Ta książka długo czekała na swoją kolej. Nie wynika to absolutnie z faktu, że nie spieszyło mi się ją przeczytać. Poprostu mój stos hańby jest całkiem spory.
Ale w końcu i „Paderborn” się doczekał.
Jak sam tytuł wskazuje, głównym bohaterem jest dobrze znany Olgierd Paderborn. Tylko nie wiem, czy do końca można powiedzieć, że jest on głównym bohaterem, bo w poszukiwaniu seryjnego mordercy cały czas towarzyszy mu Siarka i ....... Langer :).
Najbardziej niespotykane trio wszechczasów. Gwarantujące finalny sukces, ale też nieustające iskrzenie oraz genialne potyczki słowne.
Powodem, dla jakiego ta trójka poniekąd działa razem, jest fakt, że Rzeźnik z nad Odry porwał byłą żonę Olgierda, a obecną, wielką miłość Langera, czyli znaną z poprzedniej książki – Ninę Pokorę. Tym samym mamy tu w jakimś sensie kontynuację powieści „Langer”.
Jeżeli chodzi o samego Rzeźnika to nie jest to pierwszy lepszy morderca. Wymyślnością sposobu zabijania dorównuje Piotrowi. A wg mnie nawet go przewyższa. Jego metody nie tylko są brutalne. Wszystko to co się dzieje z jego ofiarami przed ich śmiercią, jest najbardziej pokręconym i przerażającym pomysłem o jakim słyszałam. Czytasz to i masz ciarki na plecach. Czujesz fizyczny ból ofiar. A gdyby tego było mało, to nasz Rzeźnik dodaje do tego całą otoczkę astrologii i horoskopów.
Podsumowując. Książkę czytało mi się dobrze. Cierpiałam...