Historia zawsze sama wchodziła mi do głowy, choć nigdy nie darzyłam jej szczególnym uczuciem. To wybuchało w tych niezwykle rzadkich chwilach, gdy przychodziło do omawiania II wojny światowej i tego, co nastąpiło potem. Myślę, że wynikało to przede wszystkim z faktu, że te najnowsze dzieje były dla mnie bardziej rzeczywiste, dlatego że znałam osoby, które doświadczyły okrucieństw okupacji i komunizmu na własnej skórze. Mimo to unikam literatury obozowej, a także kryminałów retro. Książki, który akcja rozgrywa się przed 1970 rokiem raczej nie goszczą na moich półkach, ale Mróz to Mróz.
Bardzo chciałam przeczytać "W cieniu prawa", odkąd dowiedziałam się, że historia została osadzona w Galicji, wydanie papierowe było już jednak wtedy niedostępne. Na szczęście doszło do wznowienia, ale i tak książka musiała trochę poczekać na swoją kolej.
Twórczość Remigiusza Mroza kojarzy mi się zdecydowanie ze współczesnością, na kartach jego powieści można bez trudu odnaleźć wiele aktualnych wydarzeń z kraju i ze świata przedstawionych w mniej lub bardziej dosłowny sposób. Tym razem jednak akcja przenosi nas do początku dwudziestego wieku i muszę przyznać, że mocno wstrząsnęły mną różnice w funkcjonowaniu społeczeństwa jeszcze nieco ponad sto lat temu. Przeraża mnie to, że życie człowieka determinowało to, w jakiej rodzinie się urodził. Bez znaczenia były predyspozycje, inteligencja, talenty... chyba powinniśmy mimo wszystko bardziej doceniać czasy, w których przyszło ...