Nie lubię niedokończonych historii, więc gdzieś w podświadomości czekałam na kontynuację "Innych tonacji ciszy", a mimo to jej pojawienie się właśnie teraz wywołało u mnie zaskoczenie. Postanowiłam odświeżyć sobie pierwszy tom w audiobooku przed lekturą drugiego, a to sprawiło, że przystąpiłam do niej ze sporym bagażem emocjonalnym, który w trakcie tylko się zwiększał.
"Kadry niedogaszonych wspomnień" kryją w sobie opowieść, na którą nie byłam gotowa. Pierwsza część była dużo lżejsza, w niej dopiero zakończenie rozrywało serce, tym razem bolesnych tematów pojawiło się więcej. Remigiusz Mróz zdecydowanie lepiej radzi sobie w sprowadzaniu dramatów na swoich bohaterów niż w opisywaniu nastoletnich rozterek.
Mam wrażenie, że paradoksalnie ten tom był jeszcze bardziej zagadkowy, choć nasza wiedza była już rozbudowana. Tym razem czekała na nas podróż w mniej odległą przeszłość i może trochę mniej dosłowna. Chodziło w końcu o to, by Aspen spróbowała odzyskać swoje wspomnienia. Droga do nich prowadząca okazała się niezwykle kręta, ale wiodła cudownym szlakiem zdjęć i muzyki. Niesamowicie podobało mi się takie wielozmysłowe oddziaływanie, tym bardziej, że sama często słysząc jakąś piosenkę, mam przed oczami okoliczności w jakich mi już kiedyś towarzyszyła.
Długo wydawało mi się, że to będzie dość prosta, przyjemna historia, mimo bolesnych okoliczności. A wtedy autor zaczął zrzucać bombę za bombą i okazało się, że nawet te elementy fabuły, które brała...