Przeczytałam piąty tom historii Forsta i gratuluję sobie, bo mnie to zwalnia z przeczytania poprzednich. O borze szumiący, o turnie wiatrem smagane, jaka to niebywale głupia historia jest. Gdziekolwiek spojrzę, coś jest bez sensu, w dodatku wieje nudą, choć akcja miota się od Hiszpanii do Finlandii. Na domiar złego niesympatyczny bohater, płaski i bucowaty, za to najwyraźniej wymykający się prawom fizyki i fizjologii (no sorry, nie wierzę w typa, który długie lata wali sobie w żyłę, a potem pomyka po górskich graniach jak kozica). Owszem, autor nawymyślał cudów niewidów, a zwrotów akcji jest tyle, że postacie powinny potykać się o własne nogi, ale i tak to wszystko - czcze banialuki.