Są ludzie, którym się nie odmawia, zwłaszcza, gdy jest to ta część rodziny, którą się lubi i ceni.
Dlatego, gdy zadzwoniła teściowa, by pomóc jej przewieźć gabaryt z artykułów przemysłowych - potwierdziłam tylko czas, wsiadłam w samochód i pojechałam.
To nie była dobra podróż. Józefina już od startu stroiła fochy i nie chciała jechać.
Najpierw nie bardzo chciała odpalić, później - nie mogła się rozpędzić, a pod górkę, po której zwykle śmiga z wizgiem - podjeżdżała w tempie zdychającej krowy. Byłam wkurzona. Byłam poirytowana. Wyskoczyłam z dychawicznej fury i skopałam jędzy wszystkie opony. W emocjach zapodałam też gonga w maskę. A co! Józefina potraktowała to jako zaproszenie do zabawy i za najbliższym zakrętem wjechała w rozjeżdżone bajoro składające się głównie z lepkiego, mazistego błota i po teściową zajechała upitolona po sam dach.
Teściowa załamała ręce. Mruknęłam tylko coś o postoju na myjni i przystąpiłam do załadunku.
Torby z garnkami i pudełka dało się upakować bez trudu. Problemem była miotła. Taka porządna, do omiatania podwórka, na długim kiju, model de lux, niewiele niższa ode mnie a ja ani ułomkiem ani niskopienna nie jestem. Ani tego kija nie było można złożyć, złamać już tym bardziej. Teściowa była gotowa tę miotłę sobie odpuścić i zabrać jakoś inaczej, ale, kurka-blaszka, od samego początku chodziło o przewiezienie miotły, więc... Popatrzyłam, pomyślałam, wsadziłam teściową do samochodu i załadowałam Józefinie tę miotłę od tylca - przez bagażnik. Ma się w końcu ten hatchback, nie?
Teściowa coś tam plumkała, że kij od miotły drzwi jej blokuje, puka w łokieć i ogólnie zawadza.
- Mamunia, to ja prowadzę i muszę mieć wolną rękę. - skwitowałam krótko - Ty sobie usiądziesz trochę bokiem i też ci będzie wygodnie.
Teściowa trochę się pokrzywiła, ale jedziemy. Józefina, o dziwo - tym razem zgodna i żywa jak prosiątko w deszcz. Jakbym kwadrans wcześniej nie klęła jej wszystkich przodków wstecz, do pierwszego koślawego, kwadratowego kółeczka. Ale myjnia - must be.
Ulubiona placówka jest dość rozległa: Oprócz myjni samoobsługowej ma w sobie jeszcze minimarket i stację benzynową. Każde jedno z własnym podjazdem i dodatkowym miejscem, żeby wygodnie gdzieś z boku podjechać i poczekać nie utrudniając innym życia. Dlatego jest ulubiona. A że pora była dość wczesna i oprócz mnie nie było nikogo - hulaj dusza.
Teściowa stwierdziła, że skoro już jesteśmy, to ona podskoczy na chwilę do sklepu coś tam sobie jeszcze dokupić a ja pojechałam wyprać humorzastą cholernicę.
Miotłę, którą wyjęłam z samochodu, żeby teściowa mogła wysiąść, uznałam, że chować nie warto, bo jak teściowa będzie wsiadać, to znowu trzeba się będzie ze styliskiem szarpać. Oparłam tylko to utrapienie o panel sterujący i heja, naprzód: Pranie Józefiny wstępne, pranie z namaczaniem, płukanie, woskowanie, nabłyszczanie - full wypas, na bogato. Niech ma, zgaga jedna.
Kiedy Józefina piękna i błyszcząca lśniła w słońcu na parkingu pod sklepem, wróciłam po tę upiorną miotłę. Wychodząc ze stanowiska, pootrząsałam ją tylko z wody, bo trochę mi przy tych wszystkich ablucjach zamokła.
W tym momencie przez parking przechodził jakiś facet. Na mój widok stanął jak wryty.
Osłupiał zupełnie. Żona Lota normalnie. Spojrzałam na gościa mało życzliwie, bo co się gapi.
Jeszcze raz odruchowo otrzepałam miotłę z wody. Facet odzyskał głos.
- O żeż w mordę...! Jasna cholera...! Pani wybaczy, ale pierwszy raz w życiu widzę, żeby ktoś na myjnię na miotle zajechał!