Na czym to ja skończyłem, albo w którym miejscu trasy się znalazłem?
Zapis trasy - 36, 42 km - 1400 metrów przewyższenia
Już wiem! Jestem na Grzbiecie Karkonoszy przy formacji skalnej zwanej Słonecznikiem. Dlaczego granitowa formacja tak została nazwana? Z niemieckiego Słonecznik to Mittagsstein, w tłumaczeniu na nasz język to Kamień południowy, Kamień Południa. Mieszkańcy okolic, patrząc na daleko oddalone skałki wiedzieli, że gdy słońce znajdzie się nam nimi, będzie to południe. Choć nazwa bardziej kojarzy się nam z żółto-czarnym krążkiem i pysznymi pestkami. Wróćmy zdecydowanie na szlak, bo za chwilę zacznie się poezja dla duszy, szok dla oczy, a dech w piersiach dla wielu, w tym i mnie, zostanie przytkany. O czy mowa? O Kotle Dużego i Małego Stawu. Dla mnie to kultowe miejsce. I tutaj muszę koniecznie dodać, że udało mi się podczas tej wycieczki zobaczyć wszystko z góry, a potem zejść z grzbietu do Samotni i zobaczyć to z dołu. Bajka!
Niestety Kotła Dużego Stawu nie mogłem tego objąć jednym kadrem, nad czym bardzo ubolewam. Jednak chwilę później Kocioł Małego Stawu udało mi się uchwycić razem z dwoma schroniskami Strzechą Akademicką i Samotnią, na tle Królowej Karkonoszy, Śnieżki 1603 m n.p.m.
Nie chcę tu wrzucić wielu zdjęć, ale na samym końcu znajdziecie link do galerii, gdzie będziecie mogli zobaczyć piękno tego miejsca z różnych perspektyw.
Wyprzedzają mnie rodziny z dziećmi, bo ja muszę tu trochę postać, pokontemplować, upoić się tym widokiem, tak aby utrwalić go jak najdłużej w pamięci. Wszystko dlatego, że jeżeli zdrowie pozwoli, to dopiero za dwa lata będę mógł podziwiać to miejsce, ponieważ atak na przejście całego Grzbietu Karkonoszy od Przełęczy Okraj do Polany Jakuszyckiej. Wiem, że muszę ruszać, choć z każdym krokiem czuję tęsknotę do tego miejsca. Jeszcze się odwracam, ale i przede mną piękny widok. Królowa Śnieżka uśmiecha się do mnie, zachęca, ale tą niewątpliwie ogromną przyjemność wejścia podczas minionych wakacji, zostawiam sobie na wejście z moją Ulą i Pawełkiem. Chwilę wspominam moje zeszłoroczne wejście z Marcinem, właścicielem Golf SPA Szczytna, gdy przez Kocioł Łomniczki zdobyliśmy szczyt w 2 godziny i 5 minut! O tym pisałem ----> Wyprawa na Śnieżkę.
A Śnieżka wyglądała w sierpniu tak!
Patrzę jeszcze chwilę na najwyższy szczyt Karkonoszy i ruszam z grzbietu w dół niebieskim szlakiem Do Samotni przez Strzechę Akademicką. ten fragment szlaku zasługuje na szczególną uwagę. Z resztą gdy zejdziecie do jednego z najbardziej klimatycznego i położonego w niesamowitym miejscu schroniska Samotnia, położonego na Małym Stawem, zobaczycie o czym mówię. A teraz przerwa! Ale nie na pisanie tylko na kilkunastominutowy odpoczynek... Wchodzę do schroniska, kupuję magnez oraz piwko. Trzeba podnieść sobie cukier. Siadam i cieszę się widokiem. To niesamowite miejsce. Każdy kto bywa w Karkonoszach musi to miejsce zobaczyć. Ja cieszę się jak dziecko.
Za chwilkę pod schroniskiem...
Jak widzicie, 23 i pół kilometra za mną i 7 godzin marszu. W tymi miejscu nie wiedziałem, że do końca maszerowania jeszcze około 13 km. Myślałem, że góra dyszka. Byłem trochę zmęczony, dobrze, że zawsze mam przy sobie mapę, która bardzo mi się przydała, o czym później. A jeśli mapa to? Szeroki wybór w Bibliotece Publicznej Dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy w Punkcie Bibliotecznym nr 142, który mam zaszczyt prowadzić. Wypożyczasz na trasę laminowany egzemplarz i nie boisz się, że zniszczysz.
Piwko wypite, kilka łyków wpaniałej wody Staropolanki, poziom cukru 162, więc ciut insuliny podaję, by po bananie i piwie nie skoczył wyżej i żegnam się z Samotnią. Ruszam tuż obok stawu i kotła, który jest niewątpliwie piękny.
Schodzę w dół niebieskim szlakiem przez Polanę do miejsca, gdzie dochodzi czarny szlak z Borowic. Dobra pogoda kończy się, zaczyna się chmurzyć, a w lesie robi się ciemnawo, mało przyjemnie. Tu turystów już nie ma, a przez ostatnie 13 kilometrów spotkam już tylko zaledwie kilka osób. Szlak najpierw prowadzi przez niesamowicie piękny las, aż do momentu gdy kamienistym środkiem zejścia... płynie woda. Zdjęcie tego nie oddaje, bo zrobiłem tylko jedno, a potem schowałem sprzęt, bo bałem się go uszkodzić w razie wywrotki.
Jak się potem okaże będzie to ostatnie zdjęcie tego dnia. Po przejściu trochę niebezpiecznego miejsca, bo strumyk płynął sobie środeczkiem przez co najmniej 200 metrów, zaczęło padać i to naprawdę intensywnie. Jeszcze kilka słów o tym miejscu. Obok płynie właściwy strumyk zwany Jodłówką, taką nazwę znalazłem na mapach turystycznych, ale właśnie środkiem szlaku prowadzi jego krótka odnoga... No cóż.
Jestem już zmęczony, bo w dwóch miejscach moja głowa już nie zawsze kontroluje szlaku. Raz pan w Borowicach krzyczy przy dźwiękach swojej kosiarki, że szlak skręca w prawo i że idę w złym kierunku. Ano faktycznie, ale w tym miejscu to szlak nie był idealnie zaznaczony. Dochodzę do szlaku żółtego, który poprowadzi mnie do Przesieki i miejsca, gdzie zatoczę pętlę. Znów oznaczenie nie jest idealne, ale trafiam na właściwy dukt leśny, gdzie mijam dwójkę turystów, tatę z dzieckiem. - Tam też pada? - pyta starszy. Mówię - niestety tak. Pozdrawiamy się i idziemy w przeciwnych kierunkach, zapewne nigdy już się nie spotkając. Tak to już jest na szlakach. Często miła rozmowa będzie tą ostatnią między zainteresowanymi. Przekraczam mostek na Myi, dopływie Podgórnej. Niedaleko warto zobaczyć Kaskady Myi. O tym w osobnym wpisie. Wiem, że to końcówka, słyszę Podgórną i przechodząc przez kolejny mostek, skręcam tam, gdzie... nie prowadzi szlak. Choć mi się wydaje, że idę dobrze. Po przejściu może 200 metrów mam wrażenie, że coś nie tak. Postanawiam się cofnąć, bo mam wrażenie, że nie poszedłem tak, jak prowadzi szlak. Spojrzałem na mapę, puknąłem nią się w głowę i znów wkroczyłem na właściwe tory. Doszedłem do miejsca, gdzie schodzi się do Wodospadu Podgórnej, słyszałem jego moc, ale nie miałem już siły zejść te 150 metrów. Zresztą dwukrotnie go zobaczyłem podczas wyjazdu do Przesieki, o czym wspomnę wkrótce. Została końcówka. Z żółtego szlaku widać Dom Nad Doliną, więc kolejny raz kontaktuję się z Ulą, proszę ją o kawkę i po 10 i pół godzinie melduję się na mecie.
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam szczególnie - Dom Nad Doliną
Z góry bardzo dziękuję za polubienia moich fanpagów.
Oj dawno mnie tu nie było, oj dawno. Jednak musicie być wyrozumiali. Żeby coś zamieścić, trzeba coś zobaczyć, zwiedzić czy odkryć. Tym razem zabieram Was w ulubioną część Karkonoszy. Jaką? Za chwilę się przekonacie. Czy warto? Sami zadecydujecie!
Mam zawsze jeden dzień (lub dwa) podczas wyjazdu, gdy mogę zaplanować sobie samotną wyprawę na długi szlak. Planowałem, że przejdę 42 kilometry, mimo że ostatnio z kondycją u mnie różnie bywa. Plany planami, potem może uda mi się 32, żeby pobić ostatnie 29 ze Szczytnej, a w sumie wyszło jeszcze inaczej. Gdy moja rodzinka, Ula i Pawełek, smacznie spała ja wychodzę w teren!
Zapis trasy - 36, 42 km - 1400 metrów przewyższenia
Końcówka sierpnia. Przesieka. Nie zapowiada się, że będzie mi towarzyszyć pogoda - żyleta. Rano Grzbietu Karkonoszy spod Domu Nad Doliną nie widać. Zasnute góry mgłami, chmurami, które zapowiadają deszcz. W zanadrzu kurtka przeciwdeszczowa oraz czapka z daszkiem. Ruszam w bluzie, bo nie chcę, by zaskoczyła mnie kiepska aura.
Siódma rano. Ruszam z zapałem. Najpierw od wakacyjnego miejsca zamieszkania kilkaset metrów zielonym szlakiem, by przy Potoku Czerwienia skręcić w prawo w żółty szlak w stronę Podgórzyna. Pierwszy odcinek prawie jest po płaskim, zaledwie 100 metrów przewyższenia na 3,2 km fragmencie. Prócz biegacza nic nie przeszkadza w kontemplowaniu przyrody. Jakiś ruch w krzakach, szelest w trafie, szum spływającej wody to wszystko komponuje się w niezwykłą symfonię. Naturalną, taką, która pozwala wywalić z głowy wszelkie troski, by myślenie stało się czyste, nie zaprzątające sobie sprawy przyziemnymi problemami. Liczy się tu i teraz.
Za chwilę moje tempo marszu wyraźnie się zmieni na wolniejsze. A to dla tego, że ruszę prostu w górę na Grzbiet Karkonoszy. Skręcam w lewo i czarnym szlakiem mozolnie maszeruję, łapiąc wysokość. Słyszę swój przyspieszony oddech, nie jest łatwo. Ponad 4,5 km tym szlakiem to blisko 700 metrów przewyższenia. Plusem jest nadal cisza i spokój, nikt nie widzi jak sapię jak parowóz, ale chcę przejść dzisiejszą trasę w dobrym tempie, a przy okazji cieszyć się otaczającą naturą. Słońce nieśmiało przebija się przez konary drzew, ale tylko chwilowo. Im wyżej, czuję, że jest chłodniej. Czym bliżej granicy z Czechami na Grzbiecie Karkonoszy U Petrovy Boudy, tym mgła zaczyna otulać coraz bliższą okolicę. Za nim jednak znalazłem w tym miejscu, spotkałem wyjątkowo piękne miejsce. Torfowiska zajmują w Karkonoszach aż 85 hektarów, a można je znaleźć w górnych strefach regla górnego i w dolnej części piętra kosodrzewiny.
A na grzbiecie... mgła. Nie mogło być inaczej. Zakładam dodatkową warstwę ubrania w postaci przeciw deszczówki. Myślę sobie, że za dużo to ja dzisiaj nie zobaczę. Postanowiłem zejść z Głównego Szlaku Sudeckiego w okolicach miejsca, gdzie zaczyna się podejście na Mały Szyszak. Jak go dojrzeć, gdy nic nie widać na kilkanaście metrów? Podejście jest mocne, ale wiem, że za chwilę się skończy, mimo że za wiele nie widzę.
Miejsce rozejścia szlaków znalazłem bez problemów. Akurat w tym miejscu byłem już trzeci raz. Wiedziałem, że zgubić się tu nie można, bo szlaki są bardzo dobrze oznaczone. Podchodzę więc w swoim tempie do rozejścia i już maszeruję zielonym szlakiem do Pielgrzymów. Nie sposób opisać piękna jakie mnie otacza. A do tego niebiosa się zlitowały i zaczyna przebijać się słoneczko. Jest po prostu cudnie! Nic tylko maszerować. Moje cukry są dobre - 90 oznaczają, że poziom idealny, ale na wszelki wypadek dojadam banana. Spotykam po dość długim czasie innych turystów, mówimy dzień dobry i każdy idzie w inną stroną oraz chłopaków, którzy zbierają jagody. Pytają się, czy nie poratuję ich łykiem wody. Przelewam więc do ich pustej butelki Staropolankę najlepszą wodę z Polanicy-Zdroju, którą otrzymaliśmy kilka dni wcześniej od Golf SPA Szczytna gdy wpadliśmy niespodziewanie w odwiedziny do naszych wspaniałych przyjaciół, Agnieszki i Marcina prowadzących to wspaniałe miejsce, za którym bardzo, ale to bardzo mocno tęsknimy. Oferują mi jagody, ale niestety nie mam gdzie ich zabrać. Z resztą czeka mnie pewnie jeszcze ze 20 km marszu. Zupy jagodowe to ja nie chcę w plecaku.
Po ponad 4 kilometrach po raz pierwszy znajduje się przy Pielgrzymach. To formacja skalna położona we wschodniej części Śląskiego Grzbietu na wysokości 1204 m n.p.m. Trzy potężne grupy skał budzą podziw. I to, że praktycznie nie ma tu nikogo, zaledwie ze mną 4 osoby, co jest ewenementem. Mogę więc poprosić przechodzących o zrobienie mi pamiątkowej fotki. Ja sam i Pielgrzymy. Pielgrzym-turysta z nizin z nimi, potężnymi, budzącymi mój podziw.
Tu zjadam kanapkę i ruszam ponownie w górę na grzbiet. Tym razem odwiedzam ponownie Słonecznik położony na wysokości 1423 m n.p.m.. Kolejną formację skalną, która przyciąga rzeszę turystów. Tym razem tylko jedna rodzina. Ja jestem tu po raz trzeci i wreszcie mogę zrobić kilka fotek i nikt mi nie włazi w kadr na skałki, na które nie powinno się wchodzić.
Ukontentowany widokami, zauroczony miejscami, które odwiedzam na szlaku i które widzę z Przesieki z balkonu Domu Nad Przesieką ruszam dalej. Przede mną jeszcze nie jeden piękny widok, niejedno wspaniałe miejsce, które odwiedzę dzisiaj. Ale to już w kolejnej części, żeby nie zanudzić Was za bardzo!
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam szczególnie - Dom Nad Doliną
Z góry bardzo dziękuję za polubienia moich fanpagów.
Muszę się czymś pochwalić. Wczoraj minęły 24 lata jak zacząłem pracę w Bibliotece Publicznej w Dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy. Czas leci szybko... zdecydowanie za szybko.
Mi pozostaje zaprosić Was w progi biblioteki, którą prowadzę - Punkt Biblioteczny nr 142 przy ul. Powstańców Śląskich w Galerii Bemowo na I piętrze :).
25 rok rozpoczęty! Wczoraj częstowałem szanownych Czytelników... Michałkami!
A dziś mam dla wszystkich chętnych zaproszenie :).
A jak Wy wyobrażacie sobie Pana idealnego? Czy w ogóle taki istnieje? Tego dowiecie się wkrótce, podczas spotkania w klimatycznym plenerze przed Wypożyczalnią dla Dorosłych i Młodzieży nr 38 (ul. Konarskiego 6).
Już 12 sierpnia o godz. 17.00 zapraszamy bardzo serdecznie na spotkanie z Agnieszką Niezgodą, autorką książki pt. “Pan Idealny”.
Wstęp wolny.
Agnieszka Niezgoda
Mieszkanka Warszawy, która dzieciństwo i młodość spędziła w Słupsku i jego okolicach. Humanistka – absolwentka Szkoły Głównej Handlowej. Miłośniczka aromaterapii i medycyny naturalnej, lubiąca łączyć to, co konwencjonalne i niekonwencjonalne. Autorka „Chwili nieuwagi” i „Niespodzianki” oraz trzech anglojęzycznych ebooków: „Unexpected”, „Complicated” oraz „Mr. Perfect”, który stał się pierwowzorem dla „Pana Idealnego”.
W 2013 roku, kilka lat po zakończeniu studiów, spełniła marzenie o wydaniu własnej książki i przelewanie na papier ciekawych historii do dziś traktuje jako hobby. W jej książkach dużo się dzieje, a obok bohaterów nie można przejść obojętnie – zawsze wzbudzają emocje i mają prawo popełniać własne błędy. Przecież nikt nie musi być idealny.
Autorka na co dzień pracuje ze słowem pisanym jako copywriter i tłumacz, swobodnie wykorzystując nie tylko język ojczysty, ale również angielski i niemiecki.
Dzień dobry, ja już po aktywności fizycznej. Dziś wreszcie po ponad 1,5 roku po tym jak pozamykano wszystko mogłem powrócić na biegową ścieżkę podczas 193. edycji parkrun Jabłonna. W miejsce, gdzie w raz z kilkoma pasjonatami biegania i idei parkrun, rozkręciliśmy jabłonowską lokalizację.
Ostatnie trzy edycje biegałem w Kudowie-Zdroju, więc radość powrotu do macierzystej była ogromna. Choć w lipcu ponownie otwieraliśmy w całej Polsce parkrun, to wtedy koordynowałem spotkanie. Dziś mogłem pobiec, ale nie było to typowe bieganie. Pełniłem funcję zamykającego stawkę. To fukcja, która pozwala na kontrolę, czy wszyscy uczestnicy pokonali trasę i dotarli do mety. Dziś miałem przyjemność tupać za zawodnikiem nordic walking, Wiesławem Kosteckim, który w tej dyscyplinie, w swojej kategorii jest w czołówce w naszym kraju.
Idea wolontariatu na parkrunie to najważniejsza sprawa.
Razem z moją Ulą od początku mocno zaangażowaliśmy się w budowanie społeczności parkrunowej w Jabłonnie. Oczywiście, jak wspomniałem wcześniej dwie osoby nie są w stanie prowadzić lokalizacji. Dlatego też cieszymy się, że z nami są inni parkrunowi wolontariusze - Szewczyki, Bruderki, Cierniaki, Łatki... i to tylko część, bo są jeszcze inne osoby, które starają się, by lokalizacja parkrun Jabłonna działała sprawnie.
Dziś więc wynik nie był tak ważny, ale uczestnictwo i działanie na rzecz organizacji. Wyniki dzisiejszego spotkania w podwarszawskiej Jabłonnie znajdziecie TUTAJ.
Całą galerię zdjęć w wykonaniu Magdaleny Maskiewicz (funkcja fotografa to też bardzo ważna sprawa) zjajdziecie na naszym FANPAGE.
Witam Was jak zwykle bardzo serdecznie. Dziś nowy cykl, który będzie się skłał z 28 odcinków. Dlaczego 28? Korona Gór Polski to projekt ustanowiony w 1997 roku. Składa się na nią 28 najwyższych szczytów wszystkich pasm górskich w Polsce. Jak obliczono trzeba pokonać w sumie 30000 metrów n.p.m., by ją zdobyć i choć to brzmi dosyć przerażająco, nie jest to wcale takie trudne. Całe rodziny potrafią zdobywać szczyty. Jedni to robią szybko w kilkadziesiąt godzin, inni rozkładają je na lata, w zależności od możliwości, np. urlopowych jak to się ma w moim przypadku.
Wszystkie informacje, jak dołączyć do Klubu Korony Gór Polski znajdziecie TUTAJ.
Za kawalera
Jak zaczęła się moja przygoda z Koroną Gór Polski? Muszę przyznać, że dosyć typowo, bo udało mi się namówić kolegów, Krzyśka i Marcina, by ruszyli ze mną w Sudety i zaczęli zbierać szczyty do korony. Mieliśmy podzielić to na kilka wyjazdów, rok po roku, ale... do skutku doszedł tylko pierwszy wyjazd 😂. Potem nastąpiły związki małżeńskie i projekt umarł śmiercią naturalną. Ale nie u mnie! Zaraziłem tym projektem moją rodzinkę, Ulę i Pawełka. Jednak dopiero od dwóch lat mój synek zapełnia książeczkę pieczątkami, bo regulamin mówi, że Koronę Polskich Gór mogą potwierdzać osoby po siódmych urodzinach. Wcześniejsze szczyty musieliśmy powtórzyć i zrobiliśmy to z dużą radością.
A wszystko zaczęło się od Waligóry - 2 lipca 2010 r.
Waligóra - Góry Kamienne – 936 m n.p.m.
Zapis trasy na mapaturystyczna.pl ---> 1 km - 138 metrów przewyższenia
Pierwszy szczyt, pierwsze emocje i pierwsze zdziwienie! Miało być szybko lekko, łatwo i przyjemnie, bo przecież co to jest kilometr w obie strony? Co tam 138 metrów przewyższenia, przecież to pikuś. Zacznijmy od początku. Podjechaliśmy do Schroniska PTTK Andrzejówka, gdzie mogliśmy zaparkować auto. Dużo dobrego słyszeliśmy o kuchni w schronisku, ale tą niewątpliwą przyjemność postanowiliśmy zostawić sobie po zejściu ze szczytu.
Ochoczo ruszyliśmy w stronę szczytu, nic nie zapowiadało, że tego dnia się zmęczymy (dodam, że po Waligórze, mieliśmy zaliczyć jeszcze Wielką Sowę i Szczeliniec Wielki)... Gdy po około 200 metrach trasy doszliśmy do rozgałęzienia szlaku i spojrzeliśmy na podejście, jużnam nie było w ogóle do śmiechu. Ostro w górę! To jedno z ostrzejszych podejść w Sudetach, 300-metrowa ścianka i ponad 120 metrów w prawie w pionie. Dobrze, że było ciepło i sucho, bo na stromym zboczu łatwo się można poślizgnąć. Tabliczki na dole pokazały, że przejście zajmie nam 15 minut. I mniej więcej po takim czasie, zasapani stanęliśmy na Waligórze. Tam niestety nie dostrzegliśmy żadnych widoków, a jedynie taki oto słupek.
I jeszcze jedno zdjęcie z podejścia
Szczyt zaliczony. Szybciutko w dół, uważnie, by nie skręcić, nie daj Boże, kostki i już mogliśmy w schronisku rozkoszować się bardzo dobrymi pierogami!
Wykaz szczytów
Po piątkowej 29-kilometrowej wyprawie przez trzy pasma górskie, poczynając od krańca Gór Stołowych, Góry Bystrzyckie aż na najwyższy szczyt Gór Orlickich, Orlicę, przyszedł czas na pożegnanie z Ziemią Kłodzką... na sportowo. Pojechaliśmy więc do Kudowy-Zdroju na cosobotnią imprezę zwaną parkrunem. Razem ze mną pobiegł Artur z Legionowa, który również w tym czasie wypoczywał w gościnnych progach GolfSpa Szczytna.
Przed startem, jak widać z powyższego, humory nam dopisywały. Kameralny start, wystartowało bowiem 10 zawodników, chętnych do aktywności ruchowej. Park Muzyczny w Kudowie-Zdroju wręcz do niej zachęca.
To mój piąty start w parkrunie w tym pięknym miejscu. Tym razem czas daleki od oczekiwań, ale tydzień wcześniej mój czas wyniósł 32:51. W minioną sobotę 32:20, a więc jest jakaś poprawa, mimo że mięśnie odczuwały trudny piątkowej wędrówki. A w sumie wystartowałem 125. raz w parkrunach.
W linku pełne wyniki 55. edycji parkrun Park Zdrojowy, Kudowa Zdrój - TUTAJ.
Ja już po pierwszym wyjeździe na urlop. Na pewno nie zaskoczę Was, gdzie byłem ze swoją rodzinką, bo zdajecie sobie sprawę, że byliśmy na Niesamowitej Ziemi Kłodzkiej w Golf Spa Szczytna! Osiem dni, osiem aktywności, nowe miejsca i trasy, naprawdę była to udana eskapada w południowo-zachodnią część Polski.
Z wyjazdu na początek polecam Wam dość długą trasę, może niezbyt urodziwą, może nie ze spektakularnymi widokami, ale przeszliśmy wraz z Marcinem, właścicielem Golfowej Wioski przez... trzy pasma górskie Sudetów: południowo-wschodni kraniec Gór Stołowych, północny fragment Gór Bystrzyckich i północną część Gór Orlickich.
Zapis przejścia znajdziesz TUTAJ.
Zaczęliśmy tradycyjnie z Golfowej Wioski, niedaleko szczytu Ślepowron (553 m n.p.m.) Stąd rozpościerają się niesamowite widoki na zamek Leśna Skała na Szczytniku, zanim masyw Wolarza, Obniżenie Dusznickie i... Orlicę przy dobrej widoczności.
Pierwsze kilometry w dobrym tempie. Pokonujemy pierwsze 5 km w niespełna godzinę. W centrum miasta, maszerując czarnym szlakiem, mijamy figurę św. Niepomucena, który stoi tuż przy krajowej "ósemce". Figura świętego stoi na postumencie z kamienia. Na nim można doczytać się daty 1711. To rok, w którym została wykonana rzeźba oraz herb jej fundatora herb fundatora Christopha Cajetana von Hardiga. Niestety reklamy w tle skutecznie pokazują, w jakim wieku żyjemy my...
Za chwilę znajdujemy się przy stacji kolejowej w Szczytnej, z której warto wybrać się pociągiem Kolei Dolnośląskich w kierunku Kudowy-Zdroju. Widoki gwarantowane! My maszerujemy wzdłuż torów, mijamy ostatnie domostwa miasta i wchodzimy w las. Ścieżka mało wydeptana, bo szlak w tym miejscu jest zaledwie od paru lat. Dopiero gdy wychodzimy na leśne dukty, możemy zwiększyć swoje tempo marszu, mimo że szlak prowadzi pod górę. Oczywiście to tempo zakończy się około 500 metrów przez szczytem Wolarza. Czeka tam na nas "ściana", która daje się mi we znaki. Podobnie jest czerwonym szlakiem od Bobrownik (część Szczytnej), ale tam ściana jest na początku, tu zmagamy się na końcu podejścia na ten mało uczęszczany szczyt Gór Bystrzyckich.
Po krótkim odpoczynku ruszamy w dalszą wędrówkę. W Szczytnej opuściliśmy granice Gór Stołowych, teraz maszerujemy przez Góry Bystrzyckie, dzikie, mało uczęszczane, ale za to piękne. Ciszę, śpiew ptaków i inne odgłosy przyrody zakłócają... pracownicy leśni, którzy pracują przy wycince drzew. Komentarz zbędny. Do tego naszą wędrówkę zakłóca ogromny "tiropodobny" wielki samochód do przewozu drzew. Od razu mam skojarzenie z filmem Oszukać przeznaczenie...
Za nim dotrzemy do Zieleńca, dzielnicy Dusznik-Zdroju znajdziemy się w szczególnym miejscu. Jest nim Torfowisko pod Zieleńcem. Pięknie wyglądają tu wełniaczki pochwowate! Warto było przemierzyć ponad 18 km, by je zobaczyć!
Kontynuujemy marsz w kierunku Zieleńca i w kolejne sudeckie pasmo, którym są Góry Orlickie. Za nim zdobędziemy szczyt z Korony Gór Polski, Orlicę, odpoczniemy w gościnnych progach Schroniska Orlica. Tam po małej regenracji ruszamy dalej na trasę. Po niespełna 45 minutach meldujemy się na nowo wybudowanej wieży widokowej, z której niestety tego dnia nic nie widać. Pogoda tym razem nie spisała się na medal. Żeby osiągnąć wierzchołek, musimy przeskoczyć kilkanascie metrów na stronę czeską.
Nam pozostaje już zejście do Zieleńca, gdzie na zmordowanych turystów czeka.., moja żona Ula, która była już ze mną i Pawełkiem na tym szczycie. 29 km pokazał gps. To była bardzo udana wycieczka, przy przewyższeniu ponad 1000 metrów, która zajęła nam około 7 godzin marszu. Po takim wysiłku pierogi w Pierogarni od Pokoleń w Szczytnej smakują wyśmienicie.
Więcej zdjęć znajdziecie na moim profilu na Facebooku. Daję link do całej galerii - TUTAJ.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz i Niesamowita Ziemia Kłodzka.
Gdybyście chcieli odpoczywać w tych pięknych okolicach polecam - Golf&Spa Szczytna Golfowa Wioska.
Gdzie zjeść? Nie ma innej opcji - Pierogarnia od Pokoleń w centrum Szczytnej.
Polecam powyższe fanpage i zapraszam do ich polubienia :)
Co to jest parkrun?
Parkrun to cykliczny bieg na dystansie 5km. Rozgrywany jest na niemal wszystkich kontynentach. W Polsce amatorzy biegania mogą spróbować swoich sił w 79 lokalizacjach (otwierane są następne). W każdą sobotę punktualnie o 9.00 można wziąć udział w biegu na 5km. W biegu bezpłatnym, bo jedynym „kosztem” jakie ponosi uczestnik to… rejestracja w systemie i wydruk indywidualnego kodu uczestnika, który należy wziąć na bieg.
Tu możesz się zarejestrować! - KLIKNIJ
Historia biegów parkrun sięga 13 października 2004 roku. Wtedy to w Londynie w Bushy Park, drugim pod względem wielkości spośród królewskich parków położonym w południowo-zachodniej części miasta, odbył się pierwszy bieg parkrun. Pobiegło w nim… 13 osób.
W Polsce mamy już blisko 80 lokalizacji, nowe (po pandemii) co sobota się otwierają, myślę, że przez następny rok będzie już 100!
Mapa biegów w Polsce.
Co ja mam z tym wspólnego? Biegi parkrun wciągnęły mnie bez reszty. Najpierw samo bieganie. Postanowiłem zaliczać lokalizacje w Polsce. Na początku szło mi dosyć nieźle do momentu... gdy postanowiliśmy z grupką biegaczy stworzyć parkrun w Powiecie Legionowskim. Padło na Jabłonnę i park przy zabytkowym Zespole Parkowo-Pałacowym. Po sprawach organizacyjnych z Polską Akademią Nauk, dzięki wsparciu naszych miejscowych władz Urzędu w Jabłonnie ruszyliśmy 27 sierpnia 2016 r.
Wróćmy do mnie. Jeśli chcecie przeanalizować moje starty wystarczy kliknąć TUTAJ.
Na swoim koncie mam zaliczone 124 biegi parkrun. Najwiecej w Jabłonnie, bo 46 razy. Często biegałem również w Warszawie w takich lokalizacjach jak: Warszawa-Praga, Warszawa-Bródno, Warszawa-Żoliborz, Pole Mokotowskie czy Warszawa-Ursynów. Ale 4 starty zaliczyłem w parkrun Park Zdrojowy w Kudowie-Zdroju! W sumie wystartowałem w 27 lokalizacjach w Polsce i w jednej zagranicznej w Hasenheide w Berlinie.
Mój nalepszy czas jest z Krakowa - 23:01. Najlepsze miejsce to 3 w parkrun Augustów i parkrun Skórzec. W tym roku chciałbym odwiedzić lokalizacje: w Żarach i parkrun Ekomarina w Mrągowie. A teraz, przebywając w Szczytnej, w sobotę znów przemierzę 5 km w Kudowie-Zdroju na zakończeniu urlopu w tych okolicach.
Parkrun Gdynia
Parkrun Kraków
Parkrun Warszawa-Praga
Dzień dobry :)
@Mackowy napisał pod moim wywiadem dotyczącym Sudetów. Atlasu Turystycznego, że: "Świetny wywiad, ale mało o bieganiu :)". Postanowiłem więc stworzyć osobną część na blogu poświęconą bieganiu, a tak naprawdę człapaniu, tupaniu, jak zwał tak zwał, ale bieganie było przed pandemią teraz jest powolny, wręcz żółwi powrót do ruszania się na powietrzu,
Dlaczego zacząłem biegać? O małego czułem zew rywalizacji sportowej. Od małego grałem w tenisa stołowego i w piłkę nożną. W pierwszej dyscyplinie grałem w trzech klubach Sokole Serock (III liga), Lotosie Jabłonna (V liga) i Ożarowiance II Ożarów Mazowiecki (IV liga, ale treningu z II ligą). W piłkę nożną zaś rywalizowałem na poziomie B-klasy na pozycji napastnika, strzelając 54 bramki w 93 spotkaniach, zaliczając też sporo asyst w tych meczach, a dokładnie 23. Jest taki filmik na youtobie. Kto chce zobaczyć?
Wróćmy jednak do biegania. Zacząłem biegać za namową sąsiada. Miałem sporą nadwagę, bo niestety poważna kontuzja na boisku unieruchomiła mnie na pół roku. Wtedy nie było takich zabiegów artroskopii jak teraz, albo w Polsce wykonywano je jeszcze bardzo prymintywnie - skalpel i jazda. Dlatego też moje kolano to istne pole do popisu dla ówczesnych ortopedów. Do piłki już nie wróciłem, ale zachorowałem na cukrzycę. Paradoksalnie dzięki niej schudłem. Po trzech latach chorowania od maja 2009 roku postawiłem na bieganie. Do tej pory przebiegłem ponad 10000km (w 2012 roku przeszedłem dwie operacje kolana, co zatrzymało mnie w bieganiu na okres ok. 8 miesięcy). Pandemia mnie zatrzymała, ale wracam. A dokładniej wróciłem. Pierwszym moim biegiem była Legionowska Dycha. Właśnie w piątek odbyła się 12. edycja tej imprezy, w której wziąłem udział po raz jedenasty. Tak w ogóle to wystartowałem już w ponad 400 różnych biegach w całej Polsce w tym jeden w Berlinie - parkrun Hasenheide. Piątkowy bieg był 403.
12. Legionowska Dycha
Zapisanie się na bieg rozgrywany pod moim domem był czystym spontanem, decyzją, która była zupełnie nieprzemyślana. Przecież ja nie biegam praktycznie w ogóle od lutego zeszłego roku, gdy 22.02.2020 roku w swoje urodziny zaliczyłem parkrun Park Zdrojowy w Kudowie-Zdroju. Oczywiście były sporadyczne wyjścia na jakiś rozruch, ale nie można tego nazwać trenowaniem. Tak było też przez Legionowską Dychą. Dwa wyjścia na 5km to wszystko na co mnie było stać! A tu dwa razy dłuższy dystans. Temperatura blisko 30 stopni, dobrze, że start o 20.00. Namówiłem wychowaczynię mojego Pawełka na start. Pani Kasia jeszcze nie biegła na 10km więc oboje mielismy motywację ukończenia rywalizacji. Nie liczył się czas, a właśnie ukończenie, pokonanie własnych słabości. Nam się do udało dzięki kolejnej osobie, Ewie, która biegnąc razem z nami, motywowała nas do równego tupania stopami o asfalt.
Wyniki 12. Legionowskiej Dychy
Powyżej medal, mój pierwszy w kolekcji ponad 200. I ten ostatni piątkowy.
To tylko fragment mojej medalowej ściany.
Satysfakcja ukończenia biegu była ogromna. Nie wiem, czy nie większa niż 12 lat temu, gdy pierwszą edycję Legionowskiej Dychy pokonałem w 57:40. Nie wiem, czy nie większa, gdy pobiłem życiówkę na dyszkę - 47:09. Z czego się tak cieszę? Z 1:13:39 - wynik netto z zegarka, brutto 1:14:21. Teraz wyjazd na wakacje i znów zaliczę parkrun w Kudowie-Zdroju. Więcej o parkrunie napiszę Wam za tydzień, bo to osobna historia warta przekazania Wam.
Zapraszam do polubienia mojego fanpage - Biegający Bibliotekarz