Swoją przygodę z Remigiuszem Mrozem zaczynałam od Chyłki, więc nic dziwnego, że do dziś premiery jego książek wywołują u mnie dreszczyk ekscytacji. A że są coraz bardziej różnorodne? To po prostu sprawia, że i ja na nowe gatunki się otwieram. Autor może sobie już pozwolić na publikowanie historii dziwnych, absurdalnych, niezrozumiałych, bo osoby takie jak ja i tak je przeczytają.
"Inne tonacje ciszy" to powieść, z którą zmierzyłam się dwukrotnie. Pierwszy raz w okolicach premiery, gdy tkwiłam w kryzysie czytelniczym, ale już wtedy doceniłam to, jak rozwinęła się fabuła, bo początek był naprawdę ciężki. Powtórna lektura sprawiła mi zdecydowanie więcej przyjemności, ale i tak byłam nieco zażenowana sposobem, w jaki Remigiusz Mróz wykreował postać nastolatki. Zdecydowanie dorosłe kobiety wychodzą mu znacznie lepiej i wiarygodniej.
Warto przebrnąć przez ten niezręczny, a jednocześnie upiornie banalny i przewidywalny początek, bo to taka książka, która zyskuje z każdą stroną, gdy stopniowo znikają fragmenty rodem z przesłodzonych komedii romantycznych dla nastalotek, a pod koniec autor na szczęście skupia się już na tym, co mu wychodzi najlepiej, czyli na złożonej intrydze.
Remigiusz Mróz potrafi doskonale wykorzystywać muzykę w swoich powieściach, a w tej stanowi ona wręcz motyw wiodący. Podobało mi się to podążanie za wskazówkami ukrytymi w przeszłości, a także to jak zróżnicowane motywacje towarzyszyły poszczególnym bohaterom. I to jak z pozor...