Bycie sentymentalnym nie jest łatwe, szczególnie w odniesieniu do literatury. Nie sposób wtedy oderwać się od czytania serii, która powinna się dawno skończyć, a wciąż trwa, tracąc na logice, a ta nigdy nie była w sumie jej mocną stroną. A najlepsze jest to, że wcale mi to nie przeszkadza dobrze się bawić podczas lektury.
"Zarzut" to okazja do siedemnastego spotkania z Chyłką i Zordonem. Zastanawiam się, czy można w ogóle cokolwiek napisać o tym cyklu bez ocierania się o spojlery, w końcu nawet w opisach się one zdarzają. Z drugiej strony jak ktoś jest na początku tej przygody to raczej nie czyta o tym, co będzie się działo naście tomów później.
Od początku czułam, że ta część będzie specyficzna przez tematykę, jakiej podjął się tym razem autor. Znając przeszłość Chyłki i jej kategoryczne podejście, byłam zaskoczona, że w ogóle takie wątki się pojawiły i przekształciły w udział w procesie. Przygotowania do niego były dość wymagające, sporo się działo, było trochę chaosu, zwrotów akcji przeprowadzanych na siłę. Był też ciekawy motyw, którego u Mroza wcześniej nie było, a bardzo namieszał mi w głowie i wywoływał więcej emocji niż te wiodące.
Nie ma się też co oszukiwać, ta seria z typowo prawniczej już dawno stała się obyczajowa. W życiu bohaterów działo się sporo i można by zaryzykować stwierdzenie, że zrobiło się sielankowo. Nie łączy mi się pod tym względem pierwszy tom z siedemnastym zupełnie, ja rozumiem, że postacie ewoluują, ale za mało...