Już od kilku lat premiera kolejnej książki Remigiusza Mroza powoduje u mnie przyspieszone bicie serca. Nie znaczy to, że jestem z jego twórczością na bieżąco i nie sądzę, żebym kiedykolwiek była. Mimo że nie zawsze jestem zachwycona tym, co wyczynia ze swoimi bohaterami, zaliczam go do grona moich pewniaków, czyli takich autorów, których książki są w stanie wyciągnąć mnie z kryzysu czytelniczego.
Jednak od pierwszych zapowiedzi "Wybaczam ci" wiedziałam, że tej powieści nie pozwolę czekać. Zaczęłam czytać tuż po tym jak do mnie dotarła i od pierwszych stron dałam się porwać historii Iny. I wszystko wskazywało na to, że okaże się być moją ulubioną powieścią Mroza. Czterysta stron na to wskazywało, dopiero ostatnie dwadzieścia pięć wyprowadziło mnie z błędu. Ale o tym za chwilę.
Autor tym razem posłużył się narracją pierwszoosobową, w dodatku w zdecydowanej większości z perspektywy Iny. Jest też kilka rozdziałów opisanych oczami Gracjana i trzy wstawki z pamiętnika. Tych ostatnich mogłoby być więcej, bo uwielbiam takie przerywniki, ale i tak konstrukcją powieści i sposobem prowadzenia fabuły jestem zachwycona.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to tu też wszystko mi odpowiadało. Tempo prowadzenia akcji, mnóstwo wątków, które bohaterowie raz wyjaśniali, by innym razem komplikować jeszcze bardziej. Ina i Gracjan od początku skradli moje serce, a w zasadzie to nie tyle oni sami, co łącząca ich relacja pełna uszczypliwości, dogryzania sobie na każdym krok...