic, których poznaliśmy... w Golf Spa Szczytna!!! Ale to już w lipcu przyszłego roku, jak zdrowie pozwoli!!!
Więcej zdjęć znajdziecie na moim prywatnym profilu na facebooku: Zdjęcia z Okuninki
Zapraszam do polubienia mojego fanpage: Biegający Bibliotekarz
A i jeszcze sobie przypomniałem, że musicie koniecznie sprawdzić, czy macie silne nerwy. Przecież nad brzegiem jeziora grasuje groźny krokodyl!!!
Na czym to ja skończyłem, albo w którym miejscu trasy się znalazłem?
Zapis trasy - 36, 42 km - 1400 metrów przewyższenia
Już wiem! Jestem na Grzbiecie Karkonoszy przy formacji skalnej zwanej Słonecznikiem. Dlaczego granitowa formacja tak została nazwana? Z niemieckiego Słonecznik to Mittagsstein, w tłumaczeniu na nasz język to Kamień południowy, Kamień Południa. Mieszkańcy okolic, patrząc na daleko oddalone skałki wiedzieli, że gdy słońce znajdzie się nam nimi, będzie to południe. Choć nazwa bardziej kojarzy się nam z żółto-czarnym krążkiem i pysznymi pestkami. Wróćmy zdecydowanie na szlak, bo za chwilę zacznie się poezja dla duszy, szok dla oczy, a dech w piersiach dla wielu, w tym i mnie, zostanie przytkany. O czy mowa? O Kotle Dużego i Małego Stawu. Dla mnie to kultowe miejsce. I tutaj muszę koniecznie dodać, że udało mi się podczas tej wycieczki zobaczyć wszystko z góry, a potem zejść z grzbietu do Samotni i zobaczyć to z dołu. Bajka!
Niestety Kotła Dużego Stawu nie mogłem tego objąć jednym kadrem, nad czym bardzo ubolewam. Jednak chwilę później Kocioł Małego Stawu udało mi się uchwycić razem z dwoma schroniskami Strzechą Akademicką i Samotnią, na tle Królowej Karkonoszy, Śnieżki 1603 m n.p.m.
Nie chcę tu wrzucić wielu zdjęć, ale na samym końcu znajdziecie link do galerii, gdzie będziecie mogli zobaczyć piękno tego miejsca z różnych perspektyw.
Wyprzedzają mnie rodziny z dziećmi, bo ja muszę tu trochę postać, pokontemplować, upoić się tym widokiem, tak aby utrwalić go jak najdłużej w pamięci. Wszystko dlatego, że jeżeli zdrowie pozwoli, to dopiero za dwa lata będę mógł podziwiać to miejsce, ponieważ atak na przejście całego Grzbietu Karkonoszy od Przełęczy Okraj do Polany Jakuszyckiej. Wiem, że muszę ruszać, choć z każdym krokiem czuję tęsknotę do tego miejsca. Jeszcze się odwracam, ale i przede mną piękny widok. Królowa Śnieżka uśmiecha się do mnie, zachęca, ale tą niewątpliwie ogromną przyjemność wejścia podczas minionych wakacji, zostawiam sobie na wejście z moją Ulą i Pawełkiem. Chwilę wspominam moje zeszłoroczne wejście z Marcinem, właścicielem Golf SPA Szczytna, gdy przez Kocioł Łomniczki zdobyliśmy szczyt w 2 godziny i 5 minut! O tym pisałem ----> Wyprawa na Śnieżkę.
A Śnieżka wyglądała w sierpniu tak!
Patrzę jeszcze chwilę na najwyższy szczyt Karkonoszy i ruszam z grzbietu w dół niebieskim szlakiem Do Samotni przez Strzechę Akademicką. ten fragment szlaku zasługuje na szczególną uwagę. Z resztą gdy zejdziecie do jednego z najbardziej klimatycznego i położonego w niesamowitym miejscu schroniska Samotnia, położonego na Małym Stawem, zobaczycie o czym mówię. A teraz przerwa! Ale nie na pisanie tylko na kilkunastominutowy odpoczynek... Wchodzę do schroniska, kupuję magnez oraz piwko. Trzeba podnieść sobie cukier. Siadam i cieszę się widokiem. To niesamowite miejsce. Każdy kto bywa w Karkonoszach musi to miejsce zobaczyć. Ja cieszę się jak dziecko.
Za chwilkę pod schroniskiem...
Jak widzicie, 23 i pół kilometra za mną i 7 godzin marszu. W tymi miejscu nie wiedziałem, że do końca maszerowania jeszcze około 13 km. Myślałem, że góra dyszka. Byłem trochę zmęczony, dobrze, że zawsze mam przy sobie mapę, która bardzo mi się przydała, o czym później. A jeśli mapa to? Szeroki wybór w Bibliotece Publicznej Dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy w Punkcie Bibliotecznym nr 142, który mam zaszczyt prowadzić. Wypożyczasz na trasę laminowany egzemplarz i nie boisz się, że zniszczysz.
Piwko wypite, kilka łyków wpaniałej wody Staropolanki, poziom cukru 162, więc ciut insuliny podaję, by po bananie i piwie nie skoczył wyżej i żegnam się z Samotnią. Ruszam tuż obok stawu i kotła, który jest niewątpliwie piękny.
Schodzę w dół niebieskim szlakiem przez Polanę do miejsca, gdzie dochodzi czarny szlak z Borowic. Dobra pogoda kończy się, zaczyna się chmurzyć, a w lesie robi się ciemnawo, mało przyjemnie. Tu turystów już nie ma, a przez ostatnie 13 kilometrów spotkam już tylko zaledwie kilka osób. Szlak najpierw prowadzi przez niesamowicie piękny las, aż do momentu gdy kamienistym środkiem zejścia... płynie woda. Zdjęcie tego nie oddaje, bo zrobiłem tylko jedno, a potem schowałem sprzęt, bo bałem się go uszkodzić w razie wywrotki.
Jak się potem okaże będzie to ostatnie zdjęcie tego dnia. Po przejściu trochę niebezpiecznego miejsca, bo strumyk płynął sobie środeczkiem przez co najmniej 200 metrów, zaczęło padać i to naprawdę intensywnie. Jeszcze kilka słów o tym miejscu. Obok płynie właściwy strumyk zwany Jodłówką, taką nazwę znalazłem na mapach turystycznych, ale właśnie środkiem szlaku prowadzi jego krótka odnoga... No cóż.
Jestem już zmęczony, bo w dwóch miejscach moja głowa już nie zawsze kontroluje szlaku. Raz pan w Borowicach krzyczy przy dźwiękach swojej kosiarki, że szlak skręca w prawo i że idę w złym kierunku. Ano faktycznie, ale w tym miejscu to szlak nie był idealnie zaznaczony. Dochodzę do szlaku żółtego, który poprowadzi mnie do Przesieki i miejsca, gdzie zatoczę pętlę. Znów oznaczenie nie jest idealne, ale trafiam na właściwy dukt leśny, gdzie mijam dwójkę turystów, tatę z dzieckiem. - Tam też pada? - pyta starszy. Mówię - niestety tak. Pozdrawiamy się i idziemy w przeciwnych kierunkach, zapewne nigdy już się nie spotkając. Tak to już jest na szlakach. Często miła rozmowa będzie tą ostatnią między zainteresowanymi. Przekraczam mostek na Myi, dopływie Podgórnej. Niedaleko warto zobaczyć Kaskady Myi. O tym w osobnym wpisie. Wiem, że to końcówka, słyszę Podgórną i przechodząc przez kolejny mostek, skręcam tam, gdzie... nie prowadzi szlak. Choć mi się wydaje, że idę dobrze. Po przejściu może 200 metrów mam wrażenie, że coś nie tak. Postanawiam się cofnąć, bo mam wrażenie, że nie poszedłem tak, jak prowadzi szlak. Spojrzałem na mapę, puknąłem nią się w głowę i znów wkroczyłem na właściwe tory. Doszedłem do miejsca, gdzie schodzi się do Wodospadu Podgórnej, słyszałem jego moc, ale nie miałem już siły zejść te 150 metrów. Zresztą dwukrotnie go zobaczyłem podczas wyjazdu do Przesieki, o czym wspomnę wkrótce. Została końcówka. Z żółtego szlaku widać Dom Nad Doliną, więc kolejny raz kontaktuję się z Ulą, proszę ją o kawkę i po 10 i pół godzinie melduję się na mecie.
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam szczególnie - Dom Nad Doliną
Z góry bardzo dziękuję za polubienia moich fanpagów.
Oj dawno mnie tu nie było, oj dawno. Jednak musicie być wyrozumiali. Żeby coś zamieścić, trzeba coś zobaczyć, zwiedzić czy odkryć. Tym razem zabieram Was w ulubioną część Karkonoszy. Jaką? Za chwilę się przekonacie. Czy warto? Sami zadecydujecie!
Mam zawsze jeden dzień (lub dwa) podczas wyjazdu, gdy mogę zaplanować sobie samotną wyprawę na długi szlak. Planowałem, że przejdę 42 kilometry, mimo że ostatnio z kondycją u mnie różnie bywa. Plany planami, potem może uda mi się 32, żeby pobić ostatnie 29 ze Szczytnej, a w sumie wyszło jeszcze inaczej. Gdy moja rodzinka, Ula i Pawełek, smacznie spała ja wychodzę w teren!
Zapis trasy - 36, 42 km - 1400 metrów przewyższenia
Końcówka sierpnia. Przesieka. Nie zapowiada się, że będzie mi towarzyszyć pogoda - żyleta. Rano Grzbietu Karkonoszy spod Domu Nad Doliną nie widać. Zasnute góry mgłami, chmurami, które zapowiadają deszcz. W zanadrzu kurtka przeciwdeszczowa oraz czapka z daszkiem. Ruszam w bluzie, bo nie chcę, by zaskoczyła mnie kiepska aura.
Siódma rano. Ruszam z zapałem. Najpierw od wakacyjnego miejsca zamieszkania kilkaset metrów zielonym szlakiem, by przy Potoku Czerwienia skręcić w prawo w żółty szlak w stronę Podgórzyna. Pierwszy odcinek prawie jest po płaskim, zaledwie 100 metrów przewyższenia na 3,2 km fragmencie. Prócz biegacza nic nie przeszkadza w kontemplowaniu przyrody. Jakiś ruch w krzakach, szelest w trafie, szum spływającej wody to wszystko komponuje się w niezwykłą symfonię. Naturalną, taką, która pozwala wywalić z głowy wszelkie troski, by myślenie stało się czyste, nie zaprzątające sobie sprawy przyziemnymi problemami. Liczy się tu i teraz.
Za chwilę moje tempo marszu wyraźnie się zmieni na wolniejsze. A to dla tego, że ruszę prostu w górę na Grzbiet Karkonoszy. Skręcam w lewo i czarnym szlakiem mozolnie maszeruję, łapiąc wysokość. Słyszę swój przyspieszony oddech, nie jest łatwo. Ponad 4,5 km tym szlakiem to blisko 700 metrów przewyższenia. Plusem jest nadal cisza i spokój, nikt nie widzi jak sapię jak parowóz, ale chcę przejść dzisiejszą trasę w dobrym tempie, a przy okazji cieszyć się otaczającą naturą. Słońce nieśmiało przebija się przez konary drzew, ale tylko chwilowo. Im wyżej, czuję, że jest chłodniej. Czym bliżej granicy z Czechami na Grzbiecie Karkonoszy U Petrovy Boudy, tym mgła zaczyna otulać coraz bliższą okolicę. Za nim jednak znalazłem w tym miejscu, spotkałem wyjątkowo piękne miejsce. Torfowiska zajmują w Karkonoszach aż 85 hektarów, a można je znaleźć w górnych strefach regla górnego i w dolnej części piętra kosodrzewiny.
A na grzbiecie... mgła. Nie mogło być inaczej. Zakładam dodatkową warstwę ubrania w postaci przeciw deszczówki. Myślę sobie, że za dużo to ja dzisiaj nie zobaczę. Postanowiłem zejść z Głównego Szlaku Sudeckiego w okolicach miejsca, gdzie zaczyna się podejście na Mały Szyszak. Jak go dojrzeć, gdy nic nie widać na kilkanaście metrów? Podejście jest mocne, ale wiem, że za chwilę się skończy, mimo że za wiele nie widzę.
Miejsce rozejścia szlaków znalazłem bez problemów. Akurat w tym miejscu byłem już trzeci raz. Wiedziałem, że zgubić się tu nie można, bo szlaki są bardzo dobrze oznaczone. Podchodzę więc w swoim tempie do rozejścia i już maszeruję zielonym szlakiem do Pielgrzymów. Nie sposób opisać piękna jakie mnie otacza. A do tego niebiosa się zlitowały i zaczyna przebijać się słoneczko. Jest po prostu cudnie! Nic tylko maszerować. Moje cukry są dobre - 90 oznaczają, że poziom idealny, ale na wszelki wypadek dojadam banana. Spotykam po dość długim czasie innych turystów, mówimy dzień dobry i każdy idzie w inną stroną oraz chłopaków, którzy zbierają jagody. Pytają się, czy nie poratuję ich łykiem wody. Przelewam więc do ich pustej butelki Staropolankę najlepszą wodę z Polanicy-Zdroju, którą otrzymaliśmy kilka dni wcześniej od Golf SPA Szczytna gdy wpadliśmy niespodziewanie w odwiedziny do naszych wspaniałych przyjaciół, Agnieszki i Marcina prowadzących to wspaniałe miejsce, za którym bardzo, ale to bardzo mocno tęsknimy. Oferują mi jagody, ale niestety nie mam gdzie ich zabrać. Z resztą czeka mnie pewnie jeszcze ze 20 km marszu. Zupy jagodowe to ja nie chcę w plecaku.
Po ponad 4 kilometrach po raz pierwszy znajduje się przy Pielgrzymach. To formacja skalna położona we wschodniej części Śląskiego Grzbietu na wysokości 1204 m n.p.m. Trzy potężne grupy skał budzą podziw. I to, że praktycznie nie ma tu nikogo, zaledwie ze mną 4 osoby, co jest ewenementem. Mogę więc poprosić przechodzących o zrobienie mi pamiątkowej fotki. Ja sam i Pielgrzymy. Pielgrzym-turysta z nizin z nimi, potężnymi, budzącymi mój podziw.
Tu zjadam kanapkę i ruszam ponownie w górę na grzbiet. Tym razem odwiedzam ponownie Słonecznik położony na wysokości 1423 m n.p.m.. Kolejną formację skalną, która przyciąga rzeszę turystów. Tym razem tylko jedna rodzina. Ja jestem tu po raz trzeci i wreszcie mogę zrobić kilka fotek i nikt mi nie włazi w kadr na skałki, na które nie powinno się wchodzić.
Ukontentowany widokami, zauroczony miejscami, które odwiedzam na szlaku i które widzę z Przesieki z balkonu Domu Nad Przesieką ruszam dalej. Przede mną jeszcze nie jeden piękny widok, niejedno wspaniałe miejsce, które odwiedzę dzisiaj. Ale to już w kolejnej części, żeby nie zanudzić Was za bardzo!
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam szczególnie - Dom Nad Doliną
Z góry bardzo dziękuję za polubienia moich fanpagów.
Muszę się czymś pochwalić. Wczoraj minęły 24 lata jak zacząłem pracę w Bibliotece Publicznej w Dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy. Czas leci szybko... zdecydowanie za szybko.
Mi pozostaje zaprosić Was w progi biblioteki, którą prowadzę - Punkt Biblioteczny nr 142 przy ul. Powstańców Śląskich w Galerii Bemowo na I piętrze :).
25 rok rozpoczęty! Wczoraj częstowałem szanownych Czytelników... Michałkami!
A dziś mam dla wszystkich chętnych zaproszenie :).
A jak Wy wyobrażacie sobie Pana idealnego? Czy w ogóle taki istnieje? Tego dowiecie się wkrótce, podczas spotkania w klimatycznym plenerze przed Wypożyczalnią dla Dorosłych i Młodzieży nr 38 (ul. Konarskiego 6).
Już 12 sierpnia o godz. 17.00 zapraszamy bardzo serdecznie na spotkanie z Agnieszką Niezgodą, autorką książki pt. “Pan Idealny”.
Wstęp wolny.
Agnieszka Niezgoda
Mieszkanka Warszawy, która dzieciństwo i młodość spędziła w Słupsku i jego okolicach. Humanistka – absolwentka Szkoły Głównej Handlowej. Miłośniczka aromaterapii i medycyny naturalnej, lubiąca łączyć to, co konwencjonalne i niekonwencjonalne. Autorka „Chwili nieuwagi” i „Niespodzianki” oraz trzech anglojęzycznych ebooków: „Unexpected”, „Complicated” oraz „Mr. Perfect”, który stał się pierwowzorem dla „Pana Idealnego”.
W 2013 roku, kilka lat po zakończeniu studiów, spełniła marzenie o wydaniu własnej książki i przelewanie na papier ciekawych historii do dziś traktuje jako hobby. W jej książkach dużo się dzieje, a obok bohaterów nie można przejść obojętnie – zawsze wzbudzają emocje i mają prawo popełniać własne błędy. Przecież nikt nie musi być idealny.
Autorka na co dzień pracuje ze słowem pisanym jako copywriter i tłumacz, swobodnie wykorzystując nie tylko język ojczysty, ale również angielski i niemiecki.
Dzień dobry, ja już po aktywności fizycznej. Dziś wreszcie po ponad 1,5 roku po tym jak pozamykano wszystko mogłem powrócić na biegową ścieżkę podczas 193. edycji parkrun Jabłonna. W miejsce, gdzie w raz z kilkoma pasjonatami biegania i idei parkrun, rozkręciliśmy jabłonowską lokalizację.
Ostatnie trzy edycje biegałem w Kudowie-Zdroju, więc radość powrotu do macierzystej była ogromna. Choć w lipcu ponownie otwieraliśmy w całej Polsce parkrun, to wtedy koordynowałem spotkanie. Dziś mogłem pobiec, ale nie było to typowe bieganie. Pełniłem funcję zamykającego stawkę. To fukcja, która pozwala na kontrolę, czy wszyscy uczestnicy pokonali trasę i dotarli do mety. Dziś miałem przyjemność tupać za zawodnikiem nordic walking, Wiesławem Kosteckim, który w tej dyscyplinie, w swojej kategorii jest w czołówce w naszym kraju.
Idea wolontariatu na parkrunie to najważniejsza sprawa.
Razem z moją Ulą od początku mocno zaangażowaliśmy się w budowanie społeczności parkrunowej w Jabłonnie. Oczywiście, jak wspomniałem wcześniej dwie osoby nie są w stanie prowadzić lokalizacji. Dlatego też cieszymy się, że z nami są inni parkrunowi wolontariusze - Szewczyki, Bruderki, Cierniaki, Łatki... i to tylko część, bo są jeszcze inne osoby, które starają się, by lokalizacja parkrun Jabłonna działała sprawnie.
Dziś więc wynik nie był tak ważny, ale uczestnictwo i działanie na rzecz organizacji. Wyniki dzisiejszego spotkania w podwarszawskiej Jabłonnie znajdziecie TUTAJ.
Całą galerię zdjęć w wykonaniu Magdaleny Maskiewicz (funkcja fotografa to też bardzo ważna sprawa) zjajdziecie na naszym FANPAGE.
Witam Was jak zwykle bardzo serdecznie. Dziś nowy cykl, który będzie się skłał z 28 odcinków. Dlaczego 28? Korona Gór Polski to projekt ustanowiony w 1997 roku. Składa się na nią 28 najwyższych szczytów wszystkich pasm górskich w Polsce. Jak obliczono trzeba pokonać w sumie 30000 metrów n.p.m., by ją zdobyć i choć to brzmi dosyć przerażająco, nie jest to wcale takie trudne. Całe rodziny potrafią zdobywać szczyty. Jedni to robią szybko w kilkadziesiąt godzin, inni rozkładają je na lata, w zależności od możliwości, np. urlopowych jak to się ma w moim przypadku.
Wszystkie informacje, jak dołączyć do Klubu Korony Gór Polski znajdziecie TUTAJ.
Za kawalera
Jak zaczęła się moja przygoda z Koroną Gór Polski? Muszę przyznać, że dosyć typowo, bo udało mi się namówić kolegów, Krzyśka i Marcina, by ruszyli ze mną w Sudety i zaczęli zbierać szczyty do korony. Mieliśmy podzielić to na kilka wyjazdów, rok po roku, ale... do skutku doszedł tylko pierwszy wyjazd 😂. Potem nastąpiły związki małżeńskie i projekt umarł śmiercią naturalną. Ale nie u mnie! Zaraziłem tym projektem moją rodzinkę, Ulę i Pawełka. Jednak dopiero od dwóch lat mój synek zapełnia książeczkę pieczątkami, bo regulamin mówi, że Koronę Polskich Gór mogą potwierdzać osoby po siódmych urodzinach. Wcześniejsze szczyty musieliśmy powtórzyć i zrobiliśmy to z dużą radością.
A wszystko zaczęło się od Waligóry - 2 lipca 2010 r.
Waligóra - Góry Kamienne – 936 m n.p.m.
Zapis trasy na mapaturystyczna.pl ---> 1 km - 138 metrów przewyższenia
Pierwszy szczyt, pierwsze emocje i pierwsze zdziwienie! Miało być szybko lekko, łatwo i przyjemnie, bo przecież co to jest kilometr w obie strony? Co tam 138 metrów przewyższenia, przecież to pikuś. Zacznijmy od początku. Podjechaliśmy do Schroniska PTTK Andrzejówka, gdzie mogliśmy zaparkować auto. Dużo dobrego słyszeliśmy o kuchni w schronisku, ale tą niewątpliwą przyjemność postanowiliśmy zostawić sobie po zejściu ze szczytu.
Ochoczo ruszyliśmy w stronę szczytu, nic nie zapowiadało, że tego dnia się zmęczymy (dodam, że po Waligórze, mieliśmy zaliczyć jeszcze Wielką Sowę i Szczeliniec Wielki)... Gdy po około 200 metrach trasy doszliśmy do rozgałęzienia szlaku i spojrzeliśmy na podejście, jużnam nie było w ogóle do śmiechu. Ostro w górę! To jedno z ostrzejszych podejść w Sudetach, 300-metrowa ścianka i ponad 120 metrów w prawie w pionie. Dobrze, że było ciepło i sucho, bo na stromym zboczu łatwo się można poślizgnąć. Tabliczki na dole pokazały, że przejście zajmie nam 15 minut. I mniej więcej po takim czasie, zasapani stanęliśmy na Waligórze. Tam niestety nie dostrzegliśmy żadnych widoków, a jedynie taki oto słupek.
I jeszcze jedno zdjęcie z podejścia
Szczyt zaliczony. Szybciutko w dół, uważnie, by nie skręcić, nie daj Boże, kostki i już mogliśmy w schronisku rozkoszować się bardzo dobrymi pierogami!
Wykaz szczytów
Po piątkowej 29-kilometrowej wyprawie przez trzy pasma górskie, poczynając od krańca Gór Stołowych, Góry Bystrzyckie aż na najwyższy szczyt Gór Orlickich, Orlicę, przyszedł czas na pożegnanie z Ziemią Kłodzką... na sportowo. Pojechaliśmy więc do Kudowy-Zdroju na cosobotnią imprezę zwaną parkrunem. Razem ze mną pobiegł Artur z Legionowa, który również w tym czasie wypoczywał w gościnnych progach GolfSpa Szczytna.
Przed startem, jak widać z powyższego, humory nam dopisywały. Kameralny start, wystartowało bowiem 10 zawodników, chętnych do aktywności ruchowej. Park Muzyczny w Kudowie-Zdroju wręcz do niej zachęca.
To mój piąty start w parkrunie w tym pięknym miejscu. Tym razem czas daleki od oczekiwań, ale tydzień wcześniej mój czas wyniósł 32:51. W minioną sobotę 32:20, a więc jest jakaś poprawa, mimo że mięśnie odczuwały trudny piątkowej wędrówki. A w sumie wystartowałem 125. raz w parkrunach.
W linku pełne wyniki 55. edycji parkrun Park Zdrojowy, Kudowa Zdrój - TUTAJ.
Ja już po pierwszym wyjeździe na urlop. Na pewno nie zaskoczę Was, gdzie byłem ze swoją rodzinką, bo zdajecie sobie sprawę, że byliśmy na Niesamowitej Ziemi Kłodzkiej w Golf Spa Szczytna! Osiem dni, osiem aktywności, nowe miejsca i trasy, naprawdę była to udana eskapada w południowo-zachodnią część Polski.
Z wyjazdu na początek polecam Wam dość długą trasę, może niezbyt urodziwą, może nie ze spektakularnymi widokami, ale przeszliśmy wraz z Marcinem, właścicielem Golfowej Wioski przez... trzy pasma górskie Sudetów: południowo-wschodni kraniec Gór Stołowych, północny fragment Gór Bystrzyckich i północną część Gór Orlickich.
Zapis przejścia znajdziesz TUTAJ.
Zaczęliśmy tradycyjnie z Golfowej Wioski, niedaleko szczytu Ślepowron (553 m n.p.m.) Stąd rozpościerają się niesamowite widoki na zamek Leśna Skała na Szczytniku, zanim masyw Wolarza, Obniżenie Dusznickie i... Orlicę przy dobrej widoczności.
Pierwsze kilometry w dobrym tempie. Pokonujemy pierwsze 5 km w niespełna godzinę. W centrum miasta, maszerując czarnym szlakiem, mijamy figurę św. Niepomucena, który stoi tuż przy krajowej "ósemce". Figura świętego stoi na postumencie z kamienia. Na nim można doczytać się daty 1711. To rok, w którym została wykonana rzeźba oraz herb jej fundatora herb fundatora Christopha Cajetana von Hardiga. Niestety reklamy w tle skutecznie pokazują, w jakim wieku żyjemy my...
Za chwilę znajdujemy się przy stacji kolejowej w Szczytnej, z której warto wybrać się pociągiem Kolei Dolnośląskich w kierunku Kudowy-Zdroju. Widoki gwarantowane! My maszerujemy wzdłuż torów, mijamy ostatnie domostwa miasta i wchodzimy w las. Ścieżka mało wydeptana, bo szlak w tym miejscu jest zaledwie od paru lat. Dopiero gdy wychodzimy na leśne dukty, możemy zwiększyć swoje tempo marszu, mimo że szlak prowadzi pod górę. Oczywiście to tempo zakończy się około 500 metrów przez szczytem Wolarza. Czeka tam na nas "ściana", która daje się mi we znaki. Podobnie jest czerwonym szlakiem od Bobrownik (część Szczytnej), ale tam ściana jest na początku, tu zmagamy się na końcu podejścia na ten mało uczęszczany szczyt Gór Bystrzyckich.
Po krótkim odpoczynku ruszamy w dalszą wędrówkę. W Szczytnej opuściliśmy granice Gór Stołowych, teraz maszerujemy przez Góry Bystrzyckie, dzikie, mało uczęszczane, ale za to piękne. Ciszę, śpiew ptaków i inne odgłosy przyrody zakłócają... pracownicy leśni, którzy pracują przy wycince drzew. Komentarz zbędny. Do tego naszą wędrówkę zakłóca ogromny "tiropodobny" wielki samochód do przewozu drzew. Od razu mam skojarzenie z filmem Oszukać przeznaczenie...
Za nim dotrzemy do Zieleńca, dzielnicy Dusznik-Zdroju znajdziemy się w szczególnym miejscu. Jest nim Torfowisko pod Zieleńcem. Pięknie wyglądają tu wełniaczki pochwowate! Warto było przemierzyć ponad 18 km, by je zobaczyć!
Kontynuujemy marsz w kierunku Zieleńca i w kolejne sudeckie pasmo, którym są Góry Orlickie. Za nim zdobędziemy szczyt z Korony Gór Polski, Orlicę, odpoczniemy w gościnnych progach Schroniska Orlica. Tam po małej regenracji ruszamy dalej na trasę. Po niespełna 45 minutach meldujemy się na nowo wybudowanej wieży widokowej, z której niestety tego dnia nic nie widać. Pogoda tym razem nie spisała się na medal. Żeby osiągnąć wierzchołek, musimy przeskoczyć kilkanascie metrów na stronę czeską.
Nam pozostaje już zejście do Zieleńca, gdzie na zmordowanych turystów czeka.., moja żona Ula, która była już ze mną i Pawełkiem na tym szczycie. 29 km pokazał gps. To była bardzo udana wycieczka, przy przewyższeniu ponad 1000 metrów, która zajęła nam około 7 godzin marszu. Po takim wysiłku pierogi w Pierogarni od Pokoleń w Szczytnej smakują wyśmienicie.
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam - Golf&Spa Szczytna Golfowa Wioska.
Gdzie zjeść? Nie ma innej opcji - Pierogarnia od Pokoleń w centrum Szczytnej.
Polecam powyższe fanpage i zapraszam do ich polubienia :)