Warto sobie czasem zaplanować jakiś interesujący parkrunowy wyjazd połączony ze zwiedzaniem. Wilno jest nam znane. I nam, i Marzence i Pawłowi. Jednak, i tu słowa uznania dla Pawła, że tak zaplanował wyjazd, byśmy mogli jak najwięcej „wyciągnąć” ze stolicy Litwy. Ranny wylot do Wilna, tam po pięciu kręgach i dodatkowych 20 minutach lotu bezpieczne lądowanie. Potem kurs komunikacją miejską do centrum w okolice starego miasta na pierwszy spacer i kawkę. Następnie zakwaterowanie w niewielkim 3* hoteliku
Vivulski's Apartments skąd blisko na starówkę, ale i na parkrun Vingis, który jest celem naszego tripu. Zanim jednak sobota to po chwili odpoczynku, idziemy na starówkę, gdzie zwiedzamy miejsca, które już znamy, ale które są warte powtórzenia. Punktem kulminacyjnym jest Ostra Brama i kaplica, gdzie wchodzimy na krótką kontemplację i modlitwę. Następnie skierowaliśmy się do restauracji, w której byliśmy w zeszłym roku w sierpniu. Jednak wynikło małe nieporozumienie, bo w Wilnie są dwie o tej nazwie. I trafiamy do tej bliższej na Pilies g.
Bernelių užeiga Pilies. Jedzenie to samo zachwyca nasze podniebienia. Jest barszcz litewski, jest niesamowita zupa grzybowa w chlebku, który ma w sobie kmin, bardzo mi smakuje. Jest lokalne piwko i winko. Kulminacją są cepeliny polane okrasą i gęstą śmietaną. Poezja. Gdy będziecie w Wilnie, to serdecznie polecamy to miejsce. Są dwie restauracje, które mieszczą się na Pilies g. 10 i Gedymina g. 19/J. Lelevelio g. 6.
Sobota to święto parkrunowe, więc rano udajemy się do parku Vingis, gdzie od dziewięciu tygodni działa prężnie pierwsza lokalizacja parkrun na Litwie. W tym dniu na starcie 113 uczestników, liczne grono wolontariuszy, w tym Ula, która ma funkcję finiso zetonai, czyli rozdającego tokeny na mecie. Trasa liczy dwa kółka z dobiegiem na start/metę. Najpierw trasa prowadzi w dół, to oznaka, że czeka nas na pewno coś pod górę. I tak jest tuż przed końcem okrążenia. Gdy już się pokona podbieg, jest z górki, trasa znakomita, na większości trasy równiutki asfalt, więc można wykręcić dobry czas. Jeśli dobrze spojrzałem w tabelę uczestników to byliśmy jedynymi Polakami na parkrun, gdzie prócz miejscowych byli inni zagraniczny goście, w tym znany nam Mark Pinney, którego gorąco pozdrawiamy.
I tak: najszybciej z naszych trasę pokonał Paweł Gmitrzuk – 25:58 (41), Marzena Karaś-Gmitrzuk – 25:59 (52) i ja 36:36 (98). Polskie podium wyglądało więc jak powyżej
Nie mamy zbyt wiele czasu po parkrunie. Szybkie pożegnania, bo jeszcze trzeba się spakować, całe szczęście, że nasz główny przewodnik Paweł zarezerwował miejscówkę, gdzie wymeldowanie jest o 12.00. Spokojnie można wziąć prysznic, coś niecoś przekąsić i napić się. Także parkrunowicze!!! Zapiszcie sobie jego nazwę.
Ruszamy przed 12.00 w stronę starego miasta, by zatrzymać się na kawę w… hali targowej w
Oldskūl, gdzie lokalnych towarów nie brakuje. Zapachy świeżej kapusty kiszonej i innych specyfików można czuć z daleka. Nie przeszkadzało nam to i trochę żal, że za bardzo nie ma jak zrobić zakupów do samolotu. Kawka smakuje wybornie, ale my jeszcze musimy iść na cmentarz na Rossie. Pogoda, w porównaniu z piątek, nie rozpieszcza. Mimo 9 stopni siąpi deszcz, co odbiera radość zwiedzania. Odwiedzamy cmentarz i po nim wracamy na starówkę do naszej ulubionej restauracji. W sobotę króluje zestaw degustacyjny składający się na trzy lokalne zupy plus… cepeliny. Oczywiście jest toast za kolejny wspaniały wyjazd (i nie ostatni!!!). Kierujemy się na lotnisko dobrze skomunikowanym autobusem. Ostatnie zdjęcia i już fruniemy w górę, by po kilkunastu minutach być już nad Polską, a po 50. już podchodzić do lądowania na Okęciu. Widoczność wspaniała, widać rozświetloną stolicę…