Remigiusz Mróz zaskoczył mnie nie raz, ale czasem nie tyle tym, co dzieje się w książce, ale samym faktem, że taką a nie inną napisał. Rozumiem, że przy takiej ilości powieści, jakie wytwarza, potrzebuje sobie poeksperymentować, a to bywa ryzykowne, choć może dzięki temu dotrzeć do nowych odbiorców, przynajmniej w teorii.
"Osiedle RZNiW" to historia, jakiej się z całą pewnością nie spodziewałam i nie chodzi tu o jej treść, a formę. Przyznaję, że trudno było mi się przyzwyczaić do języka, jakim posługiwali się bohaterowie i poczułam się przez to bardzo staro. Mam wrażenie, że pisanie o młodzieży sprawia autorom spore problemy, czytałam już książki, w których nastolatkowie mówili polszczyzną z najwyższej półki, teraz zetknęłam się ze slangiem, który był wręcz niezrozumiały, a prawda leży chyba gdzieś po środku. Przynajmniej tak wygląda to z mojego doświadczenia, a miałam styczność zarówno z bananową młodzieżą, jak i tą z blokowisk.
Pomijając jednak kwestie językowe, to jedna z lepszych książek Mroza. Konstrukcja, jaką zastosował, totalnie mnie ogłupiała i za nic nie mogłam się zorientować, co tak naprawdę się wydarzyło i kto był za to odpowiedzialny. Pod względem intrygi to był naprawdę trzymający w napięciu do samego końca kawał świetnego thrillera.
Rozbawił mnie za to wątek stary jak świat i znany z każdej komedyjki romantycznej dla młodszych widzów, a mianowicie szkolny łobuziak i zakochana w nim do szaleństwa kujonka. Niby śmiechu warty ba...