„Gratuluję komisarzu - zaczynała się wiadomość. Idziesz drogą, którą dla Ciebie wytyczyłem”.
„Trawers” nie był zły, jednak czuję się nieco zawiedziona.
Zaczęłam czytać tę książkę z dużym zaciekawieniem i niecierpliwością, bo zakończenie poprzedniej części budziło wiele pytań. Ale im głębiej w książkę tak moja ciekawość zaczęła spadać i doszłam do momentu kiedy zaczęłam się nudzić. Pojawiło się kilka istotnych faktów, zwrotów też nie było mało, jednak momentami akcja się dłużyła przez zbędne opisy. Jest też dużo takich naciąganych sytuacji, chociażby uniewinnienie pewnej postaci skazanej na 25 lat… Nie twierdzę, że książki mają być realistyczne, ale zbytnie bujanie w obłokach nie jest zaletą. Wątek uchodźców jest nie potrzebny i jeszcze ta poprawność polityczna…
Co do postaci. Osica ciągle żyje PRL-em. Wadryś- Hansen wlewa w siebie kawę i wino litrami, a dzieci ma gdzieś. I Forst, który z palacza stał się ćpunem. Ale od czegoś trzeba w końcu zacząć, aby rzucić palenie, od „picia” kompotu też można. W każdym razie nasz Supermen w tej części ma tyle szczęścia i wychodzi z największych kłopotów w całości. A nawet jeśli nie – to kiedy już go poskładają i odmrożą – to na drugi dzień jest na nogach. Na błędach to się raczej też nie uczy… Ale przymykam na to oko, bo lubię tę postać.
Już w „ Przewieszeniu” domyśliłam się kim może być Bestia i w „ Trawersie” po prostu mnie to nie zaskoczyło. Zaskoczył...