Chcę się z Wami dzisiaj podzielić kilkoma refleksjami związanymi z moim wczorajszym Wyzwaniem Zawodowym. Jak już wiecie, wyszło. Ulga jest wielka. Szczególnie, że przeżywałam je bardzo mocno, co nawet niektórzy z Was zauważyli mimo dzielących nas ekranów. :-)
Już na studiach, podczas praktyk, słyszałam, że jestem stworzona do bycia nauczycielem języka polskiego. Sama zresztą zawsze chciałam ten zawód wykonywać. Zaczęłam pracę zaraz po magisterce i szybko się w niej odnalazłam. Przewidywania, że się nadaję stopniowo zastępowały opinie, że faktycznie się sprawdzam. Że mam świetne pomysły. Że dopracowuję je w każdym calu, a jeśli nawet podczas realizacji zdarzy się coś nieprzewidzianego, potrafię to opanować i wyjść z sytuacji obronną ręką. I tak przez lata. Jej się zawsze uda, ona jest świetna. Ona sprosta każdemu zadaniu. Ona zawsze i na pewno coś wymyśli. Ona to zrobi.
Jest to bardzo obciążające. Gdy ciągle doświadczasz takich reakcji, to oprócz naturalnej radości i dumy pojawia się równie naturalne (chyba?) uczucie strachu - a co będzie, jeśli któregoś razu się nie uda? Być może dlatego teraz wyjątkowo trudno było mi się przygotować do czekającego mnie zadania. Po raz pierwszy czułam, że mam w głowie jednocześnie pustkę i chaos. Bardzo długo nie potrafiłam złożyć fragmentów w spójną całość, która ma początek i koniec, a pomiędzy tym etapy wynikające jeden z drugiego.
Gdy do tego ma się paskudny charakter perfekcjonistki, która nawet recenzje książek sprawdza pięćset razy przed opublikowaniem i ze sto po opublikowaniu - jest jeszcze trudniej. Poprzeczka idzie wtedy jeszcze wyżej, niż ją inni postawili.
Przy okazji tej lekcji otwartej kilka bliskich osób powiedziało mi: Nie miałam/-em pojęcia, że tak to postrzegasz. Naprawdę. Oni byli zaskoczeni tym, jak ja na tę sprawę patrzę - i ja byłam zaskoczona, że oni są zaskoczeni. To pierwsza refleksja.
Teraz druga. Tak jestem skonstruowana, że widać po mnie od razu, gdy jest dobrze - i widać, gdy jest źle. Emocje ze mnie wychodzą i idą krok przede mną. Teraz też tak było. I doświadczyłam czegoś niezwykle pięknego i wzruszającego, bo poczułam, że wiele osób się o mnie niepokoi i troszczy. Pytają, co się dzieje i jak pomóc. Właśnie podczas rozmów z nimi okazało się, że nie mieli pojęcia, jak i dlaczego przeżywam to w określony sposób. Mogłam o tym powiedzieć i wiele spraw się rozjaśniło. Dzięki temu poczułam się silniejsza. Przyjaciółka powiedziała: Nic już nie musisz robić. Niczego już nie musisz udowadniać. Po prostu poprowadź lekcję jak zwykle.
Wybaczcie te osobiste wynurzenia, ale od Was również doświadczyłam wsparcia i jest to forma podziękowania za nie. Dziękuję! :)