Wiecie co, ja chyba naprawdę lubię czytać serie bez względu na kolejności, bo wtedy od wewnątrz mogę stwierdzić czy jest ona dla mnie, czy może lepiej dać sobie z nią spokój. Z tego, co zdążyłam się zorientować, jest to dziewiąty tom z komisarzem Forstem, a ja żadnego z nich nie kojarzę. Chciałam jednak bardzo go przeczytać, bo przyciągał mnie jakimś dziwnym smutkiem. Nie wiem czy wiecie, ale każda książka ma w sobie taką aurę, po której można poznać, czy nam się spodoba. No więc czytając ją od razu było ukazane, że komisarz bardzo za kimś tęskni. Stoczył się na samo dno, zrobił z siebie menela, a przecież w duszy wciąż miał ten instynkt, który nakazywał mu działać tam, gdzie ktoś był krzywdzony. Jednak jego stan upojenia wygrał i zamiast z godnością pokazać niedoszłemu gwałcicielowi gdzie jego miejsce, nie skończył, bo pojawili się jego kumple i dali mu porządny wycisk. Po tym wszystkim zostaje ostrzeżony, że ma jak najszybciej wyjechać, gdyż grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Następnie przechodzimy do innego miejsca, gdzie ktoś bardzo krzywdzi innych ludzi. Główny bohater nie raz spojrzy broni w oczy, lecz czy ma między nimi jakąkolwiek przewagę?
Wiecie co, tak sobie pomyślałam, że ta pozycja przypomina mi dawny western, jeśli ktokolwiek kogoś skrzywdził, bo rodzina musi pomścić jego ból. To było bardzo trzymające w napięciu, choć mam wrażenie, że akcja nie biegła szybko do przodu. Autor co jakiś czas przeskakuje do dalszych wydarzeń i to na nich skupia najwięk...