To moje pierwsze spotkanie z autorką, chociaż tytuły jej wcześniejszych powieści przewijają się na moich półkach na Legimi. Lecz jakoś zabrakło mi czasu lub motywacji, żeby po nie sięgnąć. Teraz już wiem, że niesłusznie odkładałam je na termin późniejszy. Zdecydowanie wolę książki papierowe, a że w moje bibliotece nie ma żadnej książki autorki, więc tak jakoś wyszło. Po lekturze "Sześć powodów by umrzeć" mam zamiar nadrobić zaległości w czytaniu powieści Marty Zaborowskiej, tym bardziej, że staram się czytać jak najwięcej książek polskich autorów i szukam tych, których nie znam.
To kryminał a zarazem thriller z wątkiem obyczajowo - psychologicznym i chociaż nie jest nasycony brutalnością, to trzyma w napięciu do samego końca. Autorka tak kluczy i myli tropy, że gdy już niemal byłam pewna zakończenia, okazało się, że całkowicie się myliłam.
"Kiedy człowiek jest na dnie, zwykle zachowuje się jak wystraszony szczur i albo ucieka, albo kąsa bez opamiętania."
Miriam jest od niemal czterech lat szczęśliwą mężatką. Jej mąż Konrad jest lekarzem, prowadzi ze wspólnikiem gabinet medycyny estetycznej. Jego żona jest jednak dla niego idealna, nie miałby w niej nic do poprawienia. Miriam jest artystką, interesuje ją malarstwo. Wokół siebie ma przyjaznych sobie ludzi, lecz chociaż wydawać by się mogło, że jej życie jest idealne, to wiele wskazuje na to, że owszem, ale stworzony został tylko idealnie fałszywy obraz...
Konrad często wyjeżdża służbowo na różne konferencje, które organizowane są zazwyczaj w weekendy, wtedy Miriam zostaje sama. Po drugiej stronie ulicy mieszka jej młodsza siostra Adela, która sprawia wrażenie jakby rozchwianej emocjonalnie. Od wielu lat cierpi na dość poważną chorobę, więc Miriam chciała ją mieć blisko siebie.
Gdy w czwartą rocznicę ślubu, Konrad ponownie wyjechał na sympozjum naukowe, dzwoni do żony o umówionej porze.
"Kiedy cztery lata temu obiecywał Miriam miłość, wierność i oddanie do grobowej deski, obiecał coś jeszcze: ilekroć będzie zmuszony zostawić ją samą, by zniknąć z powodu weekendowej konferencji w miejscu oddalonym od domu o setki kilometrów, zadzwoni o dwudziestej pierwszej, by usłyszeć jej głos. Tak też robił."
Konrad postanowił, że wróci wcześniej, żeby być z żoną w rocznice ślubu. Gdy jednak podjeżdża pod swój dom, zastaje swojego wspólnika i policyjny samochód... Co się stało?
Okazuje się, że Miriam wyszła z domu i do tej pory się nie pojawiła, tak jakby zapadła się pod ziemię. Nie zabrała z domu żadnych bagaży, jej samochód również stoi w garażu.
Mija sześć miesięcy, na terenie starej fabryki w Ursusie, grupa bezdomnych zauważyła palący się samochód a w nim kobietę. Samochód należał do Miriam, a w częściowo spalonym ciele Konrad rozpoznał swoją żonę. Co prawda bardziej po jej charakterystycznych ubraniach, bo twarzy nie sposób zidentyfikować. Jednak Adela nie rozpoznaje siostry i zdecydowanie odmawia potwierdzenia tożsamości Miriam. Trzeba zrobić porównawcze badania genetyczne.
W jaki sposób zginęła Miriam? Czy to zabójstwo czy też może samobójstwo? Ale dlaczego kobieta zdecydowała się na tak drastyczny krok?
Śledztwo prowadzi dość intrygujący duet policjantów, Polak i... Wietnamka. Bardzo dobrze się uzupełniają. W trakcie dochodzenia okazuje się, że niemal wszyscy bliscy Miriam kryją dość brudne sekrety, które uniemożliwiają odnalezienie prawidłowych tropów, lecz także każda osoba z otoczenia kobiety miała powód by co najmniej tylko życzyć jej śmierci.
Czy uda się śledczym wyjaśnić tę nieco dziwną zagadkę? Czy znaleziona kobieta to Miriam? Jeśli nie, to co się z nią stało? Jak z taką traumą poradzi sobie Konrad, a jak Adela?
Książkę przeczytałam dzięki Pani Bognie Piechockiej z Agencji PRart Media, Wydawnictwu Czarna Owca a Autorce dziękuję za dedykację.