Pierwszy wiersz Adama Zagajewskiego, nad którym zatrzymałam się dłużej, wiele lat temu napotkawszy go w podręczniku do gimnazjum. Przykuł moją uwagę swoją dostojnością. Od tamtej pory poezja Zagajewskiego jakoś stale mi towarzyszyła, ciągle była gdzieś z tyłu głowy, w pamięci. Czułam,
że któregoś dnia poświęcę jej więcej czasu i uwagi. I tak się stało w tym roku. Wczytałam się w nią głębiej, poszerzyłam też swoją wiedzę na temat samego Poety.
I stwierdzam jednoznacznie - to jest wybitny Poeta.
A poza wszystkim, jego twórczość mnie wycisza.
Szybki wiersz
Słuchałem śpiewu gregoriańskiego
w pędzącym samochodzie
na autostradzie, we Francji.
Drzewa śpieszyły się. Głosy mnichów
chwaliły niewidzialnego Pana
(o świcie, w drżącej od chłodu kaplicy).
Domine, exaudi orationem meam*,
prosiły męskie głosy tak spokojne,
jakby zbawienie rosło w ogrodzie.
Dokąd jechałem? Gdzie schowało się słońce?
Moje życie leżało rozdarte
po obu stronach drogi, kruche jak papier mapy.
Razem ze słodkimi mnichami
zmierzałem w stronę chmur, sinych,
ciężkich, nieprzeniknionych
jak opaska na oczach skazańca,
w stronę przyszłości, otchłani,
połykającej twarde łzy gradu.
Daleko od świtu. Daleko od domu.
Zamiast murów – cienka blacha.
Ucieczka zamiast czuwania.
Podróż zamiast zapomnienia.
Zamiast hymnu – szybki wiersz.
Przede mną
biegła mała, zmęczona gwiazda
i błyszczał asfalt szosy,
wskazując, gdzie jest ziemia,
gdzie ukryła się brzytwa horyzontu,
a gdzie czarny pająk wieczoru
i noc, wdowa po tylu marzeniach.
* [łac.] Panie, wysłuchaj modlitwy mojej.