Kolejna część Chyłki za mną. To już 13 tom. Mam wrażenie, że serię czytam bardziej z sentymentu, bo ostatnie tomy są lepsze lub gorsze, ale nie porywają tak jak początkowe. Książkę jak zawsze czyta się dobrze, bo autor ma taki styl pisania, który sprawia, że ciężko odłożyć książkę. Jednak z tom na tom widzę coraz więcej niedociągnięć. Jeśli chodzi o „Afekt” to na początku bardzo mi się podobała. Trudna sprawa, nowa kancelaria. Zabrakło mi na pewno retrospekcji, które sprawiłyby, że Chyłka jeszcze bardziej przeżywałaby całą sprawę. Dzieje się dużo w książce, czasem za dużo, kiedy ma się wrażenie, że sprawa się skończy pojawiają się nowe wątki.
Niestety najbardziej mi przeszkadzały „zmartwychwstania” niektórych bohaterów i to, że wątki z tymi osobami ciągną się niemiłosiernie i mam ich zwyczajnie dość. Nazwisko Langer przyprawia mnie o mdłości. Trochę to absurdalne i mam nadzieję, że nie zrobi się z tego moda na sukces. Do tego zakończenie, które jakoś do mnie nie przemówiło, ale jednak ciekawa jestem, co wydarzy się w tomie kolejnym. Żeby nie było, że tylko narzekam, to mam wrażenie, że sama Chyłka wraca w dobrym stylu, bawiły mnie jej żarty i podoba mi się jej związek z Kordianem. Widać, że Joanna emocjonalnie dojrzała do wielu rzeczy. Ciekawy był wątek Kormaka, trochę tajemniczy i niewyjaśniony do końca. Jak zawsze ciekawa jestem, co będzie dalej i na pewno kolejny tom przeczytam, jednak nie czekam na kolejną książkę z takimi emocjami jak na początku...